fbpx
HOME
Jan Maria Kłoczowski

Muszla na plaży (III)

Do pewnego momentu wiedzę o losach Bolesława czerpaliśmy wyłącznie ze wspomnień mego dziadka oraz z listów Wincentego Kosteckiego. Z dumą oglądaliśmy fotografię Bolesława wykonaną w Krakowie w kwietniu 1863 roku, przechowywaną w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie.

Opatrzona stosownym komentarzem jej kopia wisi dzisiaj w pokoju stołowym w Bogdanach. Dziadek pisał we wspomnieniach, powołując się na podpis i dedykację na odwrocie tejże fotografii, iż Bolesław walczył w oddziale Langiewicza. Jakiś czas temu postanowiłem zweryfikować rodzinną legendę w oparciu o nowe, niedostępne dziadkowi źródła. I oto, do czego doszedłem. Zacznę, mimo wszystko, od wspomnienia Eugeniusza, który opowiada za ciocią Bronisią o latach poprzedzających wybuch powstania:

„Bolek mieszkał z kolegami na mieście. Gorący przedpowstaniowy czas drgał w duszach młodzieńców, przyjaciół Bolka, z niewypowiedzianą siłą. Bolek trzymał zresztą swego młodszego brata Józia daleko od konspiracyjnego życia. Raz jedyny, zażądawszy słowa honoru i przysięgi o milczeniu, pokazał Józiowi pałasz — stary, zdaje się rosyjski, który co i raz czyścił i ostrzył. Bolek był w siódmej klasie, Józio w trzeciej, w roku szkolnym 1862/1863. Józio teraz patrzył poważniej na napiętą sytuację w Warszawie. Co prawda już przed dwoma laty dzień pogrzebu pięciu poległych na całe życie rzucił Józiowi wizję Polski bez Moskali. Nieprzeliczone tłumy w zupełnej ciszy dążące przy wzorowym porządku na Powązki ani jednej czapki policjanta, ani jednego Kozaka czy carskiego piechura. Las chorągwi, tłum księży, pięć trumien i cała Warszawa błagająca Boga o wolność”.

Z listów Wincentego Kosteckiego wynika, że Bolesława, niespełna dziewiętnastoletniego ucznia Gimnazjum Realnego, aresztowano między 20 marca a 20 kwietnia 1862 roku. Wiemy, że zesłano go w głąb Rosji, skąd powrócił do Warszawy 11 października tegoż roku (por. Listy z Elsnerowa, Bolesław Kłoczowski według indeksu). 22 kwietnia pisze Wincenty: „Boleś skazany do Orenburga, ratuję go całymi siłami. Zabrało mi to dosyć zdrowia i czasu. Co się zrobi – ani wiem. P[ani] N[idecka] używa całych swoich dawnych stosunków – porusza niebo i ziemię – ale czy to wszystko pomoże?”. Wspomniana Emilia Nidecka (1803-1864), matka żony Wincentego, córka Józefa Elsnera, zachowała – jak się wydaje – sporo ważnych znajomości jeszcze z lat świetności jej ojca. W liście wysłanym ok. 20 lipca Wincenty wyraża nadzieję na uwolnienie aresztowanych przez „Jego Cesarską Wysokość Wielkiego Księcia Konstantego”, namiestnika Królestwa Polskiego z ramienia cara. Zapewne z tej drogi korzystała Nidecka w swych staraniach. 3 maja 1862 Kostecki dowiedział się niespodziewanie z listu Bolesława, że uwięzieni są już w drodze na zesłanie. Tego dnia wysyła list do Bolesława (nie wiemy na jaki adres): „Jedziesz dobijać się przyszłości po drodze, po której tysiące Twoich braci stąpało. Idź w imię Boga! Z wiarą spełniaj obowiązki sumienia, honoru…”. 20 lipca 1862 pisze Kostecki list do profesora Grossa na uniwersytecie w Kazaniu z prośbą o przekazanie „listu i drobnej przesyłki pieniężnej dla Bolesława Kłoczowskiego, który maszerując do Orenburga przez Kazań przechodzić będzie…”. Kolejny, niedatowany, ale pisany niemal w tym samym czasie list przytaczam w całości, ponieważ mówi wiele nie tylko o losie Bolesława, ale przede wszystkim o stosunku Wincentego Kosteckiego, warszawskiego inteligenta i dość wpływowego urzędnika, do ruchów niepodległościowych:

„Dziecię moje drogie! Czy mogłeś pomyśleć, że obojętność zamknęła mi serce wymazała z pamięci, zabliźniła ranę! Czy mogłeś przypuścić, że uboczne względy nie pozwalały wziąć pióra do ręki dla słodkiej pociechy pomówienia z Tobą, wzniesienia Cię na duchu — przypomnienia tych zasad, prawd, które miały i mają być przewodnikami Twego życia? O, niedobry, jeżeli możesz wierzyć, że matka rzuca własne dziecię w przepaść bez żalu, jeżeli wierzysz, że wygnaniec nie tęskni za rodziną, że rozbitek nie pragnie ocalenia, to wierz, żem zapomniał o dziecku, które widzieć szczęśliwym i użytecznym było moim staraniem. Gdzie miałem pisać, do kogo? Kiedy po drugim liście przepadłeś dla mnie bez wieści. Oczekiwałem marszruty, na próżno. Aż oto list 2-go lipca pisany odebrałem 19-tego. Na niego odpisuję adresując do Kazania, choć nie jestem pewny, czy Cię tam ubiegnie. Więc nie Orenburg kresem Twego skazania, jeżeli na Kazań kierunek drogi obrany. Prawdopodobnie Gubernia Tobolska, jeżeli dalej lądem jazdę odbywać będziecie, chyba że z Kazania popłyniecie dalej Wołgą do Simbirska, Samary, a stamtąd do Orenburga. Orenburg to imię zgrozy i strachu, tysiące ust dziś powtarza, strojąc w fantastyczne rozmiary ostateczności, jakie się tam schodzą. Bóg, który się nami opiekuje — wierząc w Jego potęgę, ufając opiece, jeżeli da życie i zdrowie, wyjdziesz i stamtąd wsparty doświadczeniem i poglądem na życie, obowiązki szerszym kołem otoczą cel, który zawsze i wszędzie świecić Ci powinien. Masz lat 19. Wiek to kwiecia nierozwiniętego, pączka, który ciekawie wychyla główkę z łupiny, wdzięczy się do słońca, co mu daje ciepło i życie, rad by jak najprędzej wszystkimi listkami zaczerpnąć tego szczęścia, co je widzi w jutrzence i kroplach rosy, aż oto spodziewany ranek zamiast rosy przynosi mróz i warzy kwiateczek, co za wcześnie zapragnął żyć. Słowem wiek to złudzeń i pokus. Dziecię chętnie wyciąga rączęta do płomienia, rad by się nim pobawić, bo nie wie, że to parzy. Ludzie dojrzali użytkują z niego, znając wartość i granice użytku: Co dla dziecięcia niebezpieczną zabawką, to dla człowieka może być słusznym użytkiem. Nie wybiegaj poza granice potrzeb życia swego, a zajdziesz daleko. Nie szafuj uczuciami zanadto, a znajdziesz je zawsze w pełni na wrażenia całego życia. Kto wysuszy serce w dwudziestym roku życia, to w trzydziestym staje się nieużytecznym wiórem. Ojczyzna droga nie potrzebuje dzieci ani zniszczonych starców, ale w pełni życia ludzi z głową, ramieniem i sercem. Edukację powinieneś kończyć sam — powiadam, powinieneś — bo zawód Twój, w którym masz być użytecznym społeczeństwu, jeszcze niewiadomy, niepewny. Tym więcej na wszystkie zmiany losu trzeba być przygotowanym. Tymczasową twoją ojczyzną i miłością powinna być nauka ciągła, na każdym kroku; wiarą Bóg, który różne drogi ludziom otworzył. Zresztą pamiętaj ciągle, że masz być głową Twej rodziny, jej zaszczytem, podporą, że wróciwszy w ojczyste progi i to niedługo, z czasu zdać sprawę powinieneś. Więc ucz się, na każdym kroku zastanawiaj, wyroków zbyt wcześnie nie wydawaj, pozorom nie wierz. W Elsnerowie i Piasecznie nic się nie zmieniło, wszystko jest tak, jakeś zostawił, w ciągłym oczekiwaniu Twego powrotu, dziś więcej prawdopodobnego jak pierwej. Jego Cesarska Wysokość [Wielki] Książę Konstanty w dobroci swej zapewne zechce uwolnić wszystkich i powrócić do kraju, którym tak serdecznie się zajął. Posyłam Ci tymczasowo rubli 10, które jeżeli odbierzesz, użyj roztropnie, bo nie wiesz, kiedy i skąd wypadnie Ci wracać i o czyim koszcie do domu, a na wszelki wypadek grosz potrzebny. Zdrowie jako największy Twój skarb szanuj. Przyjmij błogosławieństwo od Twego wuja i starego przyjaciela Wincentego”[1].

Do listy dołączonych jest kilka krótkich, serdecznych listów od całej rodziny w Elsnerowie, między innymi i od brata Bolesława, a mego pradziadka – Józefa Piotra. Starania o uwolnienie Bolesława, o których z optymizmem pisał Kostecki w liście do niego z 20 lipca dały wynik. W liście z 26 listopada 1862 roku znajdujemy opis jego drogi powrotnej: „[Boleś] wrócił do Warszawy 11 października, przyjechawszy od Kazania do Niżnego po Wołdze statkiem, od Niżnego do Włodzimierza pocztą. Od Włodzimierza przez Moskwę, Petersburg, Wilno do Kowna koleją, a z Kowna, zawsze pod eskortą, tylko już nie tak silną – etapami do Warszawy. Półgłowę wyższy i barczystszy ode mnie. Czasu dużo stracił, bo to już 20-ty rok, a tu jeszcze dużo uczyć się trzeba. Za pieniądze od Ciebie przesłane [mowa o bracie, Teodorze Kosteckim] – dołożywszy – sprawiłem mu u Jenarskiego palto zimowe, majtki i kamizelkę…”.

Wincenty Kostecki najwyraźniej wiedział, do kogo się zwrócić i komu sowicie zapłacić, aby ściągnąć Bolesława do domu. Nie wiedział jednak, że ten, powróciwszy z zesłania, nie posłucha ani rad opiekuna, ani zapewne rad swego ojca, tylko przy pierwszej okazji pryśnie do lasu, aby bić się z Rosjanami. A ta pierwsza okazja nadarzyła się już w styczniu 1863 roku…

Wrócę na chwilę do fotografii Bolesława, która znalazła się w zbiorach Biblioteki Narodowej. Ich digitalizacja ułatwia kwerendę źródłową, bez trudu zatem ustaliłem, że zamieścił ją w swoim albumie niejaki Bronisław Ryx. Nazwisko to pojawia się we Wspomnieniach mego dziadka Eugeniusza, który notował:

„Bolek Kłoczowski brał udział w bojach jakiejś partii, czy to w grójeckim, czy w błońskim, w pewnym momencie partia została rozbita, a Bolkowi udało się samopas skryć się w lasach w majątku Ożarów. W mokrym tym lesie było trudne do przejścia bagienko, zarośnięte sitami, a na środku tego bagienka placyk suchszy i gęsto krzewiną zarośnięty. Leśnik z Ożarowa, spotkawszy w lesie mdlejącego z głodu powstańca zaprowadził go na ową wysepkę wśród bagna sobie tylko znaną drogą, pomógł mu sporządzić sobie szałasik wśród krzewów i poszedł z meldunkiem do dziedzica. Był nim Ryx – pochodzący z rodziny dawnego faworyta królewskiego[2]. Ryx już całkowicie był spolonizowany i całkowicie wrośnięty w sferę szlachecką. Posłał przez leśnika Bolkowi sporo żywności, a nazajutrz sam pod pozorem wyboru drzew na sprzedaż udał się do lasu. Leśnik doprowadził go do bagienka i Bolkowego schówka. Pan Ryx był raczej „biały” – i chodziło mu więcej o uratowanie młodego Polaka niż o ułatwienie mu dotarcia do którejś partii, których zresztą chwilowo w okolicy nie było. Długą ponoć rozmowę miał stary pan Ryx z młodym siedmioklasistą. W rezultacie tej rozmowy stanęła umowa, którą znały wyłącznie 3 osoby – zainteresowany Bolek, p. Ryx i leśnik. Bolek zobowiązał się krokiem nigdzie nie ruszyć, p. Ryx przez leśnika przysłał mu wyposażenie szałasu, ciepłą odzież i codziennie leśnik z kuchni dworskiej brał całodzienne pożywienie rzekomo dla swojej samotnej ciotki za lasem mieszkającej, której właśnie reumatyzm miał powykręcać nogi. Oczywiście odbiorcą ożarowskiego jadła był nasz Bolek na swojej wyspie. Stary p. Ryx co i raz donosił mu też różne książki do czytania.

Wiem to wszystko ze źródła najpewniejszego – od syna p. Ryxa z Ożarowa, Jerzego, który w jakieś ćwierć wieku po 1863 r. założył w Ołtarzewie znaną w kraju hodowlę zbóż i buraków cukrowych. Będąc w ożywionych stosunkach z firmą hodowlaną „Ryx”, zostałem zapytany kiedyś o Bolesława, noszącego takie jak ja nazwisko. Gdy wyjaśniłem, że to mój stryj, p. Jerzy Ryx opowiedział mi, że jako dziecko przeżywał gorąco sprawę przechowywania w Ożarowie powstańca. Dowiedział się o wszystkim, gdy Bolek już wyruszył w świat, dając Ryxom na pamiątkę swoją doskonałą fotografię w burce, w konfederatce i z ogromną szablą w ręku. Młody Jerzyk Ryx kazał się potem wiele razy prowadzić leśnikowi na bagienko i ślady szałasu uważał za jakieś drogocenne pamiątki narodowej biedy. Bolek był w ożarowskim lesie podobno około 10 miesięcy – może od marca 1963 do początków 1964 roku, gdy silne mrozy pobyt już w najwyższej mierze skomplikowały. Czy Bolek dostał się gdzieś do innej partii powstańczej, czy został schwytany przez Rosjan, czy sam się zgłosił z okazji jednej z wielu obietnic amnestii, nie wiem”.

Tyle dziadek, którego opowieść próbowałem weryfikować. We wspomnianym albumie Bronisław Ryx umieścił nie tylko zdjęcie Bolesława, ale także generała Langiewicza, Józefa Śmiechowskiego i kilku innych „szeregowych” powstańców. Musieli mieć ze sobą coś wspólnego.

Na odwrociu fotografii samego Józefa Śmiechowskiego, o którym na razie wiedziałem tylko tyle, że był jednym z przywódców powstania w okolicach Warszawy, przeczytałem zapis poczyniony ręką Bronisława Ryxa: „J[enera]ł Józef Śmiechowski, którego sprowadziłem z Warszawy celem objęcia dowództwa. Pod Rawą złączył się z oddziałem Jeziorańskiego”. Szedłem dalej tropem nazwiska Ryx i oto w zbiorach Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej znalazłem kolejne ważne źródło.  Była to „Kronika Powszechna. Tygodnik społeczny, literacki i naukowy”, a konkretnie jej numer 5 z 1913 roku[3]. Swoje wspomnienie z powstania opublikował w nim niejaki Józef Nieczuja Miniewski, poświęcając je „serdecznym druhom po broni i doli”. Autor artykułu i jego brat Władysław pełnili służbę w oddziale majora Józefa Śmiechowskiego, a jednym ze wspomnianych „druhów” był, jak się okazało, Bolesław Kłoczowski. A oto fragment wspomnienia z „Kroniki Powszechnej”:

„W trzy dni po wybuchu powstania zawrzało w lasach Woli Prażmowskiej od przybywających z różnych stron pieszo, konno i wózkami przyszłych obrońców Ojczyzny. Poważny, ale czerstwy jeszcze dowódca oddziału, major wojsk polskich z roku 1831, Józef Śmiechowski, postać nader sympatyczna, urzędował pod rozłożystą, odwieczną sosną, otoczony gronem różnego wieku, wzrostu i stroju młodzieży; pytał, sprawdzał, piorunował to znów ściskał tych, którzy mu bardziej przypadli do serca. Z dworu Prażmowa, majętności starosty piaseczyńskiego, ojca Bronisława Ryxa, przywiozły wozy chleb, ser, kiełbasy, kotły z bigosem, napoje, to też wesoło i ochoczo było w tej drużynie, jakby na zabawie lub polowaniu. Błogie nadzieje podnosiły jeszcze animusz wszystkich. Wtem spoważniał dowódca. Wszedł na podwyższenie i nakazał spokój. Podniesionym już głosem począł znajomym i wybranym rozdzielać czynności, polecając spisywać zgromadzonych, klasyfikować przybyłych, a zbyt młodych i niezdolnych do ciężkich przejść partyzantki odsyłać zaraz do domu. Ileż to było wtedy, wśród tej dziatwy niezadowolenia, smutku, nawet rozpaczy. Rychło potworzyły się grupy i grupki przyjaciół. Wybierano swoich przedstawicieli, komendantów, starszych i oficerów, którym nakazywał Śmiechowski za zgłoszeniem się wydawać broń i amunicję. Ach, jak różną była, niestety, broń ta od owej, którą powinniśmy być mieć dla stawienia czoła zastępom rosyjskim! Nikt jednak nie gorszył się w tej chwili zapału, nikt nie sarkał na dubeltówkę myśliwską na ptaszki, na związaną szpagatem pojedynkę, na szablę bez pochwy, na niezaprawioną kosę; każdy zaś natomiast szczęśliwy był, iż bodaj z drągiem lub gołą pięścią będzie mógł znaleźć się w szeregu. Po kilku godzinach jął siwowłosy dowódca formować z tego chaosu plutony i kompanie, które zrazu tworzyły tylko gromadki nie mające pojęcia jak stąpać w marszu, jak dzierżyć broń w dłoni, a tem bardziej broń tak różnorodną! Na drugi dzień pobytu naszego w lesie, czynność przygotowywana była już ukończona; mieliśmy zastęp piechoty i kawalerię w kilkanaście, czy też dwadzieścia parę koni, razem około 250-ciu ludzi. Naczelne dowództwo prowadził Śmiechowski, szefem sztabu Bolesław Ryx, Komendantem kawalerii śmiały, energiczny, zuchwały zawadiaka Julian Bajer. Pod nim służyli w szeregu: Daniszewscy Aleksander i Antoni, Janowski Władysław, Jasieńscy Antonii i Bolesław, Kłoczowski Bolesław, Kubicki, Miniewscy Józef i Władysław, Olędzki Władysław, Schmidtowie Bolesław i Henryk, Skrzyński Ludwik, Świętorzecki Bolesław, Szyndler Józef, Urbanowski Stanisław, Wilski Józef, Włodek Józef i kilku jeszcze, których nazwiska uszły z mej pamięci. Wyruszyliśmy pod Lesznowolę. Tam to odebrała pierwszy chrzest nasza kawaleria, odbiła bowiem konwojowi eskortowanych do wojsk rekrutów, wcielając ich jako ochotników do naszego oddziału”.

Relacja, owszem, jakich wiele, ale dla opowieści o powstańczych losach Bolesława Kłoczowskiego, miała kapitalne znaczenie. Pozwoliła mi bowiem na uzupełnienie kolejnych elementów „układanki”.  Wiedziałem już, że Bolesław poszedł w styczniu 1863 roku do lasu i trafił do oddziału Józefa Śmiechowskiego. Wiedziałem również, że na odwrociu fotografii Bolesława wykonanej w znanej krakowskiej pracowni fotograficznej Walerego Rzewuskiego widnieje data 8 kwietnia 1863 roku. Co działo się w międzyczasie? Jakie były losy bojowe oddziału, w którym walczył Bolesław? Miałem do dyspozycji kilka źródeł[4], tych samych, na podstawie których redaktorzy hasła „Józef Śmiechowski” w podręcznej Wikipedii ustalili, że dowódca Bolesława „w 1863 stanął na czele oddziału kosynierów, sformowanego w ziemi czerskiej we wsi Wola Prażmowska. Razem z wojskami gen. Antoniego Jeziorańskiego zajął 4 lutego 1863 Rawę. 6 lutego przeprowadził udany wypad na Lubochnię. Na czele batalionu kosynierów wziął udział w bitwie pod Małogoszczem (24 lutego) i Pieskową Skałą (4 marca). Po ogłoszeniu dyktatury Mariana Langiewicza objął dowództwo brygady piechoty. Wziął udział w bitwie pod Chrobrzem (17 marca) i pod Grochowiskami (18 marca). Po ucieczce Langiewicza do Galicji stanął na czele jego Korpusu. 21 marca poniósł klęskę w bitwie pod Igołomią i przekroczył granicę austriacką pod Czernichowem”. Daty się zgadzały, a z Czernichowa do Krakowa było już niedaleko. Pewności nie mam, ale wiele wskazuje na to, że adresatem dedykacji widniejącej na odwrociu fotografii Bolesława był Józef Śmiechowski. Tym bardziej, że zamieszczone w albumie Ryxa zdjęcie Generała wykonał… wspomniany przed chwilą Walery Rzewuski.

Co było potem? Niewykluczone, że Bolesław trzymał się Bronisława Ryxa, który – jak wynika z podpisu na odwrociu jego własnej fotografii umieszczonej we wspominanym już albumie – dołączył w kwietniu do generała Jeziorańskiego, bądź co bądź zwierzchnika Śmiechowskiego. Generał Antoni Jeziorański pod bitwie pod Pieskową Skałą poróżnił się z Langiewiczem i był przeciwny jego dyktaturze. Po potyczce pod Skałą przeszedł granicę austriacką. W marcu mianowany został naczelnikiem wojennym województwa lubelskiego. W kwietniu na czele oddziału liczącego 800 osób wkroczył do Królestwa Polskiego. 1 maja pobił Rosjan w kilkudniowej bitwie pod Kobylanką. Poniósł porażkę pod Huta Krzeszowską i rozpuścił osłabione zgrupowanie. Czy to nie wtedy właśnie Bolesław przekradł się z powrotem w okolice Warszawy, a konkretnie Ożarowa, gdzie – jak wiemy z przytoczonej powyżej relacji mego dziadka Eugeniusza – przez kilka miesięcy się ukrywał?

Mogło tak być, ale pewności nie ma. Ta pojawia się dopiero wraz z kolejnym dokumentem, odnalezionym przez mego ojca, Jerzego Kłoczowskiego. Chodzi o pewien wyrok sądowy, który zapadł 10 maja 1865 roku. I chociaż mowa w nim o Mieczysławie Kłoczewskim, to nie ulega wątpliwości, że chodzi o Bolesława, którego drugie imię brzmiało Mieczysław, nazwisko zaś nagminnie przekręcano. Henryk Cederbaum, autor bezcennego opracowania noszącego tytuł Powstanie styczniowe. Wyroki audytoryatu polowego z lat 1863, 1864, 1865 i 1866 [5] przytacza następujący opis wyroku: „Mieczysław Kłoczewski używający nazwiska Stanisława Czarneckiego w styczniu 1963 r. uciekł z Piaseczna i przyłączył się jako powstaniec do oddziału Jeziorańskiego i pod dowództwem tego ostatniego walczył pod Rawą. Po rozbiciu Jeziorańskiego przeszedł do szeregów dowodzonych przez Langiewicza, skąd po trzech dniach umknął do Krakowa, gdzie przebywał aż do grudnia 1864 roku. Razem z nim osądzono dwie inne osoby, Edwarda Staweckiego i Ksawerego Francki. Dnia 10 maja 1865 r. zapadł wyrok skazujący wszystkich trzech winowajców na pozbawienie praw stanu i dożywotnie osiedlenie na Syberii, a Namiestnik decyzję tę konfirmował 12/24 go czerwca 1865 r.”. Do aresztowania Bolesława doszło zapewne przed 19 marca 1865 roku, ponieważ w zachowanym liście mego pradziadka Józefa Piotra, pisanym pod tą datą do ojca, Józefa Adama, z życzeniami imieninowymi, mowa jest o Bolesławie zamkniętym w areszcie.

Aby zamknąć tę opowieść o Bolesławie, wypada mi raz jeszcze oddać głos memu dziadkowi Eugeniuszowi, który tak pisał w wielokrotnie przytaczanych tutaj Wspomnieniach: „Początkowo [Bolesław] siedział w więzieniu – szczęśliwie nie w katordze – ale niedługo został z więzienia zwolniony i zmuszony przebywać pod dozorem policyjnym w Tobolsku i Irkucku. Z okresów więzienia pozostały przez długi czas pieczołowicie przez ojca przechowywane prześliczne świadectwa mrówczej pracy stryja: różne łańcuszki, krzyżyki z drzewa, rękojeść do kordelasa (zrabowana razem z tym kordelasem i bronią myśliwską przez Niemców w 1915 r.), mniej trwałe, ale zdumiewające proporcjami różne ozdoby z więziennego chleba. Tkwiły w Bolku jakieś poważne zdolności plastyczne zmarnowane bez reszty przez wypadki dziejowe. Wypuszczony z więzienia Bolek zaczął zarabiać lekcjami i korepetycjami, na co zapotrzebowanie na Syberii było wprost olbrzymie. Po paru latach tak sobie wyrobił opinię zdolnego korepetytora, że sam gubernator Tobolska wezwał go, aby uczył jego córeczki. Położenie materialne wygnańca bardzo się poprawiło, a w następstwie zapewne i przychylna opinia gubernatora zaważyła na skróceniu czasu osiedlenia”.

Do Warszawy powrócił Bolesław na początku lat siedemdziesiątych. W 1874 roku bierze ślub z Emilią Szypowską, z którą mieszka w Warszawie. W 1878 roku rodzi się ich jedyny syn Jerzy. Chory na gruźlicę, Bolesław Kłoczowski umiera około 1885 roku w wieku 42 lat.

Na zakończenie mego szkicu o muszlach pamięci chcę nawiązać do eseju, który otwiera niniejsze Album styczniowe. Tomasz Łubieński zadaje w nim pytanie o sens nie tylko powstania styczniowego, ale wszystkich innych polskich zrywów niepodległościowych w XIX wieku. I pisze między innymi: „Zanim jeszcze dopełniła się klęska styczniowa, powstało łatwe do odgadnięcia pytanie: czy to wszystko ma sens? Spór taki toczył się najpierw w sumieniach. Potem stał się przedmiotem długich, nocnych rozmów rodaków. Ogarnął z kolei gazety i książki, na ile było to możliwe. Wreszcie, już naprawdę nielegalnie, na nowych, nielegalnych zebraniach, okazał się przydatny jako niedawne doświadczenie praktyczne i filozoficzne. W ten sposób, krytycznie czy lirycznie, Styczeń utrwalił się w pamięci narodowej. Pytanie o sens i szansę, szczególnie ostre w przypadku tej klęski, towarzyszy zresztą wszystkim powstaniom polskim, bo jest natury uniwersalnej, dotyczy celowości ludzkiej walki dla poprawienia świata, pożytku z przegranej”. Przywołałem tu wspomnienie o akwarelach Kazimiery, o Józefie Adamie oraz Bolesławie nie po to, by pytać o intencje, jakimi się kierowali: Kazimiera, kiedy sięgała po pędzel i kopiowała Grottgera; Józef Adam, kiedy ukrywał przed Rosjanami powstańczą broń w piaseczyńskim magistracie; Bolesław, który ledwo wrócił z jednego zesłania, a już pakował się w kłopoty, całkiem świadomie, wiedząc, że ryzykuje kolejną zsyłką… Mój własny ojciec, Jerzy Kłoczowski, mając lat dziewiętnaście, brał udział w powstaniu warszawskim. We wrześniu 1944 roku stracił prawą rękę podczas ataku na Królikarnię. Po wojnie skończył studia historyczne, wykładał przez lata na KUL. Doskonale wiedział, jak wyglądały realia polityczne latem 1944 roku w Warszawie. Zawsze powtarzał mnie i moim starszym braciom oraz obu siostrom: „Nawet gdyby nie nadszedł rozkaz, wyszlibyśmy na ulicę”. Tak to zapamiętałem. W powieści Kompleks polski opublikowanej w 1977 roku w „Zapisie”, czyli w tak zwanym obiegu niezależnym od ówczesnych reżimowych wydawnictw, Tadeusz Konwicki wyobraża sobie potajemne spotkanie Traugutta z żoną. W pewnym momencie Tonia zadaje mężowi pytanie: „Czy był sens powstawać przeciw takiej sile?”. Na co Traugutt odpowiada krótko: „Nie wiem, czy był sens. Wiem, że był mus”.

Kończąc tę opowieść, siłą rzeczy zadaję sobie pytanie o sens opieki nad muszlami pamięci. Przecież mogły leżeć na plaży, nieświadome, że za chwilę dopadnie je śmierć… Właśnie dlatego, wbrew zapomnieniu, odpowiadam, że warto, bo taki jest mus.

JAN MARIA KŁOCZOWSKI

[1] Por. Wincenty Kostecki, Listy z Elsnerowa. 1854-1864, Wydawnictwo Veda, Warszawa 1996, s. 174-175.

[2] Por. Losy kamerdynera króla Stanisława Augusta to gotowy materiał na scenariusz filmowy. Por. https://www.lazienki-krolewskie.pl/pl/edukacja/baza-wiedzy/franciszek-ryx-nie-tylko-kamerdyner-jego-krolewskiej-mosci (dostęp: 6 III 2023).

[3] Por. https://www.wbc.poznan.pl/dlibra/show-content/publication/edition/112172?id=112172, (dostęp 6.03.2023).

[4] Por. m.in. Antoni Jeziorański, Pamiętniki Jenerała Antoniego Jeziorańskiego. Powstanie r. 1863, Lwów 1880-1881; Stanisław Zieliński, Bitwy i potyczki 1863-1864. Na podstawie materyałów drukowanych i rękopiśmiennych Muzeum Narodowego w Rapperswilu, Rapperwil 1913; Stefan Kieniewicz, Powstanie styczniowe, PWN, Warszawa 1972.

[5] Skład główny w księgarni Gebethnera i Wolffa. Warszawa-Lublin-Łódź-Kraków 1917, s. 287-288.

Warto również przeczytać...