Wiersze Witka Różańskiego, który żył cicho na obrzeżu Poznania – a jednocześnie był uznanym i podziwianym poetą, przyjacielem Edwarda Stachury – ujawniają też wewnętrzny niepokój człowieka pytającego o tajemnicę: „Z trwogi zrodzony / w pośpiechu żyjący / układam klocki bycia / zapinam guziki / chwalę Boga i śpiewam / czy starczy mi sił / by umrzeć na Twe zawołanie”. Zamykając świat w metaforze Witek odsuwał ten niepokój, a w wierszach czynił rachunek sumienia, godząc się na los, jaki przypadł mu w udziale.
Do wyboru wierszy cummingsa w opracowaniu Artura Międzyrzeckiego sięgnęłam znów po latach, gdy trafił na moje biurko tom gnieźnieńskiego poety Dawida Junga „Spam”. Pokrewna intensywność uczuć i liryczna wrażliwość skierowała mnie ku tym porównaniom. Amerykański twórca awangardy pierwszej połowy XX wieku (z maszyną do pisania, a nie z lirą, jak celnie zauważa Międzyrzecki) śpiewa niczym Orfeusz i nie daje się zwieść zdobyczom nowoczesnej cywilizacji, bo nie zamierza rezygnować z miłosnej pieśni głoszonej przez poetów.
Niełatwo uwierzyć, że w trudnych czasach – pośród wiadomości o zagrożeniach, chorobach, nagłych odejściach bliskich osób, niekończących się sporach i wojnach – zdarzyła się chwila wytchnienia – radość rodzinnego spotkania w hiszpańskiej kawiarni, gdy promienie przedpołudniowego słońca wpadają przez szybę i rozjaśniają twarze. Usiadłam z Moną na kanapie i wtedy Diego zrobił zdjęcie. Lekkość tamtej godziny ukołysała niepokoje.
Julia Hartwig pozostawia nas z pytaniami o źródła kultury, o korzenie poetyckiego zdania. Była wierna literaturze i etosowi humanisty żarliwie poznającego świat, wznoszącego się ku metafizyce, ku niewiadomemu. Jej wiersze – powstające na styku snu i wyobraźni, obserwacji i wizji, przeobrażania rzeczywistego w metaforyczne słowo – będą miały swoje kontynuacje i zaprzeczenia, bez nich nie byłoby dalszych inspiracji, innego spojrzenia. Wszystkie poetyckie i filozoficzne przesłania, listy, wyrazy przyjaźni i zrozumienia dopominają się odpowiedzi, dialogu, dalszych poszukiwań i kolejnych pytań o sens sztuki, jej miejsca w ocalaniu człowieka wyrosłego na gruncie klasycznej kultury. Podziwiałam, jak Julia Hartwig panowała nad emocjami, ceniłam umiar, skupienie, harmonię w stylu jej zachowania i siłę poetyckiej frazy, gdzie w poruszający sposób mieszało się szczęście z cierpieniem, w proporcjach danych mistrzowską ręką.
Zimowe dni odliczam z niepokojem, wciąż jest ich tak wiele przepełnionych chłodem, wilgocią, przenikliwym wiatrem, smutnymi wiadomościami. Listopad przyniósł pożegnania, sypnął nimi hojnie pod próg niczym pożółkłymi liśćmi i nie pozwala ruszyć w żadną stronę, trzyma za gardło. Nie sposób poradzić sobie z nagłą nieobecnością przyjaciół, z żalem nie do wyrażenia. Nasi przyjaciele opłakują swoich przyjaciół – i tak bez końca...
Mój przyjaciel miał podobnie wydatne usta, przeważnie były rozchylone z zadziwienia niedostępnym, tajemniczym, nieprzeniknionym pięknem świata. Tkwił przed obrazami długie godziny i wpatrywał się w nie z podziwem – milcząc, stając się jakby częścią rzeczy oglądanej. Nosił z sobą zwykle książkę, nie chcąc zmarnować ani chwili bez lektury i zachwytu cytatem. Wnikał intensywnie w głąb siebie dzięki czytaniu, godząc się na niejedną utratę relacji z innymi. Trwał na krawędzi możliwego, powtarzając zapamiętane strofy, jakby próbował mocy przypowieści i czekał odpowiedzi słowa niewidzialnego. Samotnie szukał nowego głosu, niezależnego spojrzenia, zapisywał przeczucia w notatniku i czekał na znak, który wciąż nie nadchodził.
Dom Pallotynów w Paryżu przy rue Surcouf 25 z kaplicą i salą ozdobioną apokaliptycznymi witrażami Jana Lebensteina, z oryginalną rzeźbą "Głowa Chrystusa" Aliny Szapocznikow należy do miejsc, których legenda i pozycja w historii polskiej kultury nie słabnie. Przez ostatnie półwiecze zdążali tam ludzie szukający duchowej i twórczej wizji przyszłości, idei, kodeksu wartości.
Podróżne zdjęcia zachowują swoje tajemnice. Przyglądam się twarzom przyjaciół, których odprowadzałam na dworzec kolejowy i próbuję odgadnąć, co pozostało w pamięci z tamtego czasu.
Pamięć staje się spoiwem i wspólnym mianownikiem naszych pragnień i niespełnień, a także emocji, które połączyły nas na zawsze. Wiele można by mówić o pomysłowości Pawła, o jego hojności, gdy ofiarowywał nam swoje grafiki. Wciąż mało przypominania jego barwnej osobowości i bogatych osiągnięć. Ciekawość świata towarzyszyła mu do końca i napędzała pomysły. Ciekawił go przede wszystkim człowiek współczesny i piętno, jakie epoka wyciska na osobowości poszczególnych jednostek, dając wolność wyboru, ale też narzucając ograniczenia, jakim muszą się przeciwstawiać i z jakimi chcą się mierzyć.
Pod moją choinkę trafiła proza Alfreda Hayesa "Zakochany" o utracie i zerwanych relacjach, o braku spełnienia w związku z ukochaną kobietą. Autor zadaje pytania, czym jest współodczuwanie, a czym samotność, jak zapełnić pustkę po rozstaniu… Czyni to w długim monologu, jaki zapewne każdy człowiek kiedyś wypowiadał wobec siebie, lecz niewielu zapisało swoje refleksje tak przejmująco jak on, tak dosadnie, a jednocześnie z czułością i tęsknotą, z gorzką samowiedzą. Mówi o unieruchomieniu wewnętrznym, jakie nas niekiedy dosięga i sugestywnie ukazuje czytelnikowi, jak bardzo ważne są w życiu uczucia, a jednocześnie przyznaje, że rozpoznawanie własnych pragnień oraz ich spełnienie jest niemal niemożliwe, że emocje pulsujące w żyłach i w wyobraźni przeważnie bywają złudą i nie prowadzą ku wyjaśnieniu czegokolwiek z rzeczy i spraw już poznanych.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.