„Paradiso”, tom szkiców podróżnych Adama Szczucińskiego, to próba stworzenia prywatnego portretu miejsca nie do końca rzeczywistego — miasta wyłaniającego się z wody, z mgły, ale i z literatury. Autor wędruje po Wenecji śladami Josifa Brodskiego (zawsze z wierszami ulubionego poety w kieszeni), z zachwytem przygląda się dziełom sztuki, naturze. Dociera też do Wilna, Rzymu, Monterchi, Paryża. Tworzy wielobarwną mozaikę ludzkich historii, by wydobyć z pokładów niepamięci to, co jednostkowe, kruche, ulotne.
Trop Brodskiego pozwala czasem na odległe wyprawy w przestrzeni i czasie. Do Wilna, które autor „Uranii” odwiedzał kilkakrotnie przed emigracją, zatrzymując się w mieszkaniu Ramūnasa Katiliusa przy ulicy Liejyklos. Do płonącego warszawskiego getta, które Brodski dostrzegł w XVIII-wiecznym obrazie Guardiego „Pożar składu oliwy na San Marcuola”. Do utworów pisarzy, których cenił – jak oczywiście W.H. Auden, ale także na przykład Akutagawa Ryūnosuke. Wenecja wyobrażona – podobnie jak wiersze Brodskiego – towarzyszy Szczucińskiemu stale: w podróży, we własnym domu, w czas zarazy.
Cała recenzja jest dostępna na tygodnikpowszechny.pl.
W „Paradiso” nadal mamy do czynienia z krótkimi i bardzo krótkimi esejami. Eseje układają się w opowieść o mieście. Niejednorodną, bez chronologii i wiedzy typowej dla przewodników. A jednak dzięki spacerom autora poznajemy to miasto całkiem nieźle. Podobnie jak udaje nam się zbliżyć do drugiego bohatera tej opowieści – Josifa Brodskiego. Adam Szczuciński cytuje, nawiązuje, opowiada o życiu, wspomina i wyobraża sobie rosyjskiego poetę w mieście, które ukochał. Idzie po jego śladach, próbuje go zobaczyć wśród weneckich murów. Podglądamy tę fascynację autora wielkim poetą, sami poniekąd stając się uczestnikami tej spacerowej rozmowy.
Cała recenzja jest dostępna na onet.pl.
Hiszpańskojęzyczni komentatorzy piłkarscy mają swoje określenie na bramkę niezwykłą i nietypową. Krzyczą wtedy i powtarzają jak nakręceni słowo „golaso”, przeciągając wymownie samogłoski „o” i „a”, cmokając przy tym, wzdychając i składając ręce w geście modlitwy, jak gdyby doznali mistycznego objawienia. Wspominam o tym nie bez powodu, bo ta niepozorna książeczka to takie literackie golaso. Od pierwszego do ostatniego zdania. Od pierwszej do ostatniej strony. Należałoby nad nią wzdychać i cmokać. Napisana z pięknem, wrażliwością i zachwytem nad światem, który udziela się czytelnikowi.
Cała recenzja jest dostępna tutaj.
Skwery, uliczki, stare kościoły, opuszczone ogrody pełne porzuconych rzeźb stają się scenografią więcej niż jednej podróży: do miasta wyłaniającego się z wody i mgły, do prywatnej przeszłości i do samych trzewi poezji, która najdokładniej opisuje prozę życia. W jednym z ostatnich szkiców wracamy wyraźnie do “teraz”, do podróży przez pandemię. Na Lagunie każda myśl o niej ma wydźwięk szczególny – jak pisze sam autor, Wenecję żyjącą z zamorskiego handlu regularnie nawiedzały kiedyś epidemie. Czy przez to łatwiej w niej o cud uzdrowienia? Może, przynajmniej w wymiarze duchowym, rzeczywiście tak. Poeta powtarzał przecież, że blisko jej do Raju.
Cała recenzja jest dostępna na lente-magazyn.com.
Po dokonaniu wyboru zostaną Państwo przeniesieni na stronę wybranego dystrybutora w celu dokończenia zakupu