Hélène Zamoyska, Jerzy Giedroyc, August Zamoyski – przekraczali konwencjonalne ramy przypisane rolom, jakie wybrali: wykładowczyni akademickiej, emigracyjnego działacza politycznego i artysty rzeźbiarza. Wszystkich troje cechowało poczucie misji, odrzucali rutynę, schemat, pokorę. Kreując nowe sposoby swojej obecności w świecie, mierzyli siły na zamiary. [...] Byli niespokojnymi duchami o ogromnej sile oddziaływania. Redaktor i Rzeźbiarz, wraz z „Mystérieuse Madame Hélène”, zachęcają nas do rewolty, do zmiany oblicza świata, do zmiany, którą każdy powinien zacząć od siebie.
Kiedy Ewa skakała wzwyż na zawodach, byłam z nią. Kiedy zdawała na anglistykę, czekałam pod drzwiami na uniwersytecie... Byłyśmy razem we wszystkim. Ewa Krasińska była piękna, nieśmiała i delikatna. O wielkiej inteligencji, która wybuchła w pracy literackiej, tłumaczeniach. Była wspaniałą tłumaczką.
To była jedna z najważniejszych książek mojego życia. Nie dlatego, że ma jakieś szczególne walory literackie – chociaż jest dobrze napisana. Jest dokumentem, świadectwem czasów Zagłady. Jest również świadectwem dzielności, bohaterstwa zbiorowego i bohaterstwa konkretnych ludzi, które mój ojciec pieczołowicie wydobywał z własnej i innych pamięci. Książka ta była dla mnie ważna, bo dotyczy mojego ojca, który nie lubił mówić o swoich zasługach. [...] Książka ojca pozwalała mi bronić się, bronić własnej samooceny, oceny moich najbliższych i ogólnie Żydów przed degradującym obrazem żydowskiej bezsilności, braku woli walki, wręcz żydowskiego tchórzostwa.
"Rymy o starodawnym żeglarzu" stały się w angielszczyźnie skarbnicą cytatów [...] Nawiązywała do nich już jak do loci communes Mary Shelley w późniejszym o ledwie dwadzieścia lat "Frankensteinie". Potem przyszli młodsi romantycy, w Wielkiej Brytanii i za oceanem. A potem poszło strumieniem, pod strzechy – poprzez kulturę wysoką aż do popularnej. W abstrakcjonistycznych szkicach Alexandra Caldera, absurdalnych skeczach Monty Pythona, kolażowych animacjach Lawrence’a Jordana i pop-artowych – Raúla daSilvy; w heavy-metalowej kantacie Iron Maiden, w kampowym teledysku Tiger Lilies, w dziesiątkach innych masowo znanych dzieł widać, że starodawny żeglarz po dziś zachował „dziwną siłę mowy”.
Ojciec był niechętny sądzeniu, niechętny wyrokowaniu. Człowiek pytań raczej niż odpowiedzi, człowiek, który obnosił się ze swoimi wątpliwościami a nie wiedzą. Poszukiwacz wyjątków od reguł. Człowiek nie ze świata „tak - tak, nie - nie”, tylko ze świata - „to zależy”. Postawa taka pozwala na łagodną ironię i czułość wobec świata. Utrudnia jednak zaangażowanie. Był ojciec człowiekiem towarzyskim, ale osobnym. Bez odruchu stadnego, bez plemiennych uwikłań. Nie chciał płynąć w ławicy, co kosztowało go w latach 90. sporo przykrości. Dystans i ironia uchroniły go przed frustracją.
Ostatnią książkę, "Puzzle pamięci", Marek Karpiński poświęcił swojej fascynującej rodzinie. Dziadek Franciszek - świetny inżynier, budowniczy mostów; ojciec Zbigniew - doskonały, zasłużony architekt, autor m.in. Ściany Wschodniej w Warszawie; ciotka Wanda - historyk sztuki; stryj Światopełk - satyryk, poeta. Drugi dziadek, Wojciech Gozdawa-Zatwarnicki - założyciel „Ogrodów czerniakowskich”; mama Stanisława - inżynier rolnictwa; najstarszy brat Jakub - socjolog, politolog, historyk; drugi brat Wojciech - pisarz, krytyk literacki, tłumacz, historyk sztuki, historyk idei. I on - filolog, publicysta, urzędnik państwowy, działacz opozycji w okresie PRL, rzecznik prasowy Prezydenta RP Lecha Wałęsy, dyrektor Instytutu Lecha Wałęsy. [...] Kalejdoskop wydarzeń i ludzi podany językiem barwnym, ze swadą, humorem, ale też wzruszeniem.
W roku 1947 powstał kolorowy film animowany "Konik Garbusek" w reżyserii Iwana Iwanowa Wano i w latach 50. wszedł na nasze ekrany. W podobnym czasie ukazała się książka z napisanym wierszem tekstem Piotra Jerszowa i wpływającymi na wyobraźnię ilustracjami Jana Marcina Szancera. Pocieszany bywałem, że obok dwu mądrych braci - jak Daniło i Gawryło w bajce - jest ten trzeci Iwan "...a najmłodszy / Głupi był i plótł trzy po trzy". Ten z pomocą Konika Garbuska i tak wychodzi na swoje. I rzeczywiście jakoś tak się ułożyło. Nie mogę na swoje życie narzekać. Nie ujmując niczego moim znakomitym braciom, z żadnym z nich bym się nie zamienił. Poszedłem własną drogą i ta nie okazała się najgorsza. Przez całe życie jednak czułem na plecach pomocny oddech Konika Garbuska.
Podczas jednej z wizyt w łódzkim mieszkaniu Pawła Hertza przy Bandurskiego Papuga zaproponował mu kupno jachtu i wspólną morską podróż, najlepiej dookoła świata. Hertz, znając jego przekonania, zażartował, że owszem zgodzi się pod warunkiem, że jacht będzie ze służbą i pełnym komfortem. Papuga był zgorszony tym pomysłem i niemal się obraził. Jedynym możliwym do zaakceptowania przez niego sposobem zdobywania pieniędzy, bo połączonym z przygodą, a nie z wyzyskiem, było poszukiwanie złota. Ulegał tej pokusie parę razy, ale zawsze z beznadziejnym skutkiem. Za prawdziwe wartości uznawał czyjąś mądrość, siłę charakteru, dobro i wrażliwość. Zaimponować mu można było wiedzą. Z tego względu miał szczególną słabość do intelektualistów, do tych, którzy nie obracali się jedynie wokół własnej osi, ale byli otwarci na innych. Tych podziwiał i od nich chciał się uczyć. Był dumny ze swojej znajomości z uznanymi literatami. Niektórych z nich traktował jak mistrzów i literackich przewodników. Pokazywał im swoje utwory i oczekiwał od nich wskazówek, by pisać coraz lepiej.
Analizując sukces "Stonera" łatwo dojść do wniosku, że większość czytelników dobrej literatury przedkłada doskonałość tradycyjnej formy nad poszukiwania formalne, szczególnie wtedy, gdy powieść jest bogatą i przejmującą opowieścią i ukazuje „ludzkie serce w konflikcie z samym sobą”, by posłużyć się cytatem z mowy noblowskiej Williama Faulknera. W swoim głęboko ludzkim i humanitarnym przesłaniu, "Stoner" poszerza nasze rozumienie człowieka i wspólnego nam losu - życia, miłości, śmierci. Daje też czytelnikowi to, co Harold Bloom określa jako „trudną przyjemność”.
Wigilia wernisażu w Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce. Obrazy wiszą na ścianach, akceptujemy ich układ, umieszczamy podpisy, sprawdzamy czystość muzealnych sal. Jeszcze tylko najważniejsze: oświetlenie. Zobaczyć Nachta we właściwym świetle, to najlepsze, co można zrobić dla jego obrazów. Pytam oświetleniowca, stojącego na drabinie, co myśli o Nachtowych płótnach. Słyszę w odpowiedzi: „Z tymi obrazami to trochę tak jak z muzyką. Jazzman gra milion dźwięków dla kilku osób, a rockman kilka dźwięków dla miliona osób”. Oddycham. Uroczyście wynosimy drabinę.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.