fbpx
HOME
Anna Arno

Goniąc „Dziewczynę z Via Flaminia”

Po Zakochanym postanowiliśmy wydać kolejną książkę Alfreda Hayesa. Tymczasem jednak Dziewczyna z Via Flaminia (The Girl on the Via Flaminia) nam się wymyka. Ta wydana w 1949 roku powieść to druga – po debiutanckich All Thy Conquests – powieść Hayesa, zainspirowana wojennymi przeżyciami we Włoszech. Od tygodni dobijamy się o prawa do przekładu. Nie potrafili nam pomóc redaktorzy „The New York Review of Books”, które w serii NYRB Classics wydało trzy powieści Hayesa (w tym Zakochanego) i wydobyło z zapomnienia tego autora. W tej trójce nie ma Dziewczyny. Do książki nie przyznają się Penguin ani niezależne amerykańskie wydawnictwo Europa, które jako ostatnie ją wznawiały. W słynnej agencji literackiej Wylie rozkładają ręce. Gdzie szukać praw do Dziewczyny nie wie też eseistka Vivian Gornick, która wiosną ubiegłego roku w „The New York Review of Books” opublikowała esej o „smutnych do bólu” opowieściach Hayesa. Nareszcie, w ostatnich dniach udało się skontaktować z córką pisarza.

Ta kłopotliwa sytuacja wydaje się charakterystyczna dla losów autora Zakochanego. Mawiał, że woli być dobry niż znany. Najwyraźniej to życzenie mu się spełniło. Mało kto pamięta, że napisał słowa folkowej ballady Joe Hill, którą w repertuarze miała między innymi Joan Baez. Jak często z przebojami bywa – ludzie, którzy nucą piosenkę, nie znają nazwiska Hayesa. Nie przeczytamy też o nim w encyklopediach filmowych, chociaż współtworzone przezeń obrazy weszły do historii kina. Jego nazwiska brakuje w napisach końcowych Złodziei rowerów Vittoria de Siki, do których pisał dialogi. Współpracował z Fritzem Langiem, był współautorem serii Alfred Hitchcock przedstawia. Nic dziwnego, że narratorem powieści The End of Me (Mój koniec, 1968) jest przegrany hollywoodzki scenarzysta.

Po latach Hayes mawiał, że w 1943 roku armia amerykańska zafundowała mu „włoskie stypendium”. Miał trzydzieści dwa lata i pełne bojowe przeszkolenie. Tylko dzięki interwencji przypadkowo spotkanego kolegi, w ostatniej chwili zamiast na front trafił do Special Services – wojskowego wydziału kultury. Podobnie jak Robert z Dziewczyny z via Flaminia, Hayes nosił zielony żołnierski plecak, był jednym z tych, którzy w pięknym kawałku Europy „pili, kochali się i sprzedawali wojskowe koce, a do domu przywozili blizny i rany”. W swojej twórczości pozostawił przejmujące świadectwo alianckiej okupacji we Włoszech – z jej dylematami, wstydem i upokorzeniem pokonanych, naiwnością i wyższością zwycięzców, gamą uczuć i nastrojów między podbojem a wyzwoleniem.

„Przekroczyliśmy bramy starożytnego Rzymu” – 5 czerwca 1944 roku donosiła triumfalnie redakcja „Stars and Stripes”, amerykańskiej gazety wojskowej, z którą współpracował Hayes. Zwycięzcy wchodzili uśmiechnięci, zakładali papierowe kapelusiki, a nawet podwędzone gdzieś historyczne hełmy. Na steranych żołnierzach miasto robiło oszałamiające wrażenie. I to nawet nie ze względu na zabytki. Po prostu przetrwało, niepodziurawione pociskami. Poeta Richard Wilbur zapamiętał wielki szyld z napisem GRAPPA. Bieliznę zdarł z siebie dłutem, by po raz pierwszy od wielu dni się umyć: „Pod kaskadą ciepłej wody, która leciała ze ściany zbombardowanej fabryki”. Żonie próbował przekazać euforię wyzwolenia: „Obcy ludzie całowali mnie w oba policzki, wlewali we mnie dzbanki Vino, ściskali mi dłonie. Okradli mnie kieszonkowcy, napadły żądne cukierków łobuziaki, dorośli mężczyźni wyznawali mi miłość, nazywano mnie wyzwolicielem i poklepywano po plecach. Po paru łykach wina straciłem moją północną powściągliwość i zacząłem podrzucać w powietrze dzieci. Miło było znów zobaczyć czystych ludzi”.

 Choć nieomal nienaruszone, miasto było jednak znękane biedą. Dzienny przydział chleba wynosił 125 gramów, pokątnie handlowano kradzionymi z alianckich dostaw wiktuałami. Jedną mdłą żarówkę wolno było świecić trzy godziny na dobę: niektórzy oszukiwali liczniki, wkładając w nie patyczek. Hotele zostały zarekwirowane przez aliantów, na obiad w lokalu stać było najbogatszych oraz nuworyszów, którzy się dorobili na czarnym rynku. Najbardziej poszkodowana klasa średnia wyprzedawała biurka, fotele, świeczniki, a nawet kupony materiału. Włoski hrabia, oparty na lasce z główką z kości słoniowej w osłupieniu podglądał piknik, jaki amerykańscy żołnierze urządzili sobie w parku Villa Borghese: jedli mięso, niedostępne nawet w hotelowych restauracjach.

Wyzwoliciele są jednak nowymi okupantami. „Amerykański major przynosi odrobinę amerykańskiej demokracji”, donosił z Sycylii korespondent magazynu „Life” – „widać setki trudności, ale także inteligentne działanie, amerykański idealizm i hojność, graniczące z sentymentalizmem”. Oto entuzjastyczny krzewiciel liberalnej demokracji, gotowy podnosić z gruzów zdruzgotaną Europę, pochyla się nad nieświadomymi i zlęknionymi prostaczkami. Ale czy lud może się poczuć wolny, a zarazem się pokajać? Jak z przekąsem zauważa narrator Skóry Curzio Malapartego, Włochom przypadł zaszczyt ludów pokonanych: sypać kwiaty pod stopy zwycięzców.

Dwuznaczny był także stosunek aliantów do miejscowej ludności. „Nie jesteśmy w stanie pogodzić sprzeczności w naszej polityce włoskiej– pisał delegat brytyjskiego rządu, Harold Macmillan do ministra spraw wewnętrznych, Anthony’ego Edena– raz są wrogami, kiedy indziej towarzyszami broni. Czasami chcemy ukarać ich za grzechy. Kiedy indziej wolimy spełniać rolę wybawicieli i aniołów stróżów. To ponad moje siły”. Prostych żołnierzy przekonywano, że z bogactw Italii powinni czerpać pełnymi garściami. Niektórzy po latach wspominali, że czuli się prawie jak na wakacjach.  W rubryce When in Rome (Będąc w Rzymie), dziennikarze „Stars and Stripes” informowali o wydarzeniach sportowych, seansach w kinie i wycieczkach z przewodnikiem (tę rolę spełniał nieraz Hayes).

Pod koniec lipca 1944 roku w „Stars and Stripes” ukazał się fotoreportaż Yank’s Roman Holiday. Oto amerykański kapitan zwiedzał wieczne miasto w towarzystwie „córki wybitnej rzymskiej rodziny”. Para schodzi do katakumb, jeździ bryczką, kupuje pamiątki w Watykanie. Żołnierz częstuje papierosem wieśniaka w tradycyjnym malowanym powozie. Nie każdy mógł liczyć na towarzystwo rzymskiej arystokratki, ale Kieszonkowy przewodnik żołnierza reklamował „atrakcyjne i serdeczne Włoszki”. O signorinę albo signorę nie było trudno, choć nie zawsze za darmo – wspominał Richard Wilbur. Ponad siedemdziesiąt procent amerykańskich żołnierzy korzystało z usług seksualnych – za zapłatę wystarczyła nieraz konserwa z wojskowego przydziału. „Ci makaroniarze walczyli przeciwko nam – mówi amerykański żołnierz w powieści Johna Horne Burnsa The Gallery [Galeria, 1947] – nieważne, co my im zrobimy, wywindujemy ceny, zrujnujemy gospodarkę, będziemy posuwać ich kobiety”.

W takiej atmosferze, wczesną wiosną 1945 roku, w małej trattorii, Alfred Hayes spotkał Roberta Rosselliniego. Rzym ledwo się rozgrzewał po ciężkiej zimie bez węgla. Przy miskach spaghetti i butelkach wina po czarnorynkowych cenach, omawiali nowy obraz: panoramę wojennej kampanii we Włoszech. Zaplanowali film złożony z kilkunastominutowych nowelek, zlokalizowanych w sześciu miastach. Pod scenariuszem Paisy – zresztą nominowanym do Oscara – podpisany jest między innymi Federico Fellini. Hayes (obok Klausa Manna) jest wymieniany tylko jako jeden z autorów pomysłu. Tymczasem to on naszkicował drugi i trzeci epizod: historię czarnoskórego policjanta w Neapolu oraz miłosny dramat w Rzymie. Zapewne także on wysunął koncepcję epizodycznej fabuły.

W rzymskim epizodzie Paisy młoda prostytutka zaciąga do swojego pokoju podchmielonego amerykańskiego żołnierza. On nie ma jednak ochoty na zbliżenie. Opowiada jej o dziewczynie, którą poznał w ferworze wyzwolenia. Była pełna uroku, czysta, czuła. I bezpowrotnie utracona. Kilka miesięcy później „Rzym jest pełny takich jak ty. Wszystkie jesteście takie same”.  Fred nie zdaje sobie sprawy, że właśnie odnalazł swoją wyśnioną Franceskę. Po kilku miesiącach on nie jest liberatore, lecz zgorzkniałym, pijanym okupantem, a ona co najwyżej upadłym aniołem. Następnego ranka Francesca podrzuca mu karteczkę z namiarami. On bez zastanowienia wrzuca ją do kosza: „To adres jakiejś dziwki”.

„Rossellini jest zafascynowany rzeczywistością – w przededniu amerykańskiej premiery Paisy w 1948 roku pisał dla „New York Times’a” Alfred Hayes – w rzeczywistości odkrywa liczne tajemnice, a w swoich filmach stara się zrekonstruować jej nieprzewidzianą straszliwość i przypadkową poezję. Aby tego dokonać, by świadomie na nowo złożyć to, co w życiu straszliwe, piękne i nieuświadomione, stara się zniszczyć «ego» aktora, to znaczy jego pragnienie i ambicję, aby «poprawić» emocję czy sytuację”. To ostatnie zdanie doskonale można odnieść również do pisarstwa Hayesa.

Soldati [żołnierze] i kobiety, wciąż soldati i kobiety, złodzieje i dziwki. To była wojna”. Rzym Paisy to był także Rzym Hayesa. Z jeepami i wojskowymi ciężarówkami, przejeżdżającymi przez starożytne miasto. Z tłumami dzieci, żebrzących u żołnierzy o kawałek czekolady. Z kobietami, które oddawały się żołnierzom za jedzenie. Z ciągłym strachem przed chorobą weneryczną i policyjnymi obławami na podejrzane kobiety. W historii powstania Paisy nazwisko Hayesa jest zapisane drobnym druczkiem. Jednak po powrocie do Nowego Jorku, z podobnych nastrojów i wydarzeń, napisał dwie powieści: debiutanckie All Thy Conquests [Wszystkie podboje, 1946], a trzy lata później Dziewczynę z via Flaminia.

W swojej pierwszej książce Hayes powtórzył epizodyczną strukturę Paisy: historie trzech Włochów i trzech Amerykanów, w ciągu jednego dnia, 18 września 1944 roku. Wówczas rozpoczął się pierwszy po wyzwoleniu proces sądu najwyższego w Rzymie. Miał to być początek rozliczenia z faszyzmem, bowiem oskarżonym był Pietro Caruso, komendant rzymskiej policji za czasów nazistów. Był sądzony za udział w Masakrze w Grotach Ardeatyńskich, gdzie w marcu 1944 roku funkcjonariusze SS zamordowali 335 osób – Włochów i Żydów. Proces pokazowy zmienił się jednak w lincz, gdy tłum rzucił się Donato Carrettę, byłego dyrektora więzienia i świadka oskarżenia. Carretta został zmasakrowany, utopiony w Tybrze, a jego zwłoki tłum ciągnął po ulicach i wywiesił przy wejściu do więzienia. Wokół tych wydarzeń Hayes osnuł wielogłosową narrację All Thy Conquests. Nie tak oszczędna w słowach, jak jego kolejne książki, wyróżnia się jednak dobitnymi, potocznymi dialogami (z włoskimi wtrąceniami, zająknieniami, podkreślającymi trudność wojennych relacji). Powieściowy Harry jest odpowiednikiem Freda z Paisy: podobnie zapewne brzmiała pierwotna wersja scenariusza. U Hayesa żołnierz obsesyjnie poszukuje swojej Franceski. Po trzech miesiącach się poddaje: „Odeszła wraz z tymi czterema godzinami, gdy wyzwalaliśmy miasto. Jest częścią tych godzin. Nigdy więcej jej nie zobaczę”. W tym niezwykłym dniu wszyscy byli zakochani. Kilka miesięcy później żołnierz z Hartford nie ma nic wspólnego z życiem tego kraju, brał tylko udział w jego upokorzeniu. Kobiety w barach są nadal młode, ale rzadko ładne. Wyzywająco ubrane, jaskrawo umalowane, w większości były już notowane. Po upokarzających, przymusowych badaniach, noszą żółte legitymacje. Większość z nich przed wojną nie miało nic wspólnego z tą profesją.

Dziewczyna z Via Flaminia rozgrywa się w podobnych okolicznościach. Powojenny Rzym to miejsce bez sensu i nadziei, a więc także bez moralności. Ale nawet, gdy nie ma miłości, pozostaje wstyd i upokorzenie. Kobiety są zdesperowane. Żołnierze – tysiące mil od domu – spragnieni czystej pościeli i ciepłego ciała. „Ona była głodna, a ja samotny” – powtarza Roberto. Za namową przyjaciółki Lisa zgadza się na układ z żołnierzem. Czeka na niego w wynajętym pokoju: oficjalnie udają małżeństwo. On przychodzi, z wojskowym plecakiem wypełnionym jedzeniem. Ona jest na wpół nieobecna, jakby poza sobą. Czy skubiąc keks, który przysłała mu matka zza oceanu, może zapomnieć, że wyzwoliciele są aroganccy, hałaśliwi, głupawi i pogardzają podbitym ludem? Czy ich układ jest czym innym niż wystawanie pod latarnią przy Via Veneto? Ale ona nie jest tak cyniczna i zgorzkniała, jak jej się zdawało, a on przekonuje się, że ich wymiana nie mogła być tak prosta jak sobie wyobrażał. Nie uchronili się od uczuć, które wojna chciała w nich wybielić. Czy to był początek miłości? Jak stwierdza Lisa, od samego początku „to było niemożliwe”. Nigdy się nie dowiemy, czy Roberto dogoni ją na Via Flaminia.

ANNA ARNO

Warto również przeczytać...