fbpx
HOME
Joanna Olczak-Ronikier

Dobre książki dla młodzieży

Szymonowi!

Okoliczności sprawiły, że musiałam wreszcie uporządkować dziesiątki tomów literatury dziecięcej, tłumaczonej przez moją babkę – Janinę Mortkowiczową. W wydawnictwie swego męża – Jakuba stworzyła serię „Dobre książki dla młodzieży” i wybierając autorów dokonała nadzwyczaj trafnych wyborów. Selma Lagerlöf – Cudowna podróż. Ferenc Molnár – Chłopcy z Placu Broni. Ågot Gjems-Selmer – Nad dalekim cichym fiordem. Hugh Lofting – kolejne odcinki opowieści o doktorze Dolittle – to utwory, na których wychowywały się pokolenia polskich dzieci. Wznawiane po wojnie tytuły były i są dalej kupowane, czytane. A autorskie egzemplarze, choć rozdawane przez lata zaprzyjaźnionym rodzinom piętrzą się w stertach na moich półkach. Zdumiewająca ciągłość pokoleń: oto ja, wnuczka tłumaczki biorę do pomocy mego prawnuka, Szymona i układamy chronologicznie części słynnej w całym świecie opowieści o przyjacielu zwierząt, podróżniku, lekarzu z miasteczka Puddleby nad rzeką Marsch. Mamy dużo czasu. Wyjaśniam mu różnice w wyglądzie kolejnych tomów. Pierwszy: Doktór Dolittle i jego zwierzęta został przetłumaczony przez Wandę Kragen i ukazał się w roku 1934. Potem autorka przekładu zajęła się dziełami poważniejszymi i pracę kontynuowała moja babka. Kolejne tytuły to Podróże doktora Dolittle, Poczta doktora Dolittle, Cyrk doktora Dolittle, Ogród zoologiczny doktora Dolittle, Opera doktora Dolittle. Przedwojenne wydania to twarde okładki, szlachetny papier, czytelna czcionka, ilustracje autora na których pojawiają się bohaterowie: ten najważniejszy, dobroduszny grubasek w cylindrze, z nosem jak kartofel, jego pomocnik i narrator – Tomek Stubbins, syn szewca, stara, mądra papuga Polinezja, która nauczyła doktora mowy zwierząt, wierny pies Jip, gospodarna kaczka – Dab-Dab, niemądre prosię Geb-Geb, sowa Tu-Tu, małpka Czi-Czi… Powojenne edycje – to mniejszy format, miękka okładka, marny papier i przede wszystkiem inne obrazki, autorstwa Zbigniewa Lengrena, bo syn Loftinga zażądał zbyt dużego honorarium za oryginalne rysunki. No i nowe, trzy tomy cyklu. Największa podróż doktora Dolittle, Doktor Dolittle na Księżycu, Powrót doktora Dolittle.

Dlaczego te części wyszły dopiero po wojnie? Ano dlatego, że przetłumaczone zostały podczas okupacji, w ostatnim, siódmym z kolei schronieniu, które dla mojej babki i matki, skazanych na śmierć za żydowskość, znaleźli przyjaciele. Był to malutki pokoik na tyłach budynku profesorskiego Politechniki Warszawskiej przy ulicy Koszykowej, ukryty za półkami. Spędziły tam obie czternaście miesięcy, między lipcem 1943 a sierpniem 1944. Wtajemniczony woźny przynosił im jedzenie i był jedynym kontaktem ze światem. Nie podchodziły do okna. Uważały, by w ciągu dnia zachowywać się bezszelestnie. Co robiły, żeby nie zwariować? Matka napisała wtedy powieść Światłocienie – pełną słońca opowieść o malarskim plenerze w Kazimierzu. Babka z doktorem Dolitttle wędrowała po księżycu. Dotrzymywały im towarzystwa śpiewające drzewa, mówiące rośliny, owady i ptaki żyjące w najlepszej komitywie. Była to kraina czarownego spokoju, w której panowała harmonia wypracowana po tysiącleciach walk silniejszych ze słabszymi. Nad sprawiedliwością i równowagą czuwała Księżycowa Rada, na której czele stał Księżycowy Człowiek, artysta epoki kamiennej, żyjący tu od wieków.

– Oj, tak – kiwał głową doktor. – Musimy się od nich wiele nauczyć. Inaczej dojdzie na naszym globie do straszliwej katastrofy.

Babka cierpliwie zapisywała jego słowa.

JOANNA OLCZAK-RONIKIER

Warto również przeczytać...