Marcin Sabiniewicz
Szukając Wilna
Zatrzymaliśmy się w Wilnie przy jednej z wąskich, pochyłych uliczek w centrum miasta. Kontury budynków w ciemności zacierały się, co w niczym mi nie przeszkadzało. Znałem Wilno, mieszkałem w nim na długo, zanim po raz pierwszy tam przyjechałem. Jawiło się w blasku jakiejś niemożliwej do osiągnięcia na ziemi czystości w poezji Miłosza. Poniemieckie miasteczka – Ziębice, Ząbkowice Śląskie – znane mi od dzieciństwa upodobniały się do niego. Niech tu będzie wyraźnie powiedziane: to, co wewnętrznie przeżyte, ma prymat nad zewnętrznymi wydarzeniami. Rzeczywistość nie jest czymś danym, ale celem, do którego się dąży, nieuchwytnym i zagadkowym. A jeżeli można przewidywać przyszłość – bo istnieje gdzieś, poza zasięgiem naszych decyzji i ich konsekwencji – to można też widzieć przeszłość, istniejącą w jakimś niewyobrażalnym dla nas teraz. Co tłumaczyłoby głosy na pochyłej uliczce, które dobiegły mnie zaraz po przyjeździe.