fbpx
HOME
Świadectwa

Honorata Sosnowska „Mexitil, czyli o przyjaźni”

Było to wiosną 1987 roku. Końcówka komuny. Pełnia gospodarki niedoborów. Tata miał wyjść ze szpitala po kolejnym zawale, a ja dostałam plik recept. W aptece miła pani magister mówi:

 – Jest prawie wszystko. Nie ma tylko mexitilu.

Ucieszyłam się, że tylko brakuje jednego leku, bo tak rzadko się to zdarza. Ale w drugiej aptece dowiedziałam się, że mexitilu nie ma w całej Warszawie od kilku tygodni. Zmartwiło mnie to trochę. Pomyślałam jednak: nie ma, ale cóż to kilka tygodni – to przecież dość krótka przerwa w dostawach. Znam to, bo coraz to nie ma jakiegoś leku, ale jeśli w ogóle bywa to w końcu go znajdę i dostanę. A na razie może można ten mexitil zastąpić czymś osiągalnym. Pojechałam do szpitala i odnalazłam profesora.

– No cóż – rzekł profesor – zastąpić nie bardzo jest czym, ale niech się Pani stara go dostać.

– Ale może na początek można by otrzymać ze szpitala.

– Nie możemy – na to profesor – niech Pani szuka w aptekach.

– A jakiej jest on produkcji – przechodzę do konkretów.

– RFN, firmy Boehringer.

Tak się szczęśliwie składa, że we wtorki otwarty jest punkt wydawania leków u Ojców Bonifratrów. Znam ten punkt dobrze. Już od trzech lat co najmniej raz w miesiącu stoję tam w kolejce po leki dla Ojca. Poprzednio potrzebne leki na ogół były. Może będzie i ten. Już przed dziewiątą ustawiam się w kolejce. Na liście braków nie ma mexitilu, jest więc szansa, że dostanę. Po dwóch godzinach dostaję mexitil, jedno opakowanie, 20 tabletek, ulotka po niemiecku, a ja nie znam niemieckiego. Jadę do szpitala.

– Dostała pani lek o przedłużonym działaniu, 2 tabletki dziennie – mówi doktor – Świetnie, znaczy, że mam lek na 10 dni.

Zaopatrzona w nową receptę ustawiam się znowu w kolejce do Ojców Bonifratrów.

– Nie wiem, czy jeszcze jest – mówi pani magister sprawdzająca recepty. – No cóż, skoro zniknął z aptek państwowych, to braki są i w kościelnych. To zrozumiałe. Po półtorej godzinie okazuje się, że nie ