fbpx
HOME
Paweł Kądziela

Feliks Przysiecki

Spośród członków grupy Skamandra Feliks Przysiecki (1883-1935) był chyba poetą najmocniej owianym aurą tajemniczości i melancholii. Kilkanaście lat starszy od pikadorczyków, studiował przed 1914 roku filozofię na Uniwersytecie Lwowskim, debiutował jako poeta w 1905 na łamach prasy, przez całe życie pracował jako dziennikarz, był sprawozdawcą parlamentarnym „Kuriera Warszawskiego” najpierw z Rady Stanu, a następnie z Sejmu i Senatu.

„Od pierwszych dni znajomości naszej z Przysieckim – wspominał Julian Tuwim – otoczyliśmy go, przyjaciele moi i ja, klimatem legendy. Sama zresztą z niego emanowała. Był poetą z bajki, jak są królewicze z bajki, nosił się i trzymał w jakiś nietutejszy i niedzisiejszy sposób, marzycielsko, fantazyjnie, balladowo, a przecież bez krzty przejaskrawienia tych cech staromodnych”. Wywodząc się ze Lwowa był uosobieniem galicyjskiej cyganerii. Wierzyński zapamiętał, że „nosił czarny kapelusz z szerokim rondem […], starannie wybrany krawat wiązał zawsze z zawadiacką brawurą. Mieszkał w smutnych kawalerskich pokojach, gubił rzeczy podczas przeprowadzek, ale miał np. niezliczoną liczbę koszul, które stale kupował, zapominając oddać je do prania. Był osobliwym elegantem, nosił czarne, damskie pończochy i pasek z podwiązkami”.

Między Przysieckim a Skamandrytami szybko zadzierzgnęły się więzy przyjaźni. Przypadli sobie do gustu nie tylko na stopie towarzyskiej, ale też wspólny był im styl uprawiania poezji. Wierzyński wspominał: „Nie uznawany, a właściwie nawet nie dostrzeżony poprzednio, znalazł się między nami, jak śród swoich, otoczony od razu przyjaźnią i podziwem. […] Przysiecki używał słownictwa potocznej mowy, co stało się u nas regułą, szukał metafor o niespotykanej dotychczas śmiałości, co było też naszą ambicją i każdą strofę napełniał nieskrępowanym uczuciem, bez czego i nam wszelka forma wydawała się pusta”.

Przysiecki występował w kawiarni „Pod Pikadorem”, recytował swoje wiersze podczas wieczorów poetyckich Skamandrytów. Do legendy literackiej przeszedł jego udział spotkaniu z publicznością w teatrze w Łodzi, gdy nastąpiła awaria elektryczności i na scenę wniesiono zapalone świece. „Niestety niewiele było z nich pożytku i musieliśmy czytać wiersze niejako po omacku – pisał po latach Wierzyński. – Tylko Przysiecki na tym nie stracił. Wysoki, z burzą rozsypanych włosów stał między dwoma płomykami, i mówił z pamięci, jego podłużna twarz nabrała ptasich rysów, a gestykulujące ręce latały w półcieniu jak skrzydła. Wytarty surdut, brak guzika, czarne ogrody i wszystkie jego tęsknoty nie mogły mieć lepszej oprawy. Ten balladowy wieczór był jego największym sukcesem”.

Przysiecki nie przywiązywał wagi do swego dorobku poetyckiego. Jedyny wydany szczupły tom pt. „Śpiew w ciemnościach” (1921) zawdzięcza Wierzyńskiemu. Barwną historię pracy nad tą książką tak wspominał autor „Wiosny i wina”: „Postanowiłem wydać wiersze Przysieckiego. Nikt nie miał nic przeciwko temu, kwestią było tylko skąd je wziąć. Przysiecki nosił je w głowie, kilka z nich nauczyliśmy się od niego na pamięć i to było wszystko. Moje namowy, aby je przepisał i dał mi do druku, nie odnosiły skutku. Obiecywał, zapowiadał, zaklinał się i przysięgał, ale ostatecznie zawsze jakoś wykręcił i zostawiał mnie z pustymi rękami. […] Postanowiłem nie czekać na rękopis wierszy, lecz sprokurować je samemu, wbrew woli opieszałego poety. Przysiecki mieszkał wówczas na Nowym Świecie nad kinem «Colosseum». Przychodziłem do niego rankiem, zamykałem drzwi na klucz i nie wypuszczałem z pokoju, póki nie podyktował mi choćby kilku strof. […] Wiersze mieszały mu się w pamięci, musieliśmy więc grzebać w niej jak w ciemnym worku, odnajdywać pogubione zwrotki, odkurzać zaprószone słowa. Były to zabiegi niezwykłe, o których dziś myślę nie bez wzruszenia. Ostatecznie wydarłem z niego, co dało się wydrzeć i z poczuciem triumfu zaniosłem do składania rękopis opatrzony tytułem«Śpiew w ciemnościach»”.

Aleksander Wat wspominał: „Wiersze jego ocenialiśmy bardzo wysoko, on sam był pod tym względem bardzo nieśmiały, niepewny siebie i dyskretny. Trzeba go było długo namawiać do występów publicznych. Nie szukał i nie chciał popularności. Był skromny, delikatny, taktowny”.

Na dwa lata przed śmiercią Przysieckiego na łamach „Wiadomościach Literackich” (1933, nr 13) ukazał się list w formie ogłoszenia prasowego: „Feluś! Młodość ucieka! Ostatni raz Cię prosimy przyjdź na pijaństwo! «Kurier» ani Sejm nie uciekną. «A mocny wiatr kwietniowych przedwiosennych nocy natchnionym hymnem miejskie napełnia ogrody» – pamiętasz, Feluś? Twoi przyjaciele Julek, Kazio i Poldzio”. Czy doszło do spotkania – nie wiemy.

Przysiecki zmarł na gruźlicę 20 października 1935 roku w sanatorium miejskim w Otwocku. Pochowany został w grobowcu współpracowników „Kuriera Warszawskiego” na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Na pogrzebie żegnał go brat poety, Hieronim Wierzyński w imieniu Związku Dziennikarzy Rzeczypospolitej. Nad otwartą mogiłą wygłosił – jak czytamy w „Kurierze Wileńskim” „wzruszające, nabrzmiałe głębokim żalem przemówienie”.

 *

Przygotowując przed 35 laty dla PIW-u zbiór wierszy Feliksa Przysieckiego starałem się dotrzeć do wszystkich rozproszonych utworów poety. Po latach odnalazłem jeszcze kilka ogłoszonych w przedwojennej prasie i nieprzedrukowywanych po 1945 roku. Ostatnio dzięki digitalizacji zbiorów Korotyńskich przechowywanych w Archiwum Państwowym w Warszawie odnalazłem, niestety nie opisany, wycinek z „Kuriera Warszawskiego” z załączonym tutaj „Wierszem brzydkim”.

Paweł Kądziela

FELIKS PRZYSIECKI

Wiersz brzydki

 

W nocy śnieg mię obudził. Tak jest dziwnie pusto,

Że słyszę, jak mię wszystko opuszcza i mija.

Za oknami noc czarna chmur litosną chustą,

Krwawiące światła ulic obmywa, owija.

 

I teraz, jak posoka z pękniętego wrzodu

Sączy się lepki przestrach głuchej samotności,

Co przybłąkał się do mnie jeszcze gdzieś za młodu

Z dawno przepadłych krajów mej pierwszej miłości.

 

Więc najdalszy od sobie, daleki od ludzi

O gwarny dzień się modlę, o świateł pożogę

W nadziei, że wraz z niemi trud mój się obudzi,

I pojedna mię z światem i zagoi trwogę.

 

Bowiem lęk samotności miesza mrok i ciszę,

Sporządza ów kwas żrący i magiczne płyny

Wywołujące chytrze te sekretne klisze

Co ongiś uchwyciły twe grzechy i winy.

 

Wstaje twój cień fatalny! Zła Fata morgana

Kalectwo, które zręcznie ukrywa dzień tłumny

I do żywego piecze ropiejąca rana,

Którą zagoi chyba tylko wieko trumny.

Warto również przeczytać...