fbpx
HOME
Piotr Mitzner

Borys Pasternak pisze do Osipa Mandelsztama

We wrześniu nakładem Wydawnictw Uniwersytetu Warszawskiego ukaże się tom „Listów” Borysa Pasternaka w układzie i tłumaczeniu Seweryna Pollaka, opracowaniu edytorskim Ewangeliny Skalińskiej, pod redakcją Piotra Mitznera i Żanety Nalewajk-Tureckiej.

Seweryn Pollak przygotował tę książkę jeszcze w latach 70. XX wieku, licząc na to, że uda mu się ją wydać, gdy zmyli cenzurę dowodząc, że listy były publikowane w ZSRR. Ale nie były, pochodziły przeważnie z domowych skrytek.

Historia obecności literatury rosyjskiej i radzieckiej w czasach PRL-u to swoją drogą materiał na powieść łotrzykowską. W świetle rozmaitych innych przypadków bardziej zrozumiały staje się też casus listów Borysa Pasternaka w przekładzie Seweryna Pollaka i łatwiejsza jest też odpowiedź na pytanie: czy tłumacz mógł liczyć na wydanie tej książki w drugiej połowie lat 70. XX wieku? Może liczył na dobrą passę, skoro w 1973 roku w Czytelniku ukazał się tom przełożonej przez niego prozy autobiograficznej Pasternaka „Drogi napowietrzne i inne utwory”?

Podstawowa zasada, której trzymała się wtedy cenzura, a także wydawnictwa i redakcje czasopism, była następująca: z rosyjskiej literatury porewolucyjnej publikować w Polsce można to, co ukazało się drukiem w ZSRR, z wyjątkiem oczywiście jakichś utworów, które umknęły oczom sowieckich cenzorów w trakcie rozmaitych ideologicznych zawirowań i tekstów autorów, którzy popadli w niełaskę.

Wszystkie przypadki odstępstwa o tej zasady warto kiedyś zebrać i przeanalizować. Przypomnę tylko kilka.

W 1945 roku w „Kuźnicy” (czasopiśmie najbardziej wówczas „postępowym”) ukazał się esej Pasternaka „Szopen” w przekładzie Jerzego Pomianowskiego i to jeszcze przed drukiem w czasopiśmie „Leningrad”. Sęk w tym, że w polskiej wersji zachowały się fragmenty zdjęte następnie przez sowiecką cenzurę. Pomianowski dokonał jeszcze jednego przestępstwa. Przetłumaczył i wydrukował wiersz Osipa Mandelsztama w wersji niedrukowanej, którego odpis otrzymał prywatnie od wdowy po poecie, objętym przecież w ZSRR całkowitym zakazem publikacji. Tuż po wojnie taką niesubordynacją wykazał się również Paweł Hertz. W latach 1945-46 przekłady wierszy Mandelsztama przedostały się na łamy „Kuźnicy”, „Twórczości” i „Życia Literackiego”.

Odwilż, jaka nastąpiła po śmierci Stalina sprzyjała podobnym ekscesom. Latem 1957 roku pierwszy numer nowego polskiego czasopisma „Opinie” przyniósł przekład fragmentu powieści Pasternaka „Doktor Żiwago”, książki, która miała się nie ukazać w ZSRR. Dodajmy, że pierwsze wydanie (w języku włoskim) ukazało się dopiero jesienią 1957 roku, a rosyjskie – w Holandii w sierpniu 1958. Czasopismo „Opinie” w wyniku interwencji towarzyszy radzieckich skończyło swój żywot po dwóch numerach, a powieść ukazała się niebawem nakładem Instytutu Literackiego w przekładzie Jerzego Stempowskiego.

Początki recepcji poezji Josifa Brodskiego w Polsce także miały swój piracki (z punktu widzenia reżimu) wymiar. W 1963 roku Andrzej Drawicz opublikował we „Współczesności” własny przekład skróconej wersji, przywiezionej przez siebie z Moskwy Wielkiej elegii dla Johna Donne’a, która oczywiście w ZSRR drukowana nie była. Inne wiersze Brodskiego w tłumaczeniu Eugenii Siemaszkiewicz ukazały się w polskiej prasie w następnym roku, kiedy to autor odbywał już wyrok zesłania. Trudno wytłumaczyć to inaczej, jak tylko osłabioną czujnością polskich cenzorów.

Dlatego też gdy Witold Dąbrowski, Andrzej Mandalian i Wiktor Woroszylski prowadzili wieloletnie boje o wydanie ułożonej przez nich „Antologii nowoczesnej poezji rosyjskiej 1880-1967” musieli posłużyć się szczególnym wybiegiem. „Cenzura zanim wydała zgodę na druk zażądała – wspominał Woroszylski – żebyśmy pod każdym wierszem napisali, gdzie i kiedy był on drukowany w Związku Radzieckim. A wiele najważniejszych wierszy nie było publikowanych w ZSRR. Wobec tego dawaliśmy fikcyjne informacje – na przykład «Sibirskije ogni» rok taki a taki. Tego oczywiście nie mogli sprawdzić i nawet jakoś zaskoczyło”. Dzięki temu antologia ukazała się wreszcie w 1971 roku.

Ten sukces prawdopodobnie ośmielił Seweryna Pollaka do tego, by w liście do wydawnictwa Czytelnik w związku z planowaną edycją „Listów i szkiców” Pasternaka deklarować: „Materiały do książki otrzymałem od syna poety, Eugeniusza Pasternaka. Były one wszystkie drukowane w czasopismach radzieckich. Bibliografię pierwodruków dołączę do tekstu przedłożonej książki”.

Tym razem wydawca nie dał się zwieść i książka, której cześć pierwsza ukazała się dwa lata temu, a cześć druga obecnie, zaczęła swój niebyt w szufladach wydawców oficjalnych, a nawet podziemnych.

Dwa komplementarne tomy – „Listy” i „Szkice” Pasternaka nie wyszły więc ani wówczas, ani później. Miały pecha, bo gdy chciałem je wydać w połowie lat 80. w drugim obiegu, w wydawnictwie „Krąg”, represje sparaliżowały naszą pracę.

„Szkice” w wyborze i przekładzie Pollaka udało się wydać w 2021 roku w Wydawnictwach UW, teraz kończymy pracę nad edycją „Listów”. Są one skierowane do różnych osób, pisane były od 1912 roku do końca życia, przez co czytelnik otrzymuje wgląd w kolejne etapy biografii Pasternaka.

Książka, która ukazuje się teraz, trzeba dodać, ma nie tylko burzliwy życiorys, ale też swoją tajemnicę. Otóż wybór tłumaczony przez Pollaka zawiera listy, które prawdopodobnie w międzyczasie zaginęły, bo nie uwzględnia ich krytyczne wydanie „Dzieł zebranych” poety z 2005 roku. Tak więc nie tylko nie były publikowane w ZSRR, ale też nigdy i nigdzie.

PIOTR MITZNER

BORYS PASTERNAK

[początek jesieni 1924]

Drogi Osipie Emiliewiczu!

Dziękuję za list. Do środy już niedługo. Znam godziny, w których przychodzi listonosz. Będę przez trzy dni denerwował się jak zakochany. O „rewantologii”[1] słyszałem i sam pomyślałem o Herweghu[2]. Jak nigdy dotąd, brak mi pieniędzy i muszę ulokować swoje prace, instytut ma Żyda w kieszeni, drugi miesiąc nic nie płacą, a w ogóle płacą skąpiej niż obiecali i jak na nieszczęście „dalszym ciągiem albo raczej powtarzaniem siebie” zająłem się chyba nie na żarty.

Czy wie Pan, że Kamień[3] znałem bardzo powierzchownie? Tak, tak, niewątpliwie – musiał się Pan tego nieraz domyślać, gdyśmy się spotykali, ponieważ zna Pan mnie i te szorstkości, które przy takiej wiedzy o książce nieuchronnie stawały się w naszych stosunkach fałszami i lukami, wymagającymi wyjaśnień. I Pan je znajdował, nieprawdaż – i domyślał się. Kiedyś, bardzo dawno, gdy byłem u kogoś tam z wizytą, nie ręczę, czy to nie było u Amariego[4], dotknąłem tej książki fizycznie, ale ponieważ odbywało się to w atmosferze przesyconej lekkim muśnięciem przez gospodarzy wszystkich rzeczy, których mieli jeszcze w owych czasach wiele pod ręką, to naturalnie wydarzenie to stanowi raczej część ich kroniki rodzinnej niż moich wspomnień. Potem przy każdej nadarzającej się okazji szukałem tej książki, ale jak zawsze, szukałem w sposób niewybaczalnie ospały i połowiczny. Pytałem i Pana. Niedawno, w tym tygodniu, udało mi się ją dostać. Mój Drogi, nic nie rozumiem! Co Pan we mnie znalazł dobrego? Kto Pana natchnął i podpowiedział Panu artykuły w rodzaju Rosyjskich albo tego drukowanego w „Sztuce Rosyjskiej”[5]? Przecież ja w życiu nie napiszę takiego zbioru jak Kamień! I jak dawno Pan to wszystko zrobił, i ile tam po cichu i bez hałasu poodkrywanych ameryk?, które później poodkrywały się dalej, jeszcze bardziej barwnie, tyle tylko, że towarzyszyło temu pętanie się przed samą metą i klęski w morzach Sargassowych, z pluskiem, chlupotaniem i wszystkimi uciechami nurkowania, zawsze imponującymi jak parowozy i policjanci w filmach.

Byłoby mi bardzo łatwo pisać Panu to wszystko, podobnie jak i powtarzać dookoła, gdyby nie pewna okoliczność, która zawsze zatruwa mi wyrażenie tego rodzaju podziwów. Nie wiem dlaczego (niby czerwona nić idzie to przez moją przeszłość, a ostatnie lata są z niej całe utkane), ale nigdy w życiu nie zrobiłem niczego z tych wszystkich rzeczy, które chciałem albo uważałem za potrzebne, miłe czy też pożyteczne. Całe życie składało się z kawałków dobieranych pomimo woli i wbrew wszelkim oczekiwaniom i najistotniejszym dążeniom. Jednolitość życia kształtuje się bez mojej zgody, ciągłość pamięci powstaje sama przez się. Przecież nawet kawałki ołowiu mają zdolność łączenia się. Przykrości, niespodzianki, szczęśliwe i nieszczęśliwe przypadki stały się elementami jakiegoś jednego losu czy też działalności tylko dlatego, że ułożyły się obok siebie i scaliły się.

List leżał cały tydzień. Nie uwierzy Pan, dlaczego.

 

16 VIII 1925

Drogi Osipie Emiliewiczu!

W swoim czasie miał Pan oczywiście rację, nie odpowiadając mi ani na listy, ani na przesłaną prozę z moją głupią dedykacją[6]. Wyszło na Pańskie i nie było sensu oczekiwać od Pana książki, co z mojej strony było po prostu nietaktem. Teraz niech Pan zapomni o wszystkim i bądźmy znowu przyjaciółmi. Zgiełk czasu[7] sprawił mi rzadką, dawno niezaznaną przyjemność. Pełne brzmienie tej książki, w którym szczęśliwie zostały wyrażone liczne rzeczy niepochwytne i wiele takich, które całkiem zatarły się w pamięci, tak mnie do siebie przykuło, niosło tak pewnie i dobrze, że miło było ją czytać i odczytywać na nowo, niezależnie od tego, gdzie i w jakich okolicznościach się znajdowałem. Przeczytałem ją ponownie, ledwie przeprowadziwszy się na letnisko, w lesie, to znaczy w warunkach, które działają zabójczo i rozkładająco na każdą sztukę, jeśli nie jest w najwyższym stopniu doskonała. Dlaczego Pan nie pisze dużej powieści? Ona się Panu już udała. Trzeba ją tylko napisać. To, że zdanie moje nie jest odosobnione ani oryginalne, wiem z własnego doświadczenia, bo tak sądzą o Pańskiej prozie i inni, między innymi Bobrow. Pan ma pod tym względem szersze doświadczenie i tym bardziej moja opinia wyda się Panu powtórzeniem zasłyszanych pochwał i słów wdzięczności. Słyszałem, że jest Pan w Łudze. Jak zdrowie Nadieżdy Jakowlewny[8].

Czy czytał Pan Miasta i lata? Zuch z tego Fiedina[9]. Nieprawdaż? Mnie w ciągu lata nie udało się zająć niczym rozsądnym. Diabeł mnie podkusił, żeby wziąć się do wierszy dla dzieci[10]. Jednak nie szkodzi, jakoś poszło, kłopoty miałem z czym innym i tak się już posypało, niepowodzenie za niepowodzeniem. Zaplątałem się na całego i jeden miesiąc okazał się całkiem pusty, zabrakło mi go. Jakoś od tego miotania się wpadła mi w ręce robota redakcyjna, która była dla mnie całkowitą nowością. Oto czysty i pewny zarobek! Bardzo bym chciał na zimę zrobić z redagowania swoją podstawową i stałą pracę, ale nie wiem, czy mi się to uda. Napisałby Pan choć raz do mnie, co i jak, jakie Pan ma widoki i zamiary, co Pan zrobił albo też zamierza Pan robić. Ja na wiosnę miałem wiele planów. Pamięta Pan, pisałem Panu jeszcze wtedy, że zacząłem odczuwać po dawnemu i że wróciła mi wiara w to, co robię. I musiało przyjść to zahamowanie z utworem dla dzieci i wypędzić mnie z głupią i zdumioną gębą na cały miesiąc z domu do redakcji, gdzie taka mina nigdy do niczego dobrego nie prowadzi i zlewa się w szereg poniżeń. Beznadziejnie zabrakło odczuć, w których już nie na żarty zaczęła się gotować i już nie na żarty gotowała się powieść. To przykre. Żegnam Pana. I niech mi Pan wreszcie powie otwarcie, dlaczego Pan nie pisze i jaką gafę wobec Pana popełniłem?

Pański B. Pasternak

 

wiosna, 1937

Drogi Osipie Emiliewiczu!

Pańska nowa książka jest znakomita. Gorąco jej Panu winszuję. Wraz z N. J. [Nadieżdą Jakowlewną Mandelsztam] zaznaczyliśmy i wyróżniliśmy to, co mnie najbardziej zaskoczyło. N. J. opowie Panu o zasadzie wyboru. Strasznie się za Pana cieszę. Zazdroszczę Panu. W najlepszych rzeczach (a jest ich niemało) melodia wewnętrzna została maksymalnie zmaterializowana w słownictwie i w metaforyce, w rzadkiej czystości i szlachetności. „Gdzie jestem, co się ze mną dzieje złego…” zdumiewa pod tym względem autentycznością wyrazu. Niech N. J. opowie Panu, co mówiliśmy o temacie i wyrazie. Niech Pan się nie przejmuje chwilowym losem tych utworów[11]. Tym bardziej wstrząsający będzie ich szybki triumf. Nikt nie może przewidzieć, jak to się stanie. Sądzę, że w losie Pańskim wkrótce powinien nastąpić zwrot ku lepszemu. N.J. opowiedziała mi, że czeka na Pana spotkanie z Tichonowem. Ja też na to liczę.

Mam tu wiele przykrości, o których nie warto wspominać. Dziękuję za list. Piszę powieść.

Ale rozmawiać mam ochotę tylko o „osach”, o „zagniewanym jagnięciu” i innych Pańskich arcydziełach, i w rozmowie z N. J. wyszło to lepiej i prościej, a na papierze układa się jak u takiego Sawodnikowa[12], że lepiej to rzucić. Niech Pan wypyta N. J., jak nazywa się pierwszy dział (poza kategorią).

Pański B. P.

BORYS PASTERNAK

[1] Określenie to odnosi się do planowanej antologii poezji rewolucyjnej (Riewolucyjnaja Antologia Zapada).

[2] Pasternak przełożył Wiersze żywego człowieka (Gedichte eines Lebendigen) Georga Herwegha (opublikowane w antologii Rewolucyjna poezja Zachodu w XIX wieku, Moskwa 1925).

[3] Kamień – pierwszy zbiór wierszy Osipa Mandelsztama. Pierwsze wydanie: Petersburg 1913, wydawnictwo „Akmé”.

[4] Amari (właśc. Michaił Cetlin, 1882–1935) – poeta i wydawca almanachu Okno.

[5] Artykuły Osipa Mandelsztama Vulgata i Borys Pasternak, drukowane w 1923 roku w czasopismach „Russkoje Iskusstwo” (nr 2–3) i „Rossija” (nr 6).

[6] Pasternak przesłał Mandelsztamowi swój tom Rasskazy (Moskwa 1925).

[7] Książka Osipa Mandelsztama Zgiełk czasu ukazała się w 1925 roku w Leningradzie nakładem wydawnictwa „Wriemia”.

[8] Żona Mandelsztama zapadła na gruźlicę. Część lata 1925 roku małżonkowie spędzili w Ługu.

[9] Konstantin Fiedin, Goroda i gody, Leningrad 1924. Konstantin Fiedin (1892–1977) – radziecki prozaik, w latach 1959–1977 przewodniczący Związku Pisarzy ZSRR.

[10] Pasternakowi nie udało się opublikować Zwierzyńca w Leningradzie. Tekst ukazał się dopiero pod koniec roku w czasopiśmie „Ogoniok” (1925 nr 52).

[11] Wiersze z Zeszytów woroneskich nie ukazały się za życia poety.

[12] Władimir Sawodnik (1874–1940) – literat, autor licznych podręczników do historii literatury.

Warto również przeczytać...