Zaproponował Iwaszkiewiczowi spotkanie w Warszawie, które z mieszkania poety przy ulicy Trębackiej 9 przeniosło się do restauracji piętro niżej, gdzie nad schabowym młodzieniec, przerywając rozmowę o literaturze, rzucił pytanie: „Proszę Pana, a skąd Pan bierze pieniądze, żeby tak dostatnio żyć?”. Iwaszkiewicz uprzejmie wyjaśnił, że żona sprzedaje odziedziczone po ojcu place w Podkowie Leśnej, co bardzo ucieszyło rozmówcę: „Bo gdyby Pan się ze swoich pieniędzy nie mógł wytłumaczyć, to znaczy, że Pan kombinuje z niemcami… a wtedy… widzi Pan, tu przed domem chodzi jeden z moich kolegów z rozpylaczem, a inni oczekują o parę domów dalej. Zaraz lecę, wszystko im wytłumaczę”. Po czym wrócił na kawę z tortem.
Wuj Meyendorff poniekąd miał więc rację, kiedy w rozmowie z Czapskim widział Cziczerina ukrywającego się przed historią za jego kanapą. Tyle, że wtedy wuj był już na emigracji; udało mu się wywieźć znaczną część swojego mienia ruchomego, może także kanapę. Ale nie naśmiewajmy się z Georgija Wasiliewicza. Na pewno nie był oportunistą...
"Która godzina?" zapytał mnie Antoni Słonimski, kiedy śmiałem dosiąść się do jego stolika w kawiarni „U Marca”, a było to w rok po Marcu, czyli w 1969 roku, czyli miałem czternaście lat, a ze sobą "Poezje" mistrza. "Piętnasta trzydzieści" - odpowiedziałem uprzejmie. "Otóż nie, Piotrusiu – rzekł Słonimski pisząc dedykację na książce – pamiętaj, że jest trzecia trzydzieści po południu, p.m". Nie miałem pojęcia, o co chodzi z tym p.m. Dopiero rok później zacząłem się uczyć angielskiego.
Niewielki tomik, dużo światła między krótkimi segmentami, dużo ciszy. Szelesty. Ciche stąpanie po zimnej podłodze. Po śniegu. Taka lamentacja. Mówię o segmentach poematu "Sorrowful Songs" Déborah Heissler, alzackiej, francuskojęzycznej poetki, poemacie nawiązującym do "Symfonii pieśni żałosnych" Henryka Mikołaja Góreckiego, w przekładzie Jana Marii Kłoczowskiego (PIW 2023).
Igor Strawiński przyjechał do Warszawy w listopadzie 1924 roku. Dyrygował swoim „Scherzem fantastycznym” i suitą z „Pulcinelli”, zagrał „Koncert fortepianowy”. Wykonano też suity z „Ognistego ptaka” i „Pietruszki”. Karol Szymanowski próbował przygotować polską publiczność do spotkania z muzyką artysty o „wysokim stanowisku w sztuce europejskiej”, ale nie specjalnie mu się udało. Recenzenci marudzili, pisali o „kakofonii” i o „chorej wyobraźni” kompozytora. Nawet Jarosław Iwaszkiewicz podkreślał swój dystans do tej muzyki, drażnił go antyromantyzm autora „Święta wiosny”, choć przecież jako poeta dionizyjski powinien był ją cenić.
Wieniamin Błażenny – tak podpisywał się. "Błażenny" to Głupiec Boży. Właściwie nazywał się Eisenstadt, urodził się w 1921 roku pod Orszą w biednej rodzinie żydowskiej, wypasał bydło, uciekał z domu. Ktoś jednak mu pomógł. Poszedł na studia pedagogiczne, które przerwała wojna i ewakuacja. Po wojnie uznano go za obłąkanego i zamknięto w szpitalu psychiatrycznym, gdzie wegetował na granicy śmierci głodowej. W orzeczeniu lekarskim napisano: „Uważa się za poetę”. Wyszedł jako inwalida. Pracował jako introligator i laborant w spółdzielni fotograficznej.
„Kamenę” założył nauczyciel języka polskiego z Chełma, Kazimierz Andrzej Jaworski i to w jego mieszkaniu zbiegały się nici z całego kraju i z zagranicy. Pismo ukazywało się przede wszystkim dzięki datkom składanym przez nauczycieli, a redagował jeden człowiek, po powrocie ze szkoły i sprawdzeniu uczniowskich wypracowań. To on prowadził korespondencję z Miłoszem, Ilją Erenburgiem, Tuwimem, Kleinerem, Pawlikowską-Jasnorzewską...
„Listy” Pasternaka skierowane są do różnych osób, pisane były od 1912 roku do końca życia, przez co czytelnik otrzymuje wgląd w kolejne etapy jego biografii. Książka, która ukazuje się teraz, ma nie tylko burzliwy życiorys, ale też swoją tajemnicę. Wybór tłumaczony przez Pollaka zawiera listy, które prawdopodobnie w międzyczasie zaginęły, bo nie uwzględnia ich krytyczne wydanie „Dzieł zebranych” Pasternaka z 2005 roku. Tak więc nie tylko nie były publikowane w ZSRR, ale też nigdy i nigdzie.
Grażyna Obrąpalska w ostatnich latach życia Jarosława Iwaszkiewicza zajmowała się archiwum w Stawisku. Zżyła się z tym domem, jego mieszkańcami - ludźmi i psami.[...] Ukazał się tom jej bardzo intymnych wierszy "Zanim pogubią się litery". Pierwsza część nosi tytuł "Ze Stawiska". Jest to wyjątkowo Iwaszkiewiczowski zapis wspomnień – w odsłanianych i zasłanianych emocjach, a także w zapamiętałych szczegółach. Świadek tamtego czasu, bywający w tym miejscu mówi: „tak było”.
Moi przodkowie posługiwali się, dla mnie osobliwym i pięknym językiem rozciągniętych samogłosek, pełnym aliteracji, bulgotania, zdumienia w sekwencjach: aa czy oo, przechodzącymi w śpiew, językiem w którym nazwano nie cztery, a osiem stron świata, który ma trzy czasy przeszłe i nie ma czasu przyszłego, a rodzaj tylko jeden – ludzki. [...] Lubię ten język, bo brzmi dla mnie jak zaklęcie. Lubię ten kraj, bo niewielki, jak jedno z wymyślonych państw w świecie mojego dzieciństwa, o ile wiem, kraj bez ciągot imperialnych, bo nikt nie słyszał o Wielkiej Estonii, o Estonii od morza do morza.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.