fbpx
HOME

Księga Przyjaciół

Jakub Dolatowski Bez turecki pachnie miło, słowik śpiewa w gaju
Bez turecki to jedna z tych ogrodowych roślin, obok hiacyntów, jaśminowców, tulipanów, pigwy czy kasztanowca, które szły do nas z Bałkanów, z Orientu, z ogrodów perskich i właśnie – tureckich, a i z arabskich, przez Półwysep Iberyjski. Lilaki trafiły z Bałkanów przed pięciuset laty, z ogrodów rozpalonych od słońca, o zmierzchu pełnych zapachów i śpiewu ptaków, a sprowadzali je Ogier Ghiselin de Busbecq, Pierandrea Matthioli i Ulisses Aldrovandi, bo to oni, spośród ówczesnych uczonych i pasjonatów, byli tych tureckich terenów najbliżej. Właśnie takie „tureckie”, a z upływem czasu już jak najzwyklejsze, „wsiowe” bzy, których kwiatów – często już w wytwornych, „miejskich” odmianach – wszyscy wyczekujemy w maju, rosły wszędzie przy płotach i pod oknami chałup i domostw po wsiach i miasteczkach.
Jakub Dolatowski Mamine osiki
Mama gubiła się we wszystkim, wszystkim – poza słowami, których była władczynią niedościgłą. Wszystko leciało jej z rąk, dosłownie i w przenośni. Za ramę lustra w przedpokoju zatknęła papierową strzałkę, na której napisała – „do kuchni”, by jakoś choćby symbolicznie „odczynić” trudy życiowej nawigacji, ale też wskazać miejsce, jakie jej przypadło, bo nie miała właściwie kąta w tym maleńkim mieszkaniu, zawsze – w kuchni, gnieździła się w skrawkach przestrzeni, „w pudełku od zapałek” jak mówiła, i w wyszarpanych od codzienności chwilach względnego spokoju: gdy było cicho, gdy odsunęły się dręczące wspomnienia z poharatanego dzieciństwa i z lat okupacji. Prawie nic o tym wszystkim nie wiem. Znakiem tej rodziny jest zatajenie, wskazujący palec, który zamyka usta pionowym skoblem.
Jakub Dolatowski „Na wierzbach nasze skrzypce”
Narysowałem przed laty, dla prof. Kazimierza Browicza, do jakiegoś jego studium botanicznego, gałązki, liście i owoce topoli eufrackiej, Populus euphratica. Tego drzewa – rośnie nie tylko w Arabii, o czym mówi nazwa, ale znacznie szerzej, od północnej Afryki, przez środkową Azję i Himalaje, po Mongolię – z natury nie znałem i nie znam po dziś dzień. [...] Poruszyła mnie szczególnie praca nad tym arkuszem, z początku z powodu samej elegancji rośliny, o liściach tak zmiennych, przyjmujących dwa skrajnie różne kształty, wąziutkie na gałązkach młodych, a szerokie i grubo zębate na gałązkach, które rodzą kwiaty i owoce (coś podobnego, „heterofylię”, znamy u wielu roślin, choćby u bluszczu), a później, gdy zacząłem czytać o tym drzewie i przeglądać źródła, także dla historii, dla powodu, który sprawił, że ta topola, ale jako wierzba!, trafiła do Psalmu 136 (2).
Jakub Dolatowski „Open-arse”
Nieszpułka o dużych owocach [...] to jedyne owocowe drzewo – choć może trzeba by do tego dorzucić jedną czy drugą odmianę pigwy? – nieprzerwanie mnożone od tysięcy lat [...]. Krzew, przy którym krzątam się rok w rok w ogrodzie, jest po prostu tym samym ciałem, ściśle tą samą rośliną, przy której krzątali się perscy, syryjscy, greccy i rzymscy ogrodnicy. To jedyne więc takie drzewo, bo w starożytności nie było jeszcze, z czego jakoś nie zdajemy sobie sprawy, jabłek w takiej postaci, pod jaką znamy je dzisiaj, dużych i krągłych, wypełniających ciężarem całą dłoń, a choć były już gruszki bardzo podobne – w smaku, kształcie i wielkości, do jadanych teraz, ale do naszych czasów nie dotrwała ani jedna taka odmiana, żadna z tych gruszek „aleksandryjskich”, „damasceńskich”, „krustumskich”, „pompejańskich”, „syryjskich” i innych – znamy tylko ich nazwy, jak targowiskowe etykietki na opróżnionych skrzynkach i koszach po owocach.
