fbpx
HOME
Świadectwa

Aleksandra Radecka „Paweł Hertz w notatniku Jana Papugi”

Anonimowi przechodnie, iluż ich spotkał na swojej drodze w różnych miejscach i na wielu kontynentach. Wymieniał z nimi spojrzenia, nieraz słowa. Przysłuchiwał się prowadzonym przez nich rozmowom, zachłannie chłonął wzrokiem ich gesty i twarze. Niektórych zaczepiał, inni przychodzili do niego sami. Nie zawsze obecni w jego książkach, za to zapisani w obrazie świata Jana Papugi. Cisi świadkowie pościgu pisarza za umykającym życiem współtworzą historię jego twórczej włóczęgi. Lgnął do ludzi i był nimi otoczony przez długie lata. Z przypadkowo poznanymi osobami potrafił rozmawiać godzinami. Tych najciekawszych bohaterów utrwalił w swojej prozie, a oni rozgościli się tam po królewsku w oczekiwaniu na czytelnika, który nie pozwoli im zniknąć bez śladu.

Zanim Papuga ich opisał, wsłuchiwał się w snute przez nich opowieści. Były jak fabuły najlepszych przygodowych książek. Poszukiwacze złota, działacze polityczni, plantatorzy, marynarze, przewodnicy po afrykańskiej dżungli, miłośnicy safari, amerykańscy gangsterzy: biali i czarni, biedni i bogaci – wszyscy dla Papugi jednakowo ważni. Widział w nich braci należących do wspólnej ludzkiej rodziny. Spędzał z nimi czas, pił i łowił każde ich słowo. Zapamiętywał te historie, bo splatały się z jego życiem. Sam był gawędziarzem, obieżyświatem obdarzonym niepowtarzalnym urokiem „wilka morskiego”, który niejedno w życiu widział i niejednego doświadczył.

Często poddawał się tej ciekawości, a wtedy zapominał o bożym świecie. Nawet gdy był zamustrowany na statku, który właśnie wypływał z portu, zostawał na lądzie w towarzystwie dopiero co poznanych ludzi. Lubił mówić, że świat jest po to, by go oglądać. I tej prostej zasady trzymał się przez całe życie.

Za swoje niezdyscyplinowanie słono płacił: pobyty w więzieniach, sądy statkowe, łatka „maniakalnego trampa”. Niektórzy widzieli w nim człowieka o niczym nieskrępowanej wolności, podobnego do filmowych bohaterów. Podziwiali go, wiedząc, że sami nie mają takiej odwagi.

Porzucić głos rozsądku, zawierzyć instynktowi oraz emocjom to przecież czyste szaleństwo, twierdzili krytycy i dodawali, że jest nie tylko dziwakiem, ale i wałkoniem. Opowiadali o nim anegdoty, w których ziarenko prawdy obrastało mitem, a nieraz i czarną legendą.

Sam Papuga nie szukał poklasku ani u jednych, ani u drugich. Nie chciał się nikomu przypodobać. Żył po swojemu, „zwierzęcym życiem”. I rozgrywał je najlepiej jak potrafił. Los doświadczał go już od wczesnego dzieciństwa, jakby chciał z niego zadrwić. W ten sposób Papuga uczył się świata i siebie. Zbierał te słodko-gorzkie doświadczenia z nadzieją na wielką wygraną.

Nie wybierał przyjaciół spośród finansowej elity. Odwracał się plecami od bogactwa, które wydawało mu się moralnie podejrzane. Podział na bogatych i biednych, uprzywilejowanych i skazanych na morderczą pracę, był według niego niesprawiedliwy. Ci, którzy go otaczali, wiedzieli, że pieniądze nie były jego życiowym celem.

Podczas jednej z wizyt w łódzkim mieszkaniu Pawła Hertza przy Bandurskiego Papuga zaproponował mu kupno jachtu i wspólną morską podróż, najlepiej dookoła świata. Hertz, znając jego przekonania, zażartował, że owszem zgodzi się pod warunkiem, że jacht będzie ze służbą i pełnym komfortem. Papuga był zgorszony tym pomysłem i niemal się obraził. Jedynym możliwym do zaakceptowania przez niego sposobem zdobywania pieniędzy, bo połączonym z przygodą, a nie z wyzyskiem, było poszukiwanie złota. Ulegał tej pokusie parę razy, ale zawsze z beznadziejnym skutkiem. Za prawdziwe wartości uznawał czyjąś mądrość, siłę charakteru, dobro i wrażliwość. Zaimponować mu można było wiedzą. Z tego względu miał szczególną słabość do intelektualistów, do tych, którzy nie obracali się jedynie wokół własnej osi, ale byli otwarci na innych. Tych podziwiał i od nich chciał się uczyć. Był dumny ze swojej znajomości z uznanymi literatami. Niektórych z nich traktował jak mistrzów i przewodników. Pokazywał im swoje utwory i oczekiwał od nich wskazówek, by pisać coraz lepiej.

