fbpx
HOME
Teresa Tomsia

„Potrzeba nam pieśni dostojnej…”

Przypominanie chwil przeżytych w podróży bywa czymś w rodzaju wędrowania w przeszłość, czasem jest to zagłębianie się w cieniste wnętrza, szukanie znaków, śladów, przypominanie utraconych, często zaniechanych więzi, wartych odnowienia i oglądania na nowo w świetle godziny obecnej. Gdy mijają lata poznawania, doświadczania, doznawania, nieuchronnie nadchodzi akt refleksji, co począć z tym, co pozostaje z tego wszystkiego, co przeżyliśmy, co zostało zapamiętane, co udało się odcedzić jako esencję, pointę, podsumowanie drogi. Nieczęsto wyruszam daleko poza miasto zamieszkania, to dla mnie przeżycie niecodzienne, szczególnie więc podczas takiej podróży uświadamiam sobie najsilniej, że jest jedynie ścieżka wzwyż, że nie można się cofnąć i trzeba wciąż piąć się pod górę czasu z bagażem wspomnień, z utraconymi nadziejami na spełnienie planów, w rytmicznym stukocie codzienności.

 „Potrzeba nam pieśni dostojnej / dołem ciemnej górą rozwidnionej / której klasztorna czystość / pozwoli rzeczom naszego życia / wrócić na właściwe miejsce. // Potrzeba nam pieśni dostojnej / może gregoriańskiej / która pozwoli nam uwierzyć / że śpiew chóralny znowu jest możliwy” (Julia Hartwig, Potrzeba nam [w:] Zobaczone (1999).  Do kilku wierszy poetki muzykę skomponował w owym czasie Maciej Kubacki, a pieśni na głosy a capella i z fortepianem wykonywał kilkakrotnie w Poznaniu zespół „Cantores”, którym muzyk kierował – tym właśnie utworem rozpoczyna się śpiewnik Ballada o poetach (Księgarnia św. Wojciecha, 2001) będący plonem działalności Klubu Piosenki Literackiej „Szary Orfeusz”, który prowadziłam z mężem Eugeniuszem w Café Głos. Na początku kwietnia 2000 roku gościem wieczoru poetycko-muzycznego była Julia Hartwig – czytała też wiersze z tomu Zawsze od nowa (1999), jak zawsze spokojnym, wyważonym tonem, a muzyczne interpretacje podkreślały dostojny styl prezentacji recytatorskiej.

Następnego dnia wiersze i pieśni prezetowane były także w sali UAM na zaproszenie Towarzystwa im. Adama Mickiewicza. Stamtąd zaprosili poetkę do siebie prof. Edward Balcerzan z Bogusławą Latawiec. Pani Julia zatrzymała się najpierw na dwa dni w naszym domu, a wejścia w skromne progi osiedlowego mieszkania dokonała stylowo z bukietem kremowych róż w dłoni. Brała do ręki książki, które leżały na ławie, bo właśnie były w czytaniu i radowało ją to, że interesują nas tematy elegijne (Anny Legeżyńskiej, Gest pożegnania i Ryszarda Przybylskiego, Baśń zimowa).

Moim ulubionym zdjęciem z dworcowej ławki jest to, kiedy czekamy z Panią Julią na pociąg powrotny do Warszawy po jej spotkaniach autorskich w Poznaniu. Zrobił je Eugeniusz, którego poetka od razu obdarzyła sympatią, bo choć pisał opowieści lotnicze i wiersze (pod nazwiskiem Toman – po dziadku), nigdy się ze swoimi tematami nie narzucał. Zabawnie robiło się wtedy, gdy ktoś grzecznościowo zapytał, o czym pisze i gdy okazywało się, że latał na szybowcach i samolotach, a też o tym są jego książki, zawiązywało się kółko pytających, a ja mogłam spokojnie zająć się poczęstunkiem dla gości. Szczególnie przeżyciami pilota interesował się dawniej Franciszek Starowieyski – latanie było jego niespełnioną pasją, chciał wszystko o tym wiedzieć. Także Wojciech Kass i Mariusz Grzebalski, dla których motyw „samotnego lotu” jest ważny, czytali z uwagą jego Podniebnych żołnierzy (2015) i Śmiercionośne skrzydła (2020).

Podróżne zdjęcia zachowują swoje tajemnice. Przyglądam się twarzom przyjaciół, których odprowadzałam na dworzec kolejowy i próbuję odgadnąć, co pozostało w pamięci z tamtego czasu. Stojący często na peronach redaktor dawnej paryskiej „Naszej Rodziny” pallotyn Marek Wittbrot, autor szkiców podróżnych O włóczęgostwie i innych przypadłościach (2018), wieloletni gość w naszym poznańskim domostwie, miał zwykle twarz skupioną – trudno mu było pożegnać się z tym, co właśnie przeżył, zwłaszcza gdy były to zdarzenia niezwyczajne, artystyczne, inspirujące, gdy poznawał nowych ludzi i miejsca. Milczał wymownie, a my z Eugeniuszem szanowaliśmy to jego zapadanie się w siebie, w odnalezione pokłady refleksji i niewypowiedzianych myśli. Wiedzieliśmy, że wracając do codziennych obowiązków i spraw w domu przy rue Surcouf, musi nastroić wysokie tony, gdzie wszystko toczy się inaczej, choć także – jak serdecznie zauważa Andrzej Bart w „notatkach do powieści” Dybuk mniemany (III) – z miłymi towarzyskimi przerwami i niespodziankami: „Po obiedzie rozmowa z Markiem, jak zwykle ciekawa i jak zwykle najwięcej w niej o Pawle Joczu, jego rzeźbach, kobietach i nastrojach. To on nas poznał przed laty i tak trwamy”.

W podróży niekiedy otrzymujemy dar, który okazuje się przyjaźnią na zawsze, dozgonną pamięcią i wspólną drogą. Marek dużo podróżował i poznawał z sobą ludzi sztuki, starał się, aby nasze spotkania miały nie tylko towarzyską, także artystyczną wartość, inspirację, projekt dzieła na okładkę tomiku albo wiersz, który ocala postać Zbigniewa Dominiaka, Pawła Jocza czy Macieja Niemca, wzmacnia pamięć o nich. Paweł Jocz stał się niepisanym patronem i opiekunem wspólnoty artystów skupionych wokół „Recogito” – portal założył i prowadzi od 2000 roku właśnie Marek Wittbrot, który pisał w eseju dedykowanym Pawłowi Hertzowi: „Mamy swoje drogi i swoje urzeczenia. Wciąż za czymś gonimy, szukamy swoich zapachów, ścigamy się z czasem i ze śmiercią. Nosimy w sobie jakieś nadzieje, ukrywamy porażki, czekamy na odmianę”. Widok z dworcowej ławki otwiera różne konteksty, rozjaśnia zapamiętane obrazy. Podróżny niekiedy waha się: odejść czy tylko odjechać? Opuścić na zawsze poznane już miejsce, by szukać nowych wrażeń czy zostawić kilka swoich rzeczy, po które mógłby wrócić? Wybór zwykle jest nieprzewidywalny.

Pani Julia i Eugeniusz tak radośnie wyglądają podczas naszych dawnych odwiedzin w Warszawie, jakby wtedy wokół nie było żadnych trosk, a w nas zranień nie do zasklepienia. Okazuje się, że nie musimy aż tak wiele wiedzieć o sobie, żeby chwila spotkania znaczyła więcej niż to się na pozór wydaje. Porozumienie, sympatia, zaufanie rodzą się poza słowami, w spojrzeniu, w aurze powitania i pożegnania, w intencji, z jaką przybywamy i odchodzimy. „Pieśń dostojna” współgra z portretem Julii Hartwig, z przesłaniem, jakie pozostawiła w metaforach, w „błyskach”, w znaczącej obecności, w darze radowania się chwilą. O, jakże dziś brak i „potrzeba nam pieśni dostojnej…/, która pozwoli rzeczom naszego życia / wrócić na właściwe miejsce”. Rozmowy o tym, co boli nas i umacnia, z zapytaniem o zdrowie, o wydawnicze plany, toczą się wciąż bezgłośnie w rocznice i święta. Kto wyrusza w drogę, musi także powracać w miejsce, jakie dla siebie znalazł w tej wędrówce. Przyjaźń jest światłem, wyprowadza z ciemności, ożywia nadzieję i czuwa, by pamięć nie zacierała śladów.

Odprowadzanie gościa na peron rodzi szczególną więź, gdy można posiedzieć razem przez chwilę w milczeniu na dworcowej ławce. Nie wiadomo, kiedy znów się spotkamy, lecz mamy pewność, że możemy na siebie liczyć, że będziemy pamiętać, nie trzeba wielu słów, by powracać ku sobie. Na tę jedną chwilę, zanim nadjedzie pośpieszny, zawieszamy wszelkie inne dążenia, przeciwstawiając się przemijaniu.

TERESA TOMSIA

Warto również przeczytać...