Jakub Dolatowski Zimowe kalinki małych Poleszuków
Kalina „z liściem szerokiem”, którą tak trafnie, jakby byli geobotanikami, opisują poeci. Teofil Lenartowicz widział ją gdy „nad modrym w gaju rosła potokiem”, a dawny pieśniarz z galicyjskiej wioski stawiał naprzeciw siebie, w dialogu dwu kwiecistych krzewów, różę, z wygrzanego słońcem pagórka, i właśnie kalinę, z podmokłych łąk, brzegów łęgów i rowów – „ty pójdziesz górą, a ja doliną / ty zakwitniesz różą, a ja kaliną”, z miejsc, gdzie objawia się białymi kwiatami w maju.
Jakub Dolatowski Zamieć oślepiająca
To jest „zamieć oślepiająca”, „solowy koncert w zimnej pustej sali” z Herbertowskiej "Tarniny". Kwitnienie tych przyziemnych, niesadzonych przecież ręką człowieka, dzikich tarninowych sadów wypada bardzo wcześnie, po prostu – aż do zatraty wcześnie, w czas przenikliwego ziąbu i częstych nawrotów zimy.
Jakub Dolatowski O Tadeuszu Peiperze, prawie nic
Tadeusz Peiper często wędrował chodnikami tutejszych osiedli, krążył wśród bloków. Przypominam tu tylko, nie znając jego pism i nie rozumiejąc jego poezji, sylwetkę pisarza – zgarbiona, drobna postać, jakaś asymetryczna, przez cały rok w tym samym odzieniu, w nisko na czoło nasuniętym kapeluszu, spod którego sterczały zupełnie siwe włosy, w znoszonym paltocie przewiązanym chyba rzemykiem, no i zawsze w mocno schodzonych trampkach. Chodził w milczeniu, choć widywałem, jak przystawał przy kiosku „Ruchu” na skrzyżowaniu Łowickiej i Dąbrowskiego – może chciał coś kupić, a może po prostu porozmawiać z kioskarką? Nas, dzieci, pytał czasem, gdy mijał bawiącą się czeredę, o godzinę, i to właśnie zapamiętałem wyraziście, kilka słów pisarza, to cicho wymawiane zapytanie – „która tam godzina?”.
Jakub Dolatowski Mchy na brzegu
W polszczyźnie – choć wcale nie tylko w naszym języku – „platan” i „jawor” grają od wieków nomenklatoryczne qui-pro-quo, uczestniczył w tym i Mickiewicz, zapalony naturalista amator. Gdy czytamy stare teksty, także i my bierzemy udział w tej językowej ciuciubabce, nie od razu zorientowani, o jakim drzewie mowa, co jest czym?
Jakub Dolatowski Róże bez Eizyków    
Wśród tych, którzy mieli do czynienia z ogrodami i parkami, albo w ogóle byli blisko roślin ogrodowych, mawiało się: „róże od Eizyka”. To był symbol jakości, różana „najwyższa półka”, coś jak pączki od Bliklego czy wódka od Baczewskiego. Kutnowskie ogrodnictwo braci Eizyk, Katriela i Arona, ich szkółki (zasadniczo były to bowiem tylko szkółki róż, tym właśnie zajmowali się z pasją i, z upływem lat, na wielką skalę), nie miały sobie równych w całym kraju, zresztą były znane daleko szerzej niż w Polsce.
Jakub Dolatowski Wiązy „od ognia”
To były wiązy sadzone „od ognia”, drzewa przeciwpożarowe – innego gatunku niż te, które malował Constable, no bo tutaj u nas, to są wiązy szypułkowe (Ulmus laevis) – sadzone po jednym lub po kilka w obejściu, by ich wysokie, gęste i nabite liśćmi korony zatrzymywały, w razie co, niesione wiatrem, płonące fragmenty poszycia dachów, by pożar nie strawił całej wsi.