***

Malutka, pożółkła książka wygląda niepozornie. Składa się z kilkunastu zapisanych kartek. Są w niej adresy i telefony znanych osób: pisarze, fotografowie, malarze, dziennikarze, politycy, mieszkańcy Warszawy, Łodzi, Gdyni i Szczecina. Jak w lustrze przegląda się w niej artystyczna elita. Jan Papuga, szczeciński pisarz, znał wielu z nich. U niektórych bywał. Nieliczni chcieli go naprawdę zrozumieć i wspierać. Do nich należał Paweł Hertz. Papuga zanotował: „Hertz tel. 64572, Nowy Świat 33”. To drugi warszawski adres Pawła Hertza. Przeniósł się tu w 1955 roku z ulicy Iwickiej, gdzie mieszkał od 1949 roku po przyjeździe z Łodzi.

W kamienicy przy Iwickiej 8a Hertz był zakwaterowany pod piętnastką, na trzecim piętrze. Zamiłowanie do spoglądania na świat z góry i liczbę piętnaście „zabierze” stąd na zawsze. Na Nowym Świecie otrzymał mieszkanie na poddaszu, także pod numerem piętnaście.

Listy Jana Papugi do Pawła Hertza wyciągam z żółtej koperty. Pisane są charakterystycznym pismem, które znam z jego rękopisów: okrągłe, równe litery, lekko pochylone w lewą stronę. Z dat wynika, że pisał do Hertza od maja 1946 roku do stycznia 1955. Korespondencja jest kluczem do zrozumienia wielu zabawnych, ale przede wszystkim dramatycznych, momentów jego życia. Mówi, czego Papuga się obawiał, co go drażniło, kogo lubił, o czym marzył. Mówi, kim był dla niego Paweł Hertz.

W starym albumie ze zdjęciami znajduję portret Jan Papugi. Takiej fotografii nie widziałam nigdzie. Wygląda na niej jak przystojny aktor, który rozmarzonym wzrokiem patrzy gdzieś w dal. A każdy szczegół jego twarzy, ujętej z profilu, tworzy wzór męskiej urody. Ubrany jest w modny sweter. W niczym nie przypomina chłopaka z łódzkich robotniczych przedmieść. Na odwrotnej stronie widnieje jego podpis.

Przedmioty. Przedmioty zapełniają pustkę po czyjejś nieobecności i domagają się, by wrócić do początku historii.

Z Hertzem Papuga poznał się tuż po wojnie w Łodzi. Znajomość zainicjował Mieczysław Grydzewski, który poprosił Pawła Hertza o wsparcie dla tego literackiego „naturszczyka”, gdy ten wrócił z Londynu do kraju.

„Moim «podopiecznym» był samouk, który debiutował w Londynie w «Wiadomościach» Grydzewskiego, Jan Papuga, przedwojenny murarz, w czasie wojny marynarz służący w Anglii. Zjawił się w Łodzi z poleceniem do mnie od Grydzewskiego” – wspominał Hertz w rozmowie z Barbarą Łopieńską.

Grydzewski wysłał utalentowanego debiutanta bez szkół do poety, wnikliwego krytyka, człowieka oczytanego, o szerokich horyzontach, znanego ze swojego sprzeciwu wobec oficjalnego środowiska literackiego. Wiedział, że Hertz nie tylko znał się na literaturze i umiał wzbudzać miłość do książek, ale przede wszystkim był człowiekiem o wielkiej życzliwości, ceniącym u ludzi naturalność. Rozmowy z nim mogły być najlepszą szkołą dla kandydata na pisarza, a takim był wówczas Jan Papuga.

Grydzewski i Słonimski, którzy patronowali polskiemu życiu kulturalnemu na emigracji w Londynie, jako pierwsi rozpoznali talent w nieznanym marynarzu. W „Wiadomościach Polskich, Politycznych i Literackich”, które redagował Grydzewski, ukazało się opowiadanie Papugi Przerwany poker. Papuga mógł zobaczyć swoją prozę także w londyńskim miesięczniku „Nowa Polska”. Z kolei opowiadanie Pole wydrukowano w Bibliotece „Wczoraj i Dziś”, wydawanej przez Grydzewskiego w Londynie w latach 1945-1946. Taki był początek jego twórczości jeszcze przed ogłoszeniem zbioru opowiadań, chociaż, o czym wspominał w wielu wywiadach, pierwszy utwór, który mu opublikowano w 1942 roku, trafił do nowojorskiego „Nowego Świata”.

Opisane przez Jana Papugę marynarskie życie, pływanie w konwojach, było opowieścią inną niż dotychczasowe relacje wojenne. Była to proza „uszyta bosmańskim ściegiem z żaglowego płótna” – jak ją obrazowo opisał Bohdan Czeszko, dodając „nieporadna i surowa stanowiła na ówczesnym rynku wydawniczym dostatecznie zauważalny i oczywisty kontrast do prezentowanej powszechnie prozy profesjonałów”.

W grudniu 1945 roku w Londynie w wydawnictwie Orbis ukazał się zbiór opowiadań Papugi Najpiękniejszy rejs. Po powrocie Papugi do kraju wydano tę książkę w 1946 roku w Łodzi pod zmienionym tytułem Szczury morskie.

Papuga miał dobry start. Talent, chociaż jeszcze nieoszlifowany, rozpoznali wybitni ludzie pióra. Zofia Nałkowska 29 sierpnia 1946 roku w swoim Dzienniku zapisała: „Wczoraj udało mi się kupić numer «Twórczości» (podwójny, za lipiec i sierpień). Doskonały nowy talent – Papuga Jan. Typ obcy mi: egzotyka, zabicie lwa, krótki romans z Arabką, która tego chciała. Ale zwięzłość, spokój, istotność, dobry gatunek. Uczuwam szczęście, że to jest”.

W ten sposób Papuga wkroczył do polskiej literatury. Jego barwną wojenną historię mógł wcześniej znać Paweł Hertz.

Opiekuńcze ramiona znanych literatów rozpostarte nad początkującym twórcą nie były wówczas ani czymś nowym, ani rzadkim, ułatwiały wejście do świata literatury. Były to czasy, kiedy wierzono, że wychowanie w środowisku ludzi wykształconych, z literackim doświadczeniem, może, a nawet powinno, przynieść pożądane skutki, czyli ukształtować pisarza na miarę nowych czasów. W rzeczywistości powojennej taka opieka miała najczęściej charakter ideowy i polityczny. Otworzyły się wówczas drzwi dla pisarzy „naturszczyków”, nieskażonych życiem przedwojennej inteligencji. Jan Papuga, ten prawdziwy marynarz ze swoim proletariackim pochodzeniem, doskonale pasował do ówczesnych oczekiwań.

Moment poznania Hertza Papuga przedstawił w opowiadaniu Nieszczęsne portki: „Kiedy miałem wyjść, podszedł do mnie Paweł i zaproponował, byśmy razem usiedli. Znaliśmy się tylko z nazwiska i z widzenia. Po niewielu słowach przypiliśmy imiennego. Jaką radością było patrzeć na niego i słuchać go. Ściągła twarz, orli nos o czystym wykroju, może trochę za okrutnym, zmysłowe usta, głęboko osadzone oczy, a nad nimi wyniosłe czoło, oliwkowa cera i krucze włosy. Co za oczy, duże, o gorącym ciemnym brązie. Tylko na błysk zapalał się w nich ogień i zaraz gasł. Na przekór temu umysłowość jego wydawała mi się lodowata, a on sam przy tym dobry, smutny i prosty. Byliśmy krańcowo różni…”.

Ostatnie zdanie akcentuje przeciwieństwa w ich charakterach i odmienny sposób widzenia świata. Różniło ich naprawdę niemal wszystko.

Opieka nad Janem Papugą, początkującym literatem, wiązała się między innymi z czytaniem jego prozy przed jej publikacją. Taka pomoc była i jest często praktykowana. Hertz pisze o tym w liście do Anny Iwaszkiewicz: „Kilka dni temu spędziłem sporo czasu u Nałkosi [Zofii Nałkowskiej], która poczciwa wielce poprawiła mi trochę opowiadanie przed drukiem. Byłem bardzo dumny, bo stylistycznych poprawek było zaledwie kilka”.

