In? Out? - zastanawiał się, na głos, starszy pan przed Megu na wystawie, w Karolinie Północnej, w maju 1985. Fotografie, nagrodzone w corocznym konkursie lokalnej gazety "Spectator", pokazane były w: Chapel Hill, Carrboro, Durham, Raleigh. Megu zdobyła pierwsze miejsce w kategorii "People". Zdanie mężczyzny, przyglądającego się małej dziewczynce, było i jest, dla mnie, ważne. Fotografia, nie do końca określona, z przewagą szarego, przemawia.
9 maja, pierwszego z dwóch dni, w JVA (zakład karny) Pöschwies (Szwajcaria, kanton Zurych), przydzielona mi strażniczka, pokazała szwalnię i koszykarnię. Na stołach, poukładane w stosiki, leżały filcowe gwiazdy. W następnym etapie przemieniały się w ozdoby na choinkę. Osadzeni, z półrocznym wyprzedzeniem, przygotowywali świąteczne dekoracje, sprzedawane potem w przywięziennym sklepiku. Wszystkie przedmioty - mikołajkowe gwiazdy z długimi brodami, obrazy na deskach, miniaturowe ludziki z poskręcanych korzeni na podstawkach z przepołowionych szyszek, filcowe Kreciki w filcowych autkach, jeżyki z idealnie obtoczonej, drewnianej, półkuli i kolcami z czarnych gwoździków o płaskich łepkach, prawdziwki z drewna w brązowych kapeluszach - były dziełem precyzji, cierpliwości i uważności. Prawdziwie misternej roboty.
Tłumy, przebrane za smoki i tygrysy, zapełniły stolicę Kambodży, w lutym 2008. Z okazji chińskiego Nowego Roku, miasto wypełzło na ulice. Tylko ogrodnik nie świętował. Przed Pałacem Królewskim, samotnie, jak co dzień, oddawał się swoim obowiązkom.
„Sebastian Melmoth. Pod tym imieniem i nazwiskiem, niby pod maską okrywającą jego twarz zniszczoną więzieniem i uparcie wpatrzoną w oznaki bliskiej śmierci, Oscar Wilde, nikomu nieznany, przeżył kilka ostatnich swoich lat. Los sprawił, że ów człowiek używał kolejno trzech nazwisk: Oscar Wilde, C 33, Sebastian Melmoth….Oscar Wilde błyszczał, olśniewał, uwodził, zdradzał i został zdradzony, godził w samo serce i w samo serce został ugodzony…. C 33 cierpiał…. Sebastian Melmoth przestał pisać, błądził, powłócząc nogami, po ulicach Paryża, umarł i został pogrzebany.” Grób poety, na cmentarzu Père-Lachaise, odnalazłam w lipcu 2016. Cytat z: „Księga przyjaciół i szkice wybrane” Hugo von Hofmannsthala, w tłumaczeniu Pawła Hertza (Próby 2023).
Plaże Holandii Albrecht znał dobrze. Przez lata spędzał tam wakacje z rodzicami i rodzeństwem. Stąd wybór, Zierikzee w Zelandii, w grudniu 1987, na kilka dni spokoju. Szerokie plaże. Raj dla wiatru, który niestrudzenie nanosi, przenosi i tworzy - na mokrym piasku - nietrwałe kompozycje z patyków, trawy i suchych ziaren. Patrzyłam na nie przez obiektyw. Obrazy te mam teraz na negatywach. I portrety Albrechta.
To, co zostawiamy po sobie i, co po nas zostaje, fotografowałam już wcześniej. Podobny fragment „ogłoszeniowego nieistnienia” mam z Krakowa, z okolic Wiślnej, kiedy, na przełomie wieków, odwiedzałam redakcję "Tygodnika Powszechnego". Sztokholmskie ślady ogłoszeń są z sierpnia 2011, kiedy, po rozbiciu namiotu na campingu, ruszyłyśmy z Olą do miasta.
„Proces twórczy Wajdy praktycznie nigdy nie dokonuje się w samotności. Artysta potrzebuje zespołu. Osób przynoszących mu pomysły, inspirację, wskazujących warte uwagi lektury, «sparingpartnerów» weryfikujących kolejne koncepty, wersje scenariusza, montażowe układanki”. Czytając te zdania Jakuba Majmurka [...] widziałam zdjęcie z 24 listopada 2004. Zrobiłam je na balkonie Starego Teatru, w przerwie drugiej próby generalnej "Makbeta".
Jest portret Stanisława Czycza zrobiony przez Wojciecha Plewińskiego. Chyba z 1980. Jego zdjęcie ma podobne rekwizyty: biurko, radio tranzystorowe, lustro w ciemnej oprawie na ścianie. I - maszynę do pisania. Na moim negatywie, z czerwca 1993, na sąsiedniej klatce - obok tej z zawalonym papierami biurkiem, tranzystorem i znikającym w lustrze pisarzem - jest też klatka z drugim biurkiem. Takim do pracy, z większą przestrzenią. To na nim stała maszyna do pisania – ta ze zdjęcia Plewińskiego.
W stolicy Meksyku, w kwietniu 1993, nie udało mi się zrobić portretu Sławomira Mrożka - pisarza spotkałam, jesienią tamtego roku, we Frankfurcie nad Menem. Trafiłam za to na licznych pisarzy przy biurkach, ustawionych na placach. Wystukiwali listy, petycje, podania dla - niemających własnych maszyn lub nieumiejących pisać - klientów. Ten obrazek pomógł mi zrozumieć, dlaczego tamtejsze metro używa piktogramów i jest tak proste w obsłudze.
Biały dom sfotografowałam w 1983. Nazwy miejscowości nie wpisałam. Miesiąc wcześniej wyszłam za mąż, widać nie było ważne, dokąd jedziemy. Przez długie lata miejscowość nie miała nazwy. Od połowy lat 90. często wyjeżdżaliśmy z córką na wieś, pod Kraków. Stamtąd - na wycieczki do Dobczyc - nad zalew, do zamku. Krajobraz drogi powrotnej, do parkowanego pod zamkiem samochodu, zapadał mi w pamięć.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.