Nieraz trafiałem do domów na skraju wsi lub jeszcze dalej odrzuconych, gdzieś pod las. W tych chatach mieszkali wiejscy inteligenci, uważani za dziwaków, prenumeratorzy pism naukowych, na podstawie których budowali swoje obrazy wszechświata, bezinteresowni politycy, kabalarki i najzwyklejsze czarownice.
Wiele nas łączy, mieliśmy wspólny język, zachwyty teatrem. Krysia świadomie przyjmowała w wierszach, a zwłaszcza w prozie, dziecięcą perspektywę. Dawaliśmy sobie metafory i nie wiem już które z nich wymyśliła ona, a które ja, jak „palce mi się śmieją”. Dopiero teraz, ktoś opowiedział mi o jej spacerach nago, po dachach domów przy Nowym Świecie. A moja skłonność do dachów — skąd? Może to ona po raz pierwszy zabrała mnie na dach?
Kilka wyjazdów w dzieciństwie, chyba rok po roku i już nie potrafię powiedzieć, co się kiedy zdarzyło. Na pewno pierwszy wyjazd był spowodowany tym, że wykryto u mnie gruźlicę. A potem już wszystko pędzi: Zakopane szykuje się do Narciarskich Mistrzostw Świata, stoję przed witryną sklepu, wpatrzony w bajecznie kolorowe pudełko farb akwarelowych (za drogie!), pierwszy pocałunek w toalecie z Wiesią N., patrzę jak spod kościoła na Krupówkach wyjeżdża kawalkada góralskiego wesela i na zakręcie panna młoda wypada z sań. Tydzień po przyjeździe okazuje się, że mam ospę i zostaję z mamą internowany na miesiąc w pokoju w Orliku. Na pocieszenie dostaję blaszane wagoniki kolejki linowej i oplatam sznurkami wszystkie meble. Przyjeżdża babcia i przywozi mi album "Iskusstwo Kitaja". Pierwsze spotkanie ze sztuką Wschodu i pierwsze korepetycje z rysunku, których udziela mi babcia malarka, realistka, dla której zgorszeniem był Picasso. Miałem więc rysować góry tak, jak są, a nie do góry nogami.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.