Proza Papugi wymagała większego szlifu. Po napisaniu opowiadania lub powieści, dręczony niepewnością, czy to, co stworzył, jest dobre, czekał na recenzję Hertza. Gdy Hertz wyprowadził się z Łodzi do Warszawy, to i tam wysyłał mu pocztą lub przekazywał przez znajomych maszynopisy. Zdarzało się, że wręcz zasypywał go literackimi przesyłkami. Uwagi Hertza czasami dotyczyły języka Papugi, innym razem układu opowieści.

za Papugą Helena Kurcyusz, wśród publiczności m.in. Sławomir Lenczewski, nauczyciel chemii

Z korespondencji Papugi dowiadujemy się między innymi, jak wyglądała pomoc Pawła Hertza przed publikacją jego opowiadań. Warto przytoczyć fragmenty, by rozwiać wątpliwości i potwierdzić, że pisarska determinacja Jana Papugi wiązała się także z uważną pracą pierwszych czytelników jego utworów, między innymi Hertza. Wskazówki Hertza miały wydobyć z prozy Papugi to, co w niej było najlepsze, przy zachowaniu surowego języka pisarza.

Szczecin, 10 IV 1949

Drogi Pawle,

posyłam ci opowiadanie, jeśli się nadaje, to wydrukujcie, tylko bez skrócenia, a jeśli nie, przyślij mi z powrotem, no i napisz krótko, co mu brakuje. Jeśli będziesz drukować, to przyślijcie, o ile to możliwe, zaliczkę, bo nie mam forsy. Jak mi forsy trochę wpadnie, to zabieram się do nowej powieści.

 

Wspomniane w liście opowiadanie Papugi Kola dotyczy pracy palaczy na statku, a w szczególności tytułowego Koli, który posturą i siłą przypomina mitycznego Hefajstosa. Utwór ukazał się w „Kuźnicy” ze specjalną dedykacją autora – „Antkowi Koli”.

Za każdym razem, kiedy Papuga oddawał utwory w ręce redaktorów, pilnował, by ktoś nie próbował pisać za niego. Wiedział, że popełnia błędy, że zdarzają mu się potknięcia językowe, dlatego szlif redaktorski był koniecznością, ale nie dopuszczał do sytuacji, w której nie rozpoznałby siebie jako autora.

Jeśli wziąć pod uwagę to, że ze słowem mocował się wręcz heroicznie, a pisania nigdy nie porzucił, to żadnym zaskoczeniem nie powinna być jego walka o własny głos. Miał mnóstwo ulubionych słów, zwrotów. O tym, że to go wyróżnia, był przekonany i w takim duchu odpowiadał na list Pawła Hertza:

19 lutego 1949 roku

Drogi Pawle,

Dziękuję ci za pomoc aż w tylu sprawach. Myślę, że czujesz się teraz dobrze po przyjemnym urlopie. Masz chyba rację w ocenie tego opowiadania, jest moc braków i one tym bardziej drażnią w tej prymitywności. Ale myślę, że taki język, taka droga rozwoju mego języka, jest lepsza niż przechodzenie na język waszych środowisk. Pawle to jest świat i ludzie tak odrębni od tego, w którym wy żeście żyli  myślę o całej waszej „Górze Literackiej”). Językiem, którym wy się posługujecie, nie można pisać o moim środowisku, gdyż powstanie fałszywy obraz, jaki daje większość książek u nas, opisujących doły.

To nie jest łatwe Paweł, co chcę pisać. Bo ja wiem – trzeba się dużo uczyć, od was, jednocześnie koniecznie odrzucić wasz sposób pisania, przejąć wasz styl, to byłoby śmieszne dla mnie. Mój świat ludzki, mojego środowiska, jest cholernym światem, Paweł, wy nie macie dużo pojęcia o nim.

 

W zdaniach nie do końca poprawnie zbudowanych ważniejsza od błędów wydaje się opinia pisarza dryfującego poza „Górą Literacką”. Papuga czuje, że w końcu nadszedł czas, by tacy jak on opowiedzieli o sobie.

ALEKSANDRA RADECKA

 Fragment większej całości.

Warto również przeczytać...