fbpx
HOME
Renata Gorczyńska

Biografie widzę ogromne

Nurtuje mnie pytanie, co pcha autorów (wśród nich uczonych z tytułami, dziennikarzy, pisarzy), do pisania biografii. Jest to mrówcza praca najeżona trudnościami, z góry skazana na nieuniknione pomyłki, bo przecież nawet najpilniejszy researcher nie dotrze do wszelkich możliwych dokumentów i źródeł. Zdarza się, że autor mylnie zinterpretuje jakieś fakty z życia swoich bohaterów, albo nie zada istotnego pytania w wywiadach z rozmówcami. Różne niedociągnięcia są wręcz wpisane w mozół pisania biografii, bo przecież nie jesteśmy wszystkowiedzący. A gdy wreszcie rezultat wielu lat pracy ukaże się w druku, krytycy tylko czyhają na wytknięcie autorowi każdego dostrzeżonego błędu, choćby był mało ważny lub wręcz błahy. W ten sposób okazują swoją wyższość w temacie, choć sami by na nim polegli.

Do tego jest to poniekąd syzyfowa praca. Uzupełniać już ogłoszoną w druku biografię można w nieskończoność, bo właśnie w jakimś zakamarku odkryto pasjonujące listy, ktoś na łożu śmierci dokonał niezwykłego wyznania, w archiwach na końcu świata wydobyto z niepamięci pokryte kurzem notatki. Nie mówiąc o donosach, tajnych aktach, pilnie strzeżonych tajemnicach. I tu powstaje dylemat: ogłaszać? Przemilczeć? Nie ufać pokątnym gryzmołom wychodzącym spod pióra zazdrośników lub wręcz agentów służb? Pisać hagiografię czy odbrązawiać, jak to kiedyś czynił Boy-Żeleński?

Fot. R. Gorczyńska

Biografistyka, as atutowy literatury anglosaskiej, stała się i u nas bardzo poszukiwaną specjalnością. Czytelnicy łakną takich książek. Do tego dołączyła wszystkożerna telewizja. W Stanach od lat funkcjonuje na kablówce kanał „Biographies”, nadający filmy o Franklinie (nie dość, że jeden z Ojców-Założycieli, to jeszcze wynalazca, między innymi piorunochronu) czy Lennonie. I taki kanał działa 24 godziny na dobę.

Na samą myśl, że miałabym zasiąść do pracy nad czyjąś biografią, ogarnia mnie panika. Bo jakie miałabym prawo prześwietlać życie innych i na dodatek stawiać karkołomne hipotezy. Jeżeli niekiedy pozwalam sobie wkroczyć na to terytorium, ograniczam się do szkicu biograficznego, pozwalającego lepiej zrozumieć twórczość podmiotu moich fascynacji. I na ogół okazuje się, że popełniam jakieś drobne nieścisłości, choć staram się wszystko sprawdzić. Nie ufając do końca pamięci, błogosławię internet, ten ocean wiedzy wszelakiej. Tyle że i on, jak wiadomo, nie jest nieomylny.

Natomiast czytam biografie z nieukrywanym zainteresowaniem, niekiedy z płonącymi uszami. Od dobrych kilku lat mamy w Polsce prawdziwy wysyp książek z tej dziedziny – tłumaczeń z obcych języków i dzieł rodzimych. Gdybym chciała w tym miejscu wymienić same tytuły biograficznych nowości wydawniczych powstałaby tasiemcowa lista. Ten dokumentalny gatunek po latach posuchy stał się u nas wręcz modny, zwłaszcza w odniesieniu do sensacyjno-plotkarskich relacji o życiu (pożal się Boże) celebrytów, gwiazdek popkultury oraz… polityków. W tym ostatnim wypadku nie zawsze bywa to zajęcie bezpieczne, czego dowodzi film Polańskiego Ghost Writer z niezbyt trafnie przetłumaczonym tytułem Autor widmo. Te rynkowe hity mało mnie jednak pociągają, choć bywają chlubne wyjątki. Dawny kolega radiowy Dariusz Michalski od lat zajmuje się biografiami twórców polskiej piosenki artystycznej i z zegarmistrzowską precyzją odtwarza ich losy.

Na drugim biegunie należałoby umieścić biografie klasyków współczesności literatury, nauki i sztuki. I w tej dziedzinie wybór jest nadzwyczaj obfity. Często są to dysertacje doktorskie opatrzone mrowiem przypisów. Pisane są z erudycją, ale niekiedy tak zawiłym i ciężkim stylem, że trzeba się przez nie przedzierać. Wolę odkrywcze biografie pisane z polotem i nerwem, z dużym naciskiem na twórczość, a nie łóżko.

Na stole, przy którym zazwyczaj czytam, piętrzą się grube księgi o historii życia i twórczości Tadeusza Różewicza autorstwa Magdaleny Grochowskiej (a to dopiero pierwszy tom), Marii Jaremy pióra Agnieszki Daukszy, Stanisława Lema autorstwa Agnieszki Gajewskiej, nie mówiąc o dawniej przeczytanych biografiach Miłosza i Herberta – pracach Andrzeja Franaszka. Niedługo doczekamy się biografii Józefa Czapskiego jego autorstwa. Przedsmakiem tej jego niewydanej jeszcze książki i uzupełnieniem poprzednich są szkice zebrane w ostatnio wydanym zbiorze Gwiazda Piołun, poświęcone Czapskiemu, Miłoszowi, Herbertowi, a także Różewiczowi i Iwaszkiewiczowi w ich wzajemnych, niekiedy zawiłych relacjach, naznaczonych podziwem, miłosnym wręcz zachwytem, ale i dozą zazdrości i polemiką.

Joanna Szczęsna, jedna z matek-założycielek „Gazety Wyborczej” od lat zajmuje się szeroko pojętą biografistyką. Jest mistrzynią w tropieniu najdrobniejszych, ale istotnych faktów z życia obranych przez siebie postaci. Jej warsztat pracy to tysiące karteluszek, którymi zasłany jest jej gabinet. Nie licząc faksów, rozmów w cztery oczy i telefonicznych, szperania w archiwach i starych gazetach. Gdy wpada na jakiś trop, zachowuje się jak pies gończy. I najczęściej aportuje nam zdobycz. W pracy dziennikarskiej nauczyła się precyzyjnej adiustacji. Potrafi skrócić każdy tekst, zostawiając w stanie nienaruszonym jego esencję. Wspólnie z Anną Bikont napisała przed laty biografię Wisławy Szymborskiej, jeszcze za życia Noblistki. W tym samym tandemie ogłosiła niedawno wznowienie tomu szkiców biograficznych Lawina i kamienie o postawach literatów w okresie socrealizmu, właściwie kontynuację Zniewolonego umysłu Miłosza, do czego skłonił ją Adam Michnik. Teraz kończy książkę wspomnień o Marku Edelmanie – swoim przyjacielu, mentorze i legendarnym kardiologu, który wyciągnął ją z ciężkiej choroby. Obdarzona poczuciem humoru, potrafi tak relacjonować spotkania z opętanym ratowaniem pacjentów i walką z ludobójstwem doktorem Markiem, że wywołuje momentami serdeczny śmiech.

Do moich ulubionych biografistek należy Anna Arno, która budzi mój niekłamany podziw dogłębnym researchem, i to w wielu językach, eleganckim stylem, szczegółową wiedzą o opisywanych twórcach. Autorka zachowuje wobec nich dyskretny dystans, co jest wielką cnotą, bo często się zdarza, że biografa ponoszą emocje i zbytnio utożsamia się z wziętą na warsztat postacią; to przykładowo zdarzyło się autorce książki o Jaremiance. Albo – odwrotnie: biograf przybiera togę prokuratora i wytykając wszelkie niedostatki charakteru opisywanej postaci, z mściwą satysfakcją strąca ją z piedestału. Tu jako przykład wymieniłabym autora biografii Putramenta, Emila Pasierskiego. Ale, prawdę mówiąc, Putramentowi, temu czołowemu aparatczykowi wśród literatów należały się solidne baty.

Tymczasem Arno, sama interesująca poetka i eseistka, nawet drastyczne szczegóły z życia Wielkich, którymi się zajęła, podaje zgodnie z maksymą Tacyta sine ira et studio. W tej metodzie przypomina mi Richarda Ellmana, twórcę modelowych wręcz biografii Joyce’a, Wilde’a i Yeatsa. Ze znawstwem i talentem pisarskim napisała biografię Gałczyńskiego, następnie Pauli Modersohn-Becker i Kota Jeleńskiego, a ostatnio Paula Celana. Nie pomija drażliwych kwestii z ich życia i śledzi, jak elementy biografii decydują o kształcie ich dzieła. Co oczywiście jest kluczową sprawą, jeśli czytelnik nie chce się nurzać w obyczajowych sprawkach i skandalach natury politycznej, nie zważając na ich twórczość.

Czytając biografię Celana, którego wielkim znawcą i tłumaczem jest Ryszard Krynicki, doznaje się wstrząsu. To życiorys tragiczny w pełnym tego słowa znaczeniu. Najnowszej książce Anny Arno chciałabym jednak poświęcić osobny tekst, co wkrótce nastąpi. Myślę, że to pod wpływem Todesfuge, uważanym za największy w literaturze światowej wiersz o Zagładzie, poetka postanowiła napisać biografię tragicznego poety.

Gdy czytelnik zagłębi się w te pisane umysłem i sercem studia, nie może otrząsnąć się z myśli, jak wielka bywa cena twórczości płacona przez ludzi obdarzonych geniuszem. Taki jest awers i rewers talentu.

RENATA GORCZYŃSKA

Aby zamówić książkę proszę kliknąć w okładkę

 

 

Warto również przeczytać...