Popobawa wchodzi do domów i napada śpiących ludzi. Nie rani ich, ale sprawia, że człowiek nawiedzony przez demona czuje się upokorzony, upodlony i sponiewierany. Psychiatrzy badali doświadczenia ofiar Popobawy i nazwali je "walking dream" – snem na jawie. Takim koszmarom często sprzyja zbiorowe, ciężkie doświadczenie. Może to być dawne echo niewolnictwa lub obecny, zniewalający strach. Popobawa pojawia się razem z chaosem stwarzanym przez ludzi.
Leiter to postać nieco tajemnicza. Urodzony w polsko-austriackiej żydowskiej rodzinie w roku 1923 mógł zostać rabinem jak jego ojciec. Wybrał jednak malarstwo i fotografię, aby w ten sposób próbować uchwycić nitkę ludzkiego losu, chociaż trochę ją rozplątać. Ulice Nowego Jorku i Paryża stały się jego talmudycznymi uniwersytetami. Dopiero pod koniec życia doczekał sławy, choć bardzo pragnął pozostawać w cieniu. Rzadko obracał obiektyw w swoją stronę, a jeżeli to robił to tylko po to, aby sfotografować swój cień, niewyraźny fragment postaci.
Poezja i dobroć objawiają się na różne, czasami bardzo zaskakujące sposoby. Pisał o tym Zygmunt Mycielski do Jarosława Iwaszkiewicza w liście o artystach i skrzydłach motyla: „Pan Bóg powołał pewną ilość indywiduów z naszego gatunku, żeby mówili i wspominali zawsze to samo – że jesteśmy, pamiętamy, kochamy, umieramy, zachwycamy się tym żarłocznym światem, który miewa skrzydła motyla”. A na skrzydłach motyla wypisane są czasami dziwne do odczytania wzory i desenie. Nie tylko takie, które mają przyciągnąć zakochanych, ale i te drapieżne, które mają odstraszyć wrogów.
[...] przytuli nas wszystkich żyjących na ziemi. / I tych dawno minionych, co już tylko prochem / i tych tak bardzo chorych, że są tylko trochę / i te dziewczyny w tańcu, które dziś są wieczne / w miękkim jedwabiu skóry schowane bezpiecznie / ze swoim drżącym lękiem, czy się spełni miłość / ten o nas nie zapomni jakby nas nie było.
W tej książce, poza rozważaniami o rosyjskiej literaturze i przenikliwymi diagnozami o Rosji, znajdziemy również kilka przekładów autorstwa samego Piotra Mitznera. [...] Wiersz Mariny Cwietajewej "Mogłabym – wzięłabym" Mitzner przełożył w sposób niezwykły. Cwietajewa miała w Polsce kilku tłumaczy, ale po tym przekładzie zrozumiałam, dlaczego Brodski uważał ją za „największego rosyjskiego poetę”. Tę, którą najpierw Historia rzuciła na emigrację, potem pozwoliła powrócić do stalinowskiej Rosji w czasach Wielkiego Terroru, aż w końcu kazała założyć pętlę na szyję w zapomnianym przez Boga i ludzi tatarskim miasteczku – Jełabudze, w 1941 roku.
W Rzymie Janek opowiedział mi historię o barbarzyństwie i o przypadkowym pięknie, o bazylice strawionej przez pożar i o turkusowych plamach na posadzce. Ta opowieść Janka, którą przytaczam tak, jak ją usłyszałam, a właściwie jak ją na moją prośbę spisał, wróciła do mnie kilka dni temu, gdy oglądając reportaż z Ukrainy o walczących dziewczynach-żołnierkach, zobaczyłam twarz jednej z nich.
Jak wyczytałam w opowiadaniu Iwaszkiewicza sasanki kwitły właśnie o tej porze roku w puszczy pod Kijowem, kwitły też zapewne pod Irpieniem, bo to przecież tak blisko jak z Warszawy do Podkowy Leśnej. Miasta–Ogrody. To wszystko przypomniało mi się teraz, gdy w pierwszych dniach wojny w Ukrainie zobaczyłam w telewizji dziewczynę grającą na skrzypcach, w podziemiach przerobionego na tymczasowy schron, metra w Kijowie. W muzyce rozbrzmiewającej w metrze było coś z zadeptanych sasanek, z rozjechanych czołgami fioletowych „snów”.
Mój ojciec pozostawił mi w testamencie książkę o Litwie, dla niego nigdy niezapomnianej krainie, którą opuścił w wieku dwunastu lat. Na fotografii chłopiec z jabłkiem, a w wierszu „chłopiec z jabłkiem, strzałą, łukiem”, po latach opisał najważniejszą rzekę swojego dzieciństwa, Żejmianę. Świętą rzekę, bo jak słyszałam będąc dzieckiem, na Litwie wszystkie rzeki były święte…
Moja pamięć o Wiesławie Juszczaku, to pamięć o Wiesławie w Nieborowie. Rozmowy, koncerty, niezwykłe filmy, które pokazywali razem z Jackiem Sempolińskim gościom nieborowskim. Wiesław był zachwycony pięknem świata, wnikliwie inteligentny, z wrażliwością poety. Artysta i wizjoner.
W ciepły sierpniowy wieczór w Mikulovie spacerowaliśmy po pustej dzielnicy żydowskiej. Niebo było niespokojne, od strony dalekich Alp szła burza. I razem z burzą przyszły Popielnice, których cień nie opuszczał mnie aż do Duino, gdzie dotarliśmy przez Wiedeń i Salzburg. Popielnice szły ze mną, gdy myślałam o młodej Ingeborg Bachmann, zmagającej się ze swoją przeszłością córce austriackiego członka NSDAP, przyszłej pisarce studiującej w Innsbrucku filozofię, a potem o tym dniu spotkania w maju 1948 roku w okupowanym Wiedniu, gdy, jak napisała w liście do rodziców, zakochał się w niej poeta Paul Celan.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.