fbpx
HOME
Anna Piwkowska

Nie znałam twych sekretów

Widziałam jak przechodzisz wpław Żejmianę

zimno, szło od stóp. Końce palców posiniały, drżałeś

i nagle łachy piasku, słońce, nie wiedziałeś

co jest na drugim brzegu. Blask, mrużyłeś oczy.

Oni nawoływali. Konstancja, Józefa, także Justyn,

ten który kochał cię małego. Z jabłkiem w ręku

z napiętym łukiem ciekawości i uwagi dla świata,

z tą strzałą miłości wypuszczoną daleko, po horyzont

który, otwierał się dla Ciebie jak nieznany wszechświat.

 

Byłam Twoją jaskółką, ptaszyną, Twą córką

kochaną jak źrenica. Tą właśnie źrenicą

patrzyłam bez zmrużenia powiek jak przechodzisz

przez Żejmianę. Do końca byłam twym spojrzeniem,

gdy już nie otwierałeś oczu, gdy zmagałeś

się z nurtem rzeki, oni wiedli Cię przez bród,

tam gdzie drzewa zwalone, gdzie podstępne wiry

niebezpieczne głębiny, kamienie, mielizny,

szedłeś do nich ode mnie. Jadwiga, Franciszek

i Wiktor, i Irena znam wszystkich z imienia.

Przejrzystość oczu, upór, dobroć i sekrety

skrywane w głębi serca, tkanek ciała, duszy

i rąk porysowanych liniami przeznaczeń.

Nie znałam twych sekretów więc nie wiem kim byłeś.

Nie znałeś mych sekretów, ale mnie kochałeś.

Co więc wiemy o sobie? Nic poza miłością.

Mnie także nawołują cienie dawnych przodków.

I ty po tamtej stronie, bezpieczny nareszcie

czekasz na mnie z miłością, z jabłkiem, strzałą, łukiem.

Warszawa, 18 lipca 2016

Nie znamy sekretów ludzi, których kochamy, a oni nie znają naszych sekretów. Nie wiemy o sobie nic poza miłością i w tym być może, mieści się cała dostępna wiedza o drugim człowieku. Mój ojciec pozostawił mi w testamencie książkę o Litwie, dla niego nigdy niezapomnianej krainie, którą opuścił w wieku dwunastu lat. Na fotografii chłopiec z jabłkiem, a w wierszu „chłopiec z jabłkiem, strzałą, łukiem”, po latach opisał najważniejszą rzekę swojego dzieciństwa, Żejmianę. Świętą rzekę, bo jak słyszałam będąc dzieckiem, na Litwie wszystkie rzeki były święte…

Współcześni topografowie po przeprowadzeniu wielu uczonych badań i pomiarów uznali, iż rzeka Żejmiana rozpoczyna swój bieg pod Kołtynianami, wypływając z jeziora o tej samej nazwie, a później przyjmując liczne dopływy stopniowo nabiera siły i staje się wartką i miejscami nawet głęboką rzeką. Lecz jak to zwykle bywa, natychmiast znalazła się pokaźna grupa nieprzekonanych, którzy twierdzili, iż jej narodziny nie były takie zwyczajne, przeciwnie, pozostają nadal okryte mroczną tajemnicą. W pogańskiej Litwie wszystkie rzeki były czczone jako święte. Bo tylko nadprzyrodzoną naturą rzeki można było wytłumaczyć żywy ruch płynącej nieustannie życiodajnej wody. Przyjęcie chrześcijaństwa nie wyrugowało bynajmniej tradycji pogańskiej, która nadal pozostała żywa w wierzeniach ludu. Na początku XVI stulecia wileński  renesansowy poeta Mikołaj Hussowski, tworzący „na łacinie”, w poemacie o świętym Jacku pisał: … tu ludzie oddają cześć wężom i składają ofiary wysokim drzewom, w rzeki wrzucają rolnicze płody i czczą bóstwo rzeczne, widząc je jak igra w skłębionej fali. Minęły cztery wieki, a na wsi litewskiej, jeszcze za naszej pamięci można było napotkać podobne obrzędy, co prawda traktowane jako tradycja, lecz nie do końca, bowiem trwał w nich nadal wyraźny podtekst magiczny. Marija Baranauskienė z domu Przezdziecka, nauczycielka średniej szkoły nowoświęciańskiej, zarazem poetka, nie zważając na uczone hipotezy, w swoim uroczym opowiadaniu Švogma-Žejmena, wydanym w Wilnie w 2000 roku, odkryła prawdziwe miejsce narodzin tej świętej rzeki. Idąc śladem opowiadań starych ludzi stwierdziła ponad wszelką wątpliwość, iż na samym początku świętej rzeki znajduje się złudny strumień zwany Švogma, który wynurza się ze źródła na rojstach Pelkė w północnej części jezior Ignalińskich, a potem znikając i pojawiając się znowu, snuje swój bystry nurt po skrawkach lądu pomiędzy kilkoma większymi i mniejszymi jeziorami, haftując na ich powierzchni swój ślad, płynie dalej i dalej na południe, aż osiągnąwszy jezioro Žeimena pod Kołtynianami, wypływa wreszcie na wolność jako ukształtowana wartka rzeka.

Starzy ludzie powiadali, że nieprzebyte i napawające grozą bagna Pelkė były dla narodzin rzeki Żeimeny miejscem ze wszech miar najgodniejszym. Wiosną pokrywały się zielonymi mszarami, na których w ciepłych promieniach słońca wygrzewały się kłębowiska węży, latem otulały się kurtynami siwych tumanów, a jesienią pokrywały kępkami żurawiny, której ciemnoczerwone jagody błyszczały w niskim słońcu jak świeże krople krwi. Nawet zimą, kiedy mrozy skuły już wody jezior, nikt rozumny nie zapuszczał się na te bagniska, ponieważ kryły się tam pod śniegiem liczne zdradliwe, nigdy niezamarzające oparzeliska. Miejscowi ludzie wierzyli, że w tych moczarach miały swe odwieczne siedliska wiedźmy-łaumy i leśne diabły-wełniuki. Na poparcie owej wiary mieli mnóstwo opowieści o tajemniczych wydarzeniach dawnych i nowszych, nigdy nie wyjaśnionych ludzkim rozumem.

Jeden doświadczony myśliwy z Wojszun, polujący od lat na tym terenie, pewnego razu znalazł na Czarciej Kępie, tkwiącej pośrodku bagien Pelkė, kwilące niemowlę zawinięte w płócienne szmatki. Trochę zdziwił się, bo wyspa była położona na samym środku rozległych mszarów i tylko niewielu znało bezpieczną do niej drogę po kładkach ukrytych pod powierzchnią rzęsy. Obejrzał się i nie dojrzał żadnego żywego stworzenia, a wkoło nad mglistymi oparami trwała zastygła cisza. Żal mu się zrobiło płaczącego dziecka, więc podniósł je i zabrał do swojej chaty. Był to człowiek już wtedy niemłody i samotny, nawykły radzić sobie w domu, więc sam zajął się opieką, a później wychowaniem znajdy. Dziewczynka, jak się później okazało była głuchoniema, lecz rozwijała się normalnie i z biegiem lat wyrosła na ponętne kruczowłose dziewczę.  Po jakimś czasie ten człowiek zapadł na dziwną i zarazem straszną chorobę, całe jego ciało, twarz i ręce pokryły się ropiejącymi wrzodami, na które nie pomagały żadne maście ani zioła. Dziewczyna opiekowała się nim troskliwie do końca, a kiedy zmarł w męczarniach, pochowała go pod murem cmentarnym na niepoświęconej ziemi. Przez jakiś czas później tkwiła przy jego mogile pod murem z rozpuszczonymi czarnymi włosami, spod których świeciły magnetycznym blaskiem jej zielone oczy, a potem znikła nagle i nigdy już więcej nie pojawiła się w okolicy. Może wróciła na rodzinne rojsty, a może jak opisana przez Miłosza piękna Barbarka rozkochana w proboszczu ze Świętobrodzia, popełniła samobójstwo i stała się upiorem.

Z tych rojstów wytrysł strumyk Švogmy, który opuszczając świat mszarów, popłynął skrajem lasów przez podmokłe kwietne łąki, gdzie rosnąc w siłę przeistoczył się w strumień o wartkim nurcie. To nieprawdopodobne zjawisko można jeszcze i dzisiaj prześledzić idąc śladem jego swawolnego nurtu, który płynąc dalej napotyka na swej drodze jezioro zwane Dringė, i ochoczo zanurza się w jego fale. Jeszcze dzisiaj wyraźnie widać w upalne dni lata, jak zimny nurt strumienia, płynie przez środek rozgrzanych wód rozległego jeziora, tworząc wąski grzebień wodny śpiesznie przesuwający się do przeciwległego południowego brzegu. Tam wypływa na skrawek lądu porośnięty brzeziną, gdzie nie tracąc nic z siły przedostaje się na sąsiedni mały akwen Dumbė, przepływa go i przebija się do jeziora Lušė.

Jest to rozległe jezioro niezwykłej piękności, lecz zarazem niepokojąco tajemnicze. Ma strome brzegi porośnięte schodzącym aż do powierzchni wody gęstym wysokopiennym lasem sosnowym, napełniającym powietrze eterycznym aromatem żywicznym. Na brzegach otwierają się gdzieniegdzie płaskie plaże pokryte piaskiem w kolorze złota, otoczone kwitnącymi różnokolorowo leśnymi i wodnymi kwiatami, w innych miejcach porośnięte gęsto sitowiem, trzciną i tatarakiem. Wraz z rozblaskiem wstającego słońca, jezioro podnosi nocne kotary mgieł, odsłaniając swoją modrą płaszczyznę, zlewającą się z błękitem nieba i ukazując majaczące w oddali przeciwległe brzegi.

Powiadają ludzie, że w głębinach tego jeziora zamieszkiwały dawniej uwodzicielskie rusałki, obdarzone pięknymi głosami. W księżycowe noce wychodziły na brzeg jeziora obok siedzib ludzkich i zaczynały śpiewać przy dźwiękach gęśli tak zachwycające i chwytające za serce pieśni, że doprowadzały, zwłaszcza młodych do zawrotu głowy. Zaczęły mnożyć się wśród społeczności wiejskiej nieszczęścia. Zdarzały się coraz częstsze wypadki utonięć młodzieńców, a nawet mężczyzn ze wsi, a ludzi tutejszych ogarniała trwoga, kiedy nocą od strony plaży odzywał się perlisty śmiech złotowłosych rusałek i tony ich zwodniczych pieśni. Zatem zwrócili się ludzie do księdza proboszcza z pokorną prośbą, by w takie noce bił w poświęcone dzwony ze stojącej na wysokiej skarpie dzwonnicy miejscowego kościółka […].

Strumień Švogmy płynie niestrudzenie dalej, przedostając się z jeziora Lušė przez wąski przesmyk do sąsiedniego jeziora Šakarvė, niezwykle wąskiego, lecz bardzo głębokiego basenu wodnego, ściśniętego z obu stron stromymi piaszczystymi skarpami, porośniętymi wysokopiennym borem sosnowym. W nadbrzeżnych lasach drzemią tam zapomniane przedwieczne kamienne kurhany. Starzy ludzie powiadają, że podczas nocnych burz nad tym jeziorem moce nieczyste rozpętują niekiedy istne piekło, w wodę biją pioruny, w rozbłyskach błyskawic rozszalałe fale wstrząsają nadbrzeżnymi skarpami, wybudzeni ze snu wiecznego rycerze-bohaterowie wychodzą z otwartych czeluści kopców grobowych i znęceni odgłosem zmagań natury podchodzą nad brzeg. Grom ich głosów, chrzęst zbroi i szczęk wydobywanego oręża miesza się z odgłosami burzy, wzbudzając grozę wśród mieszkańców okolicznych wsi. Jeziora Šakarvė i Žeimeny dzieli tu tylko wąski przesmyk, który łatwo pokonuje silny już nurt Švogmy. Teraz niesforny strumień trafia do płytkiego, lecz podługowatego i wielce rozczłonkowanego zatokami jeziora, przybierającego w swej południowej części postać płytkiego rozlewiska wodnego. Jak na żadnym innym z jezior ignalińskich, na Žeimenie znajduje się aż dziewięć większych lub mniejszych wysp, w całości zarośniętych czarną olszą […].

Powiadają  ludzie, że w starym młynie pomiędzy jeziorami Žeimena i Kretonai, ukrywał się jeszcze do końca II wojny światowej ostatni diabeł litewski, co prawda jeden z tych, które są zwane velniukami, mniej szkodliwych dla ludzi w zwyczajnych warunkach, lecz w niesprzyjających okolicznościach stających się nieobliczalnymi bestiami. W uroczysku Baranavos, skąd wypływa rzeczka Kiaune, wpadająca do Żejmiany pod Szakaliszkami, do dzisiaj zachował się pradawny głaz, zwany przez miejscową ludność Ožkos Akmuo (Kamień Kozła). Jest to płaski monolit szarego granitu, na którego twardej powierzchni widnieje odciśnięty jak w poślizgu na mokrej glinie ślad racicy dużego kozła. Kiedyś podczas wyprawy w głąb uroczyska, gdy po raz pierwszy ujrzeliśmy ten spoczywający na mchu tajemniczy głaz, ogarnęło nas uczucie nie tyle zadziwienia, co nieokreślonej trwogi. Pomiędzy Kołtynianami a Niemenczynem, do Żejmiany wpada ponad dziesięć dopływów, oprócz Kiaunė, także Luknelė i Kampuotelė, Saria i Mera, Dubinga i Skarda oraz Jusinė, Šventelė, Kernauja i inne, których dawno zapomniane nazwy brzmią, jak imiona z mitów litewskich”.

Cytowany fragment pochodzi z książki Włodzimierza Piwkowskiego „Rozstaje”, która ukaże się w tym roku nakładem Domu Wydawniczego Nieporęcka.

ANNA PIWKOWSKA

Warto również przeczytać...