Tak, Machiavelli był poetą. To, że dzieła jego trafiły nieodwołalnie na półkę z literaturą polityczną, przyczyniło się do marginalizacji jego twórczości poetyckiej. Owszem, wiersze jego są przeważnie nieporównywane pod względem artystycznym z pismami prozą. Wyłączenie jednak tego aspektu z refleksji nad Machiavellim zaciemnia obraz. Zapominamy, iż "Książę" i "Rozważania nad Liwiuszem" są w istocie tekstami literackimi, wysoce artystycznymi i głęboko zanurzonymi w tradycji literackiej, a ich autor to poeta o określonych aspiracjach i z konkretną wizją świata. Bo kto dziś pamięta, że Machiavelli układał poemat, który wymierzony był przeciwko "Boskiej Komedii" i zdetronizować miał Dantego? [...] Owszem, Machiavelli był poetą – także, kiedy pisał "Księcia". Polityka i historia są tam – jak w "Iliadzie" wojna, w "Odysei" i "Boskiej Komedii" podróż, a w "Metamorfozach" mit – jedynie fasadą. Owidiusz-poeta pełni w "Księciu" rolę suflera: choć niewidoczny, stale podpowiada najważniejsze kwestie.
Nie wiemy niestety, kiedy w głowie młodego Owidiusza zrodził się pomysł, aby porwać się na ten gigantyczny temat. Może gdy był jeszcze uczniem u jednego z rzymskich retorów i dostał jako zadanie domowe sparafrazować omawiany mit. A może dopiero w Grecji, gdy któregoś wieczoru, spoglądając na wyniosły Olimp, słuchał z zachwytem, jak któryś rybak-filozof snuje opowieść o straszliwej walce bogów z gigantami, albo gdy podczas jednego z wykładów oczarowały go poznane wtedy "Metamorfozy" słynnego poety Nikandra, których kopię zdobył potem i nieraz traktował jak cenne źródło dla własnego dzieła. Ja stawiałbym jednak na Sycylię, którą Owidiusz też przecież odwiedził: to tam i w Kampanii – na terenach aktywnych sejsmicznie – popularne były opowieści o ogromnych przedwiecznych kreaturach, uwięzionych pod ziemią i od czasu do czasu próbujących się spod niej wydostać. [..] Czytamy, że "Gigantomachia" miała być jedną z pierwszych Owidiusza wprawek poetyckich. Poematu co prawda nie ukończył, ale – trzeba przyznać – karierę zaczął z wysokiego C.
Tak zwane Loeby są to książki idealne: najstaranniej przygotowane starożytne teksty łacińskie i greckie, i najlepsze tłumaczenia rewidowane przy okazji każdej nowej edycji, przyjemny dla ręki i oka papier, wyraźna czcionka, prosta i elegancka oprawa graficzna, genialny indeks, a do tego – solidność wykonania i najporęczniejszy pod słońcem format. Z Loebami w kieszeniach Owidiusza tropił Jerzy Stempowski. W każdej chyba poważnej londyńskiej księgarni znaleźć można tę charakterystyczną zielono-czerwoną, zwykle całkiem pokaźną ściankę; przeważnie są to dwa sąsiadujące ze sobą regały: cały zielony z klasyką grecką i cały czerwony z klasyką łacińską, czasem –decyzją skorego do fantazji księgarza – tomy te są przemieszane, tworząc fakturę nie mniej rozpoznawalną. Zakup własnego Loeba to coś więcej niż zakup książki.
W poglądzie o stopniowej degeneracji ludzkości, o jej utracie z biegiem czasu niewinności, Owidiusz był bardziej grecko-żydowski niż rzymski. Tzn. bliżej mu było do Hezjoda i Aratosa, z których prac pisząc "Metamorfozy" korzystał, i nawet "Księgi Rodzaju", której raczej nie znał, ale o której mógł przecież słyszeć, a może i z jakimś Żydem rozmawiać, aniżeli do prac – naukowych czy poetyckich – swoich współobywateli. Ci ostatni skorzy byli do poglądu, iż ludzkość nie zwija się, ale rozwija obiecująco. (Dziejowy optymizm i wiara w świetlaną przyszłość, właściwe imperiom i ich ideologiom, mają zwykle tragiczne konsekwencje).
Owidiusz staje u progu Renesansu jako wielki arcy-poeta świata grecko-rzymskiego, ale i – prawie – całej już chrześcijańskie Europy. O ile jednak na poziomie lektury alegorycznej można było schrystianizować nieomal każdy mit, o tyle "Metamorfozy" w samym swym zamyśle filozoficznym, historiozoficznym czy teologicznym, więc jako „tekst święty” czy chociażby podręcznik lub brewiarz – były oczywiście dla chrześcijanina absolutnie nie do zaakceptowania. Światem Owidiusza rządzi wszak nie Bóg, ale Fatum, ślepy los, a czas nie jest linearny i nie wiedzie do Zbawienia, ale toczy się leniwie kołem wiecznego powrotu.
W roku 8 n.e. Owidiusz decyzją Augusta skazany został na bezterminową relegację z Rzymu. Osiadł w Tomi – obecnie: Konstanca w Rumunii. Powody tej decyzji do dziś pozostają jedną z największych zagadek starożytności. Nie wiemy nic. Nawet tego, czy owo wygnanie istotnie się wydarzyło. Niestety: jedynym źródłem informacji na ten temat jest… sam Owidiusz, który jako powód swego nieszczęścia wskazuje na „carmen” i „error” – „pieśń”, którą napisał, i „błąd”, który popełnił. O jakie dzieło chodzi? O jaki występek? Pisał poezje miłosne, mitologiczne, wygnańcze – w każdej z tych odmian zdobywając niedosięgły innym szczyt. Był jedynym może poetą rzymskim, który literaturę podniósł do rangi wielkiej medytacji – właściwej raczej Grekom, naznaczonym przez Logos „skazą egzystencjalną”, aniżeli praktycznym Rzymianom – nad sensem i bezsensem, istnieniem i losem.
Carducci był akademikiem (szefował katedrze literatury w Bolonii); może i jego twórczość literacką najlepiej określić mianem poezji akademickiej. Byłby więc nowożytnym odpowiednikiem aleksandryjczyka Kallimacha czy Apolloniosa Rodyjskiego, poetów o mistrzostwie niezrównanym, ale jednak żyjących i tworzących w istocie w szczelnie odosobnionym kosmosie słów.
"Odyseja" rozgrywa się na dwóch planach i nie chodzi tu o realność i baśniowość. Jest to podróż wyjątkowa, bo odbywa się zarówno w przestrzeni (fantastyczny wariant Śródziemnomorza), jak i w czasie. W jego głąb. W "Odysei" wszyscy opowiadają o tym, co było. Nie tylko Homer i Odyseusz [...]. Wszyscy coś wiedzą, każdy ma swoją wersję opowieści, zna jakiś tejże opowieści fragment, okruch. Czy suma wszystkich tych narracji daje jedną, pełną i spójną wersję? — nie. Jak to w prawdziwym życiu.
Na szczęście wyszedłem obronną ręką ze wszystkich opresyj, straty w najbliższej rodzinie mam nieduże, siostra moja Anna (Nucia) zginęła pod gruzami domu w Warszawie podczas powstania — ale za to w dalszej i wśród znajomych po prostu przeraźliwe, z kolegów i kuzynów mojej córki mało kto ocalał, młodzież warszawska to była prawdziwa hekatomba — i co za ludzie tam byli, jak Tadek Gajcy albo Krzyś Baczyński i inni. Myślę, że gdyby żyli, zakasowaliby nas starych, których ty tak chwalisz. W tej literaturze starców, którą tak chwalisz, jest jednak coś, co mi nie bardzo odpowiada. Oczywiście kultura zachodu to olbrzymie złoża węgla — ale górników już nie ma, trzeba się nam wynająć do tej roboty.
Keramejkos bohaterów Kowalczyka to biedna dzielnica Aten; miejsce „proste i prostackie”, gdzie żyją w ścisku i w pocie czoła swoje amfory wyrabiają garncarze. Ale odwiedzającym współczesne Ateny nazwa ta kojarzyć się musi z odkrytą tam przed stu laty nekropolią. Keramejkos to nie tylko ceramika, to także cmentarzysko. Groby, groby, groby. I ludzie przechadzający się między nimi… Ta „powieść ateńska” toczy się więc na pograniczu dwóch światów – nie tyle nawet kulturowo czy historycznie, ale w znaczeniu metafizycznym: obcują tu oto ze sobą życie i śmierć. Efekt literacki jest piorunujący.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.