fbpx
HOME
Agnieszka Papieska

Jak miał na imię Stendhal

„Powiadają, że jestem synem mężczyzny i kobiety. Szkoda. Liczyłem na więcej” – słowa, które wybrał Krzysztof Rutkowski na motto swojej książki, wyszły spod pióra Lautréamonta. Nie byłoby jednak rzeczy dziwną, gdyby skreśliła je ręka twórcy Pustelni parmeńskiej, z pewnością był on bowiem czymś więcej niż synem mężczyzny i kobiety. Kim był? To pytanie towarzyszy czytelnikowi od pierwszej do ostatniej strony Zakochanego Stendhala.

Nazwisko Stendhala natychmiast przywodzi na myśl jego słynną formułę przynoszącą obrazową definicję powieści realistycznej: powieść to zwierciadło przechadzające się po gościńcu. Stendhal debiutował jako krytyk sztuki; w 1822 wydał studium O miłości, a rok później rozprawę Racine i Szekspir. W 1830 ogłosił powieść Czerwone i czarne, a 1839 Pustelnię parmeńską – arcydzieła powieści psychologicznej i realistycznej. Niedoceniany za życia, zdobył uznanie dopiero w drugiej połowie XIX wieku – wydano wtedy jego dzienniki, korespondencję oraz Pamiętnik egotysty. Tyle mówią słowniki i encyklopedie, z których o konstrukcji psychicznej i autora raczej się niczego nie dowiemy.

Badanie tożsamości francuskiego pisarza wymaga czytania jego tekstów, tyle że – jak zauważa Krzysztof Rutkowski – w przypadku Stendhala tekstem jest wszystko: dopiski na marginesach, rysunki pokrywające stronice rękopisów, pasek od spodni, na którego wewnętrznej stronie zapisał szyfrem pewne zdanie. Tekstem jest wreszcie jego zewnętrzny wygląd, któremu Rutkowski dał w swojej książce zgoła nieszablonowy wyraz: „Jego miny strojone tak, że prawie «pękała żyła», włosy farbowane i trefione «na pożyczkę», długie wypielęgnowane paznokcie, wydłużające jeszcze bardziej jego dłonie godne mediolańskiej diuszesy, jedwabne pończochy opinające kobiece łydki, wypukły brzuch, którego tak nie znosił, bo odczuwał wstręt «hydrofobiczny» do wszystkiego, co grube, brudne, wilgotne i czarniawe, byczy kark, byczy zad, bycze jądra i mentula, zwodliwa i zwodząca, zawsze skłonna wyciąć fiasco, głowa rzeźnika, jego bycza gęba rzymskiego rzeźnika!”. Przywołany opis to rodzaj mapy, niezbędnej w tej wyjątkowej wyprawie, w jaką zabiera czytelnika autor, albowiem książka, jak głosi podtytuł, jest Dziennikiem wyprawy po imię.

Louis Ducis „Portret Stendhala”

Pseudonim „Stendhal” odsyła do Henri Beyle’a. Tymczasem, jak pisze Rutkowski, osoba taka „nigdy nie zaistniała, wiodła (i nadal wiedzie) żywot papierowy, literacki, fikcyjny, a przez to nadzwyczajnie tajemniczy i dwuznaczny”. Twierdzenie, jakoby osoba Henri Beyle’a, którą historia literatury utożsamia z wielką powieścią realistyczną, nigdy nie zaistniała, sprawia wrażenie intelektualnej prowokacji. A jednak daremne okazują się wszelkie próby zrekonstruowania biografii pisarza. Wspomnienia ludzi, którzy go znali, wykluczają się wzajemnie. Wynika z nich jedynie, że „to nie mogła być jedna i ta sama osoba”. Pozostawiona przez niego korespondencja tylko zaciemnia sprawę, ponieważ wszystkie listy podpisywał zmyślonymi imionami. Zatem Henri Beyle również, w pewnym sensie, jest pseudonimem, maską człowieka, który – według metryki – nazywał się Henri-Marie Beyle.

Kwestia imienia jest tu wyjątkowo istotna. Nie jest rzeczą obojętną, jakie imię czeka na mającą się narodzić istotę – w każdym kryje się przeznaczenie nazwanego, każde napiętnuje losem wcześniejszego imiennika. Nawet (a może zwłaszcza) wtedy, kiedy ów los pozostanie w sferze możliwości. Na Henri-Marie Beyle’a czekało już imię jego zmarłego rok wcześniej brata, który przeżył zaledwie sześć dni. Wyprawa po imię okazuje się zatem ucieczką przed nieswoim imieniem, także buntem przeciw nazwisku ojca (znienawidzonego przez młodego Beyle’a i obwinianego przezeń o śmierć matki, zmarłej przy kolejnym porodzie), jest wreszcie zmaganiem się z podwójnością imienia, które czyniło z jego nosiciela istotę obojnaczą. Stąd „Próby – niemożliwe – wypełniania kobiecej nieobecności pisaniem książek. Maria Beyle zasłaniał(a) się, jak mogł(a), jako „Stendhal” pisał(a) Życie Henryka Brulard, nieustannie szukając imienia. […] Maria zapisywał(a) ciągle nowe pseudonimy i podpisywał(a) nimi to, co napisane, zamarkowane, oznaczane, wyrysowane, wyżłobione, i namnożyło się tych pseudonimów dwieście czterdzieści”.

Jest jeszcze jeden aspekt mnożenia pseudonimów – lęk przed uwięzieniem w jakiejkolwiek formie. H. (pod tym pseudonimem Stendhal występuje u Rutkowskiego) obsesyjnie bał się zamknięcia, wszystko jedno: w imieniu czy w ciele, „a ponieważ łatwiej ucieka się od imienia niż od ciała, pseudonimia zastępuje H. cielesne metamorfozy”. Metamorfoza – przywołuje autor opinię Jeana Starobinskiego – jest dla H. metaforą mocy i zaprzeczeniem śmierci, dzięki niej cieszył się życiem zwielokrotnionym. Czy możliwa jest zatem odpowiedź na pytanie: kim był? Jak Stendhal o swoim życiu, tak Rutkowski o Stendhalu mówi za pomocą ukrytych znaków, tropów, sugestii i przemilczeń. Powieściopisarz, chcąc poznać prawdę o sobie, spisywał swoje życie, szyfrując opowieść na wiele sposobów. Tą samą metodą posłużył się badacz, toteż u obydwu docieranie do prawdy staje się działaniem „magicznym, alchemicznym, bluźnierczym, orgiastycznym, zaskakującym i «świętokradzkim»”. Stendhal powtarzał, że jest Bogiem albo monstrum. Po lekturze książki Rutkowskiego nabiera się przekonania, że jedna z tych możliwości musi być prawdziwa.

Zakochany Stendhal to rzecz z pogranicza prozy, eseju i rozprawy naukowej. Sam autor nazywa ją mianem przepowieści, którą rozumie jako połączenie powieści, traktatu, baśni, dziennika, eseju. Wymyślona przez Rutkowskiego formuła jest nieskończenie pojemna i wchłonęła między innymi pełny przekład broszury Prospera Mérimée pod tytułem H. B., będącej wspomnieniem o pisarzu. Rarytas jest to tym większy, że broszura, wydana w 1850 roku, w osiem lat po śmierci Stendhala, została wydrukowana jedynie w pięćdziesięciu egzemplarzach, przy czym tylko w siedemnastu z nich Mérimée rozwinął inicjały i wypełnił nazwiskami miejsca, które w większości egzemplarzy pozostawił puste. W przekładzie Rutkowskiego otrzymujemy tekst wraz z owymi uzupełnieniami.

Po lekturze Zakochanego Stendhala nadal nie wiemy, kim był Stendhal – ale jest to już sokratejska (nie)wiedza.

AGNIESZKA PAPIESKA

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek