fbpx
HOME
Krzysztof Czyżewski

Ferlinghetti, czyli o sztuce przemieniania małego w wielkie

Lawrence Ferlinghetti odszedł 22 lutego 2021. Miał ponad sto lat. Odszedł za wcześnie…

 

Życie to nie cyrk gdzie

nieśmiałe psy miłości robiąc sztuczki

patrzą

jak czas strzela

podstępnym biczem

by nas poganiać… [1]

 

Po wojnie, jeszcze jako żołnierz amerykańskiej marynarki, dotarł do Nagasaki i na własne oczy zobaczył skutki ataku bombowego. „…kikuty rąk sterczące z błota rozbite filiżanki herbaty wystające z jezdni włosy…”. Dla poety stało się to doświadczeniem życia, czyniąc z niego pacyfistę i twórcę zaangażowanego politycznie. W poetyckim manifeście Poetry As Insurgent Art (Poezja jako sztuka buntownicza) pisał: „Jeśli chcesz być poetą pisz na żywo gazety. […] Jeśli nazywasz siebie poetą, nie siadaj. Poezja to nie siedzący tryb życia, nie praktyka zajmowania stołka. Wstań i pozwól by mieli ją inni. […] Zamiast próbować uciec od rzeczywistości, zanurz się w ciele świata”. Inny był z niego beatnik.

W rękach Ferlinghettiego małe urastało do wielkiego.

Miał wszystkiego pięćset dolarów, gdy przybył do San Francisco w 1951 roku. Spotkał młodego wykładowcę socjologii Petera Martina z drugą pięćsetką w kieszeni, marzącego o księgarni. Lawrence’a nie trzeba było długo namawiać. Jeszcze na studiach w Sorbonie w 1948 roku zaprzyjaźnił się z George’em Whitmanem, który zaraził go myślą o posiadaniu własnej księgarni. George ze swojej kolekcji tysiąca książek utworzył w 1951 roku w Paryżu angielskojęzyczną „Le Mistral” (tak o nim potem mówiono: George the Mistral), przekształconą później na „Shakespeare and Company”, legendarne królestwo książki na lewym brzegu Sekwany, którego częstymi gośćmi bywali Baldwin, Cortázar, Durrell, Burroughs i Ginsberg.

Dwa lata później Lawrence i Peter stworzyli „kieszonkową księgarnię” City Lights. Taki tytuł nosiło także pismo literackie wydawane przez Martina. Obaj oddawali w ten sposób hołd Charlie Chaplinowi, który dla Ferlinghettiego był w najgłębszym sensie Poetą:

 

A on

to drobny charlie chaplin

usiłujący schwytać

 jego [Piękna] nieśmiertelną postać

o skrzydłach rozpostartych w pustce

istnienia [2]

 

Księgarnia City Lights nie zamykała się jak inne o piątej po południu ani w weekendy, miała miejsce do spotkań i wieczorów poetyckich, czyli słynny później „Poetry Room” (mieści się w nim do trzydziestu osób), i wkrótce stała się centrum kultury beatników. Jej twórcy na drzwiach wywiesili tabliczkę „Porzućcie wszelką rozpacz, którzy tu wchodzicie”. I drzwi im się do północy nie zamykały.

Legendy krążyły o „nieprofesjonalnym” prowadzeniu biznesu przez Ferlinghettiego. Wkrótce stał się on jedynym właścicielem księgarni (Martin dostał tysiąc dolarów swojego udziału i przeniósł się na wschodnie wybrzeże, gdzie stworzył New Yorker Bookshop). Jedną z nich opowiedział mi kiedyś Gary Snyder. Od początku swojego istnienia City Lights znane było z pobłażliwego traktowania złodziei książek. Jakże mogłoby być inaczej w przypadku właściciela, który w swojej Autobiografii pisał:

 

Przyłapano mnie na kradzieży ołówków

w sklepie Five and Ten Cent. [3]

Nie bez znaczenia było i to, że przez cały boży dzień w księgarni można było sobie być i czytać bez narażania się na kąśliwe spojrzenia czy uwagi księgarzy. Zdarzyło się jednak, że najmłodszy z beatników Gregory Corso, zamiast ukraść tom poezji (poetom beatnikom takie rzeczy wybaczano), włamał się do kasy i zabrał z niej całą gotówkę. Świadkowie powiadomili policję. Co zrobił Ferlinghetti? Dał cynk poecie by się zwinął z miasta, bo gliny go szukają. Obaj, i Lawrence i Gregory, wiedzieli czym jest dzieciństwo spędzone w sierocińcu i u rodzin zastępczych. Ta ich więź była chyba silniejsza niż przynależność do Beat Generation. Pomyślałem nawet, że równie dobrze jak wers z Dantego, za dewizę City Lights można by wziąć słowa ze wspomnianego już manifestu poetyckiego Ferlinghettiego: Poetry is worth nothing and therefore priceless (Poezja jest darmowa i dlatego bezcenna).

Wraz z księgarnią Ferlinghetti założył maleńkie wydawnictwo, zaczynając od Kieszonkowej Serii Poezji. Pierwszą książką z tej serii był tom jego wierszy Pictures of the Gone World. Potem Thirty Spanish Poems of Love and Exile w przekładzie Kennetha Rexrotha oraz tom Kennetha Patchena Poems of Humor and Protest (łączył poezję z malarstwem, rysunkiem i jazzem). Jeżeli dodamy do tego Roberta Duncana, to mamy już grono najważniejszych przedstawicieli ruchu poetyckiego San Francisco Renaissance. Wkrótce ukazały się tomy poezji Marie Ponsot True Minds, Denise Levertov Here and Now, słynna improwizacja Williama Carlosa Williamsa Kora in Hell, czy też tom Corso Gasoline (łącznie z debiutanckim The Vestal Lady on Brattle). Przełomowym wydarzeniem, nie tylko wydawniczym, ale przede wszystkim kulturowym, okazał się tom poezji z 1956 roku, z numerem czwartym serii… Howl and Other Poems Allena Ginsberga. Wydawcom wytoczono proces za obrazę moralności, Ferlinghetti na krótko znalazł się w areszcie, ale sprawę wygrali, a sędzia Clayton Horn oznajmił nie tylko, że Skowyt nie jest obsceniczny, lecz także, że ma „zbawcze znaczenie społeczne”. Jego sprzedaż liczy się dzisiaj w milionach. Za dwa lata w nowojorskich New Directions ukaże się A Coney Island of the Mind, tłumaczony na kilkanaście języków tom poezji Ferlinghettiego, którego sprzedaż sięga dzisiaj miliona egzemplarzy.

Ferlinghetti urodził się „prawdopodobnie” – jak pisze w swojej autobiografii – w Nowym Jorku, w rodzinie francusko-włoskich imigrantów. Przede wszystkim jednak jako poeta urodził się w kraju, w którym pod powierzchnią cywilizacji przykrytej „cementowym niebem” dostrzegał obrazy Goyi:

 

na żelbetonowym kontynencie

pocętkowanym słodkimi ogłoszeniami

co pokazują bzdurne złudzenia szczęścia

Scena przedstawia mniej jaszczyków

za to więcej okaleczonych ludzi

w malowanych samochodach

o dziwnych numerach rejestracyjnych

i silnikach

które pożerają Amerykę [4]

 

Bunt poety, wydawcy i księgarza wobec takiej Ameryki wyrażał się również w tym, że zawsze na pierwszym miejscu była u niego tania książka, w miękkiej oprawie (City Lights była pierwszą w Ameryce paperback bookstore), w kieszonkowym formacie, zawsze tomiki poezji… I tak księgarnia prosperuje już siedemdziesiąt lat. Ostatniej wiosny uderzono na alarm, gdy okazało się, że pandemia może położyć kres istnieniu City Lights, ale szybko zorganizowano publiczną zbiórkę. Wszak rok wcześniej, gdy kończył sto lat, miasto ogłosiło „Lawrence Ferlinghetti Day”. Wszystko wskazuje na to, że miłość była wzajemna, i również nierzeczywistość zakochała się w autorze Starting from San Francisco

 

Sklep z cukierkami za centa

był miejscem gdzie po raz pierwszy

zakochałem się

w nierzeczywistości

Ciągutki lśniły w półmroku

wrześniowego popołudnia

Kot kręcił się po ladzie

wśród lukrecjowych pałeczek

dropsów i ojej! gumy do żucia

Na dworze spadały liście umierając

 

Wiatr zdmuchnął słońce

 

Do sklepu wbiegła dziewczyna

Jej włosy były mokre od deszczu

Jej piersi bez tchu w tym ciasnym pomieszczeniu

 

Na dworze liście spadały

szepcząc

Za wcześnie! Za wcześnie! [5]

 

KRZYSZTOF CZYŻEWSKI

 

[1] Fragment wiersza Życie to nie cyrk z antologii Wizjonerzy i buntownicy. Wiersze współczesnych poetów amerykańskich. Wybór, tłum. i oprac. Teresa Truszkowska. Kraków 1976.

[2] Fragment wiersza Wciąż ryzykując, ibidem.

[3] Fragment wiersza Autobiografia w przekładzie Julii Hartwig, w: „…opiewam nowoczesnego człowieka”. Antologia poezji amerykańskiej. Wybór i oprac. Julia Hartwig i Artur Międzyrzecki. Warszawa 1992.

[4] Wiersz W największych scenach Goyi z antologii Wśród amerykańskich poetów. Wybór i tłum. Tadeusz Rybowski. Wrocław 1972.

[5] Wiersz Sklep z cukierkami za centa w przekładzie Julii Hartwig w: „…opiewam nowoczesnego człowieka”…

Warto również przeczytać...