fbpx
HOME
Aleksander Fiut

Trzy mity o Wisławie Szymborskiej (Kilka myśli z okazji stulecia Jej urodzin)

Uroczystości towarzyszące stuleciu urodzin Wisławy Szymborskiej oraz wydanie tomu jej Wierszy zebranych są dobrą okazją, by się rozprawić z przynajmniej trzema  popularnymi i krzywdzącymi mitami na jej temat.

Mit pierwszy: Szymborska kolaborowała z komunistycznym reżimem, to „stalinówka”, co ją całkowicie dyskredytuje i pogrąża.

W recepcji skrajnie prawicowej dochodzi do głosu, jak wiadomo, prezentyzm oraz łatwość oskarżania wedle łatwych czarno-białych schematów. Zapomina się, że Szymborska należała do pokolenia tzw. Kolumbów, a zatem doświadczeniem jej młodości były wojna i okupacja. Przeżyte w sposób nie tak nieludzki, jak Tadeusza Borowskiego w obozie koncentracyjnym, ogołacający, jak Mirona Białoszewskiego w Powstaniu Warszawskim, okrutny, jak Tadeusza Różewicza w partyzantce. Ale jako młoda dziewczyna Szymborska była świadkiem przywożenia do Krakowa rannych żołnierzy we wrześniu 1939 roku, wkroczenia hitlerowców, aresztowania i wywózki do obozu koncentracyjnego profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, a w latach czterdziestych masowych aresztowań oraz zagłady krakowskich Żydów. Sama uniknęła robót przymusowych tylko dlatego, że pracowała jako urzędniczka na kolei. Ze wszystkimi dzieliła strach, upodlenie i brutalne uciążliwości życia w okresie okupacji.

Wymownym świadectwem tych doświadczeń, ale także wrażliwości oraz zmysłu obserwacyjnego młodej poetki są jej wczesne utwory,  drukowane  wpierw w 1945 roku, w dodatku „Walka” do krakowskiego „Dziennika Polskiego”, później zawarte w tomie Czarna piosenka, wydanym dopiero w 2014 roku. Może warto odczytać je na nowo? Jest tam mowa o „trupach poległych dzieci” w Powstaniu Warszawskim (Krucjata dzieci), jest przejmujące pożegnanie dziewczyny z ukochanym, który idzie walczyć z okupantami i który już nie wróci (Janko Muzykant dedykowany Pamięci poległego), wiersz Transport Żydów wreszcie powitanie końca wojny wierszem Pokój. A także niemal reporterskie, celne zapiski z codzienności powojennej: napisy układające się w groteskową sekwencję: „wiec na rynku / bal mody / flaczki”, bijące się ze sobą „żebracze dzieci” (Z „autobiografii dnia”), „jednoręki chłopiec pod bramą” (Wyjście z kina) „wyrojone nad tłumem sztandary / rumowiska, spazmatyczne żelastwo” ( Pamięć o styczniu). Pierwociny poetyckie Szymborskiej, bez wątpienia nierzadko literacko słabe, nieporadne, czerpiące wzory z wierszy awangardowych, przebłyskują jednak suwerennym głosem autorki. Kiedy w swoim debiutanckim wierszu Szukam słowa ujawnia bezsilność języka wobec opisu rzeczywistości, w tym wypadku określenia jednym słowem zbrodniarzy hitlerowskich. Gdy zwięźle i celnie przedstawia światopogląd swojej generacji (wiersz o incipicie: „Świat umieliśmy kiedyś na wyrywki”).

Podobnie jak jej rówieśnikom świat wartości wyniesionych z rodziny i środowiska rozpadł się Szymborskiej w kupę gruzów. Była uczennica gimnazjum urszulanek utraciła podczas wojny wiarę, znajdując jej substytut w ideologii komunistycznej. Nigdy nie wypierała się swojego politycznego zaangażowania w latach tuż-powojennych. W rozmowie ze swoimi biografkami, Anną Bikont i Joanną Szczęsną wprost wyznała, że nie potrafi, także sobie, wyjaśnić, dlaczego napisała wiersz ku czci Józefa Stalina. Z pewnością prawdziwie, choć naiwnie wierzyła, że świat po porażających doświadczeniach II wojny światowej musi stać się lepszy. Ale czy była w tym odosobniona? Już w okresie przedwojennym w Europie obowiązywał podział na zwolenników faszyzmu lub komunizmu. Po wojnie ideologia komunistyczna stała się popularna i atrakcyjna w krajach Europy Zachodniej, zwłaszcza we Francji i Włoszech, a kult Stalina, „uncle Joe” był żywy także w Stanach Zjednoczonych. Komunizmem i wodzem rewolucji zauroczyli się również wybitni lewicowi francuscy intelektualiści skupieni wokół Sartre’a, co opisał Herbert. R. Lottman w książce Lewy brzeg. Od Frontu Ludowego do zimnej wojny. Trudno też się dziwić, że do Szymborskiej szczególnie mocno przemawiała sowiecka propaganda pokojowa. Kiedy pisała o wojnie w Korei, jej wiersze szeleściły socrealistycznie, ale nie wszystkie. Prawdziwie współczuła ginącym oraz Koreańczykowi, któremu wykłuto oczy (Z Korei).

Po Październiku 1956 z tych doświadczeń wyciągnęła daleko idące wnioski: przestała wierzyć w jakiekolwiek ideologie, wiary i oraz masowe uniesienia  (z dystansem odniosła się nawet do „Solidarności”), ze sceptycyzmem podchodziła do każdej propagandy, nauczyła się  nieufności wobec jej języka oraz niezmiennie stawała w obronie wolnej i suwerennej osoby poddanej przemocy państwa lub wielkiej liczby. Była szczególnie wrażliwa na życiowe przypadki pojedynczego człowieka, szczególnie losy ofiar wojen i terrorystycznych zamachów. Zapadają w pamięć takie wiersze, jak Terrorysta, on patrzy, Zamachowcy, Fotografia z 11 września, Jacyś ludzie.

Mit drugi: Szymborska to poetka łatwa, pisze przecież tak prosto, dla wszystkich zrozumiale, niezbyt skomplikowanym językiem.

Teksty jej wierszy stają się tekstami popularnych piosenek. Kiedyś Nic dwa razy znakomicie wykonywała Łucja Prus, obecnie furorę robi wśród młodzieży wykonanie tego wiersza przez Sanah. Cóż bardziej banalnego niż powiedzieć, że „nic dwa razy się nie zdarza”? A przecież poetka ukrywa w podtekście nawet tego jednego zdania wręcz otchłanne problemy filozoficzne. Pyta o grę przypadku i losu, o nietrwałość i iluzoryczność zdobywanej wiedzy, małą przydatność zdobywanego doświadczenia, nieodwracalność ludzkiej egzystencji.

Wydobywa nieoczywistość z oczywistości. Służą temu równocześnie lub wymiennie: rozbicie frazeologizmów, zmiana perspektywy widzenia, spinający sprzeczności, barokowy koncept. Łącząc ze sobą teorię Darwina z filozofią przypadku, nie tylko pozbawia człowieka uprzywilejowanej pozycji w świecie zwierząt, ale zaciera ponadto jego odmienność od innych stworzeń, nawet niżej położonych na drabinie ewolucji, podkreślając przypadkowość  ludzkich kształtów oraz zależność od losowej konfiguracji genetycznej naszego istnienia bądź nieistnienia. Jednym słowem, ostentacyjnie burzy antropocentryczny model świata. Ale czy do końca?  Czy przy wszystkich podobieństwach i związkach człowieka ze światem zwierząt nie różni go od nich dar języka? Nie tyle jako forma komunikacji, bo tę inne stworzenia się na wiele sposobów posługują, lecz jako możliwość autorefleksji oraz medytacji o samym istnieniu. Mowa o nieczłowieczym musi ostatecznie posłużyć się człowieczym. Tutaj przebiega nieprzekraczalna choć nader krucha granica, którą Szymborska, dosyć paradoksalnie, każdym poetyckim słowem mocno zaznacza i uzmysławia.

Mit trzeci: Szymborska to postać niezupełnie poważna. Owszem, pisze wiersze, ale także zabawia się humorystycznymi wierszykami, zbiera dziwne przedmioty, kolekcjonuje stare widoków, tworzy zabawne wyklejanki. Ten mit zdaje się podtrzymywać książka Michała Rusinka Szalik. Szymborska dla dzieci.

Miałem zaszczyt znać osobiście Wisławę (bardzo szybko zaproponowała, żebyśmy mówili sobie po imieniu). Nie ośmieliłbym się nazwać jej przyjacielem, ale z pewnością traktowała mnie i moją żonę bardzo serdecznie. Z okazji świąt otrzymywaliśmy od niej życzenia z wyklejankami. Odwiedzaliśmy się także nawzajem przed „katastrofą noblowską”, ale i potem. Wisława bardzo starannie wybierała grono swoich gości. Nie mogło ich być więcej jak ośmioro i nie mogli być ze sobą skonfliktowani. Wcześniej dzwoniła do mnie i pytała, czy nie mamy z żoną nic przeciwko osobom, które wymieniała. Goście zresztą bywali znakomici. Poznaliśmy u niej m.in. Jerzego Pomianowskiego, co stało się początkiem naszej znajomości, oraz spotykaliśmy się z Czesławem Miłoszem i jego żoną  Carol. Przybycie noblisty zawsze stanowiło dla Wisławy prawdziwe wyzwanie, bo zaraz na wstępie oznajmiał wszystkim: „Mam taki problem”. Było to wbrew regułom, które kultywowała gospodyni. Rozmowa winna zaciekawiać, pienić się dowcipem oraz ironią, być błyskotliwa oraz starannie omijać poważne problemy. Wspominanie o chorobach czy śmierci było surowo zabronione.

Biorąc udział w tych kolacjach wyobrażałem sobie, że tak pewnie wyglądały spotkania w przedwojennym salonie Zofii Nałkowskiej. Bo też Wisława była prawdziwą damą w dawnym stylu, pewnie ostatnią. Umiała biegle, zręcznie i z humorem sterować całą konwersacją. Kolacje kończyły słynne loteryjki. Gospodyni własnoręcznie przygotowywała losy i fanty. Losy wyciągało się z kapelusza. Każdy mógł coś wygrać. Poza cennymi fantami, np. książkami czy płytami muzycznymi, były tam przede wszystkim przedmioty śmieszne,  mało przydatne, dziwne i kiczowate, które zwoziliśmy Wisławie z całego świata (Ja jej m.in. przywiozłem z Brazylii pancernika ulepionego z gliny przez Indian. Ale tego prezentu poetka nie umieściła wśród fantów, pozostawiła go dla siebie). Pamiętam, jak  była niepocieszona, gdy przyrząd do odsysania mleka z piersi matki nie trafił do mężczyzny.

Zadawałem sobie nieustannie pytanie: co w sposób niewidoczny, ukryty wewnętrznie spaja różnorakie formy działalności Wisławy Szymborskiej? Myślę, że kluczem do odpowiedzi  może być jej podziw dla filmów Federica Felliniego. Właśnie u niego odnajdywała analogiczną formułę egzystencji: świat jest nie tyle Szekspirowskim teatrem, ile cyrkiem, wodewilem, w którym, świadomie bądź nie, gramy przed sobą i z innymi rozmaite role. Widowisko jest zarazem zabawne i straszne, komiczne i tragiczne, trywialne i wzniosłe. Tym bardziej, że owa żałosna błazenada odbywa się w obliczu zimnego, obojętnego kosmosu, w którym jesteśmy przeraźliwie sami. A sztuka? Jak całe ludzkie życie ma postać performatywną, usiłuje pozostawić ślad naszej egzystencji w materiale o różnej wartości i przeznaczeniu. Mogą to być równie dobrze wyrafinowane, podszyte filozoficznym namysłem wiersze, jak i kolekcjonerstwo, opatrywane przewrotnym komentarzem wyklejanki czy towarzyskie loteryjki.

ALEKSANDER FIUT

Warto również przeczytać...