Dla Rilkego ważny był rodowód – ten poetycki jeszcze istotniejszy niż domowy. [...] Ważna była Praga – miejsce narodzin, Prager Kreis – krąg twórczego wykluwania się, czeska mowa (Rilke nigdy nie uważał się za poetę niemieckiego czy austriackiego, a po Wielkiej Wojnie przyjął obywatelstwo Czechosłowacji), ważne było genderowe poczucie, że tworzenie ma w sobie coś z kondycji kobiecej (z przyjmowania i rodzenia – jak mawiał poeta), ważne przeżycie Rosji – religijne czy quasi-religijne, pozwalające poezji istnieć jako duchowości autonomicznej, ważny romans z Lou Andreas-Salomé – okrzepnięcie, dojrzewanie [...], ważny Paryż, gdzie dzięki terminowaniu u Rodina młody poeta stał się sobą, ważni Cézanne i Picasso – jako jednocześni mistrzowie nowoczesności i warsztatu, ważne zamki, Duino i Muzot – może właściwe domostwa poety… I tu docieramy do styku dwu tęsknot arystokratycznych Rilkego: metaforycznej i nie.
Skierować sonet do psa (czyli niezwyczajnego adresata w pierwszej ćwierci XX stulecia) i ukryć to (zachować tylko w pozawierszowej wskazówce epistolarnej), opisać dzięki temu szczególnemu adresowi także własną kondycję, ludzką i poetycką, wobec przewagi Orfeusza, dopowiedzieć jeszcze skojarzenia nieoczywiste acz źródłowe (jak to z Ezawem i malowidłem Rembrandta). Rilke jest symbolistą, a jednocześnie bywa twórcą jedynych w swoim rodzaju metafor, olśniewających i nie do zapomnienia.
To mój ulubiony sonet. Powiedzmy: jeden z tych dla mnie samej najważniejszych. Z tych, które były od początku, od pierwszej lektury Rilkego. W zawołaniu niemożliwym: „Tanzt die Orange” – „(Za)tańczcie pomarańczę” jest kwintesencja takiego ruchu ciała, jakiego ruchem słowa jest wiersz. Punkt esencjonalny. Ruch więcej czy ruch mniej byłby naruszeniem kunsztu. I naruszeniem sensu.
Rilke docieka, czy umarli chętnie stają się nawozem innego życia niż oni sami? [...] Od tego dociekania dochodzi poeta do kwestii fundamentalnej – kto jest władcą życia, kto jest jego panem (może jednak ten, kto udziela życia, a nie, kto zeń korzysta?) – która w oryginale brzmi wyjątkowo pięknie (nadmiar, wezbranie rymuje się tutaj z pocałunkiem).
Zapach, smak, barwa, dojrzałość i wszelkie między nimi synestezje przelewają się poza granice wyrażania – poeta próbuje je: a to powstrzymać trzykropkiem (poetycki inhibitor), a to przyszpilić wykrzyknikiem (poetycki gwóźdź), a to ujarzmić inaczej – dłuższą frazą, enumeracją. Uważa się, że sonet trzynasty, podobnie jak czternasty i piętnasty, tworzą triadę wierszy nawiązujących do owocowych martwych natur Cézanne’a i Pauli Modersohn-Becker.
Rilke jest poetą wysokiego modernizmu (to wszyscy wiemy), lecz także progu nowoczesności – raz drażniącej i groźnej (tak w cyklu duinejskim), kiedy indziej inspirującej i zadziwiającej. Czasem nowoczesność jednocześnie drażni i inspiruje – poetę.
W sonetach zdarzają się wizje zupełnie skądinąd. Jak ta w jedenastym części pierwszej, przywodząca osobom urodzonym w polszczyźnie na myśl "Assuntę" Norwida. Assuntę, czyli odmieniające człowieka patrzącego - spojrzenie ku niebu.
Gdy pięćdziesiąt pięć sonetów powstaje w ciągu jednego miesiąca (najkrótszego w roku, a rok 1922 nie był przestępny), można mówić o cudzie twórczym. Można sobie też jednak wyobrazić, że istniały takie chwile, gdy Rilke, zwłaszcza piszący kilkadziesiąt wierszy przez cztery dni, musiał wziąć głębszy oddech. Wtedy pojawiał się ów, jedyny w swoim rodzaju, ton uspokojenia, swego rodzaju godzina myśli. Takim czasem, wyjętym z gorączki twórczej, czasem spadku temperatury tworzenia, czasem głębokiej i spokojnej refleksji jest sonet, o którym dziś tutaj piszę.
Sonet o ucztowaniu z umarłymi [...] O witalnej mocy maku, snu, pamięci. O życiu w pieśni. I ta piękna nić – życiodajna – snuta między poetami: Rilke bierze przędzę Goethego (a potem – chyba – tę Rilkego przejmuje Paul Celan w "Maku i pamięci"), Jastrun podejmuje formułę Mickiewiczowską, lecz przecież brzmi tu także Norwid, ten z "Rzeczy o wolności słowa", ten u którego trzeba wydrzeć jasność ciemności (a nie rozlać ją na tło) – to istota tworzenia. I my, którzy możemy z podziwem dotykać materii przez nich utkanej.
Bohaterką tego sonetu jest nimfa Byblis / Byblida, mitologiczna personifikacja „skargi”. Jej historię opowiada Owidiusz w "Metamorfozach". [...] Być może, wielkie, graniczne cierpienie nimfy Byblis chroni nas – tak sugerować się zdaje Rilke w ostatniej konstatacji sonetu. Sławi ją poeta, gdyż jej ból, ból nie do zniesienia, jest nam mityczną osłoną przed naszymi cierpieniami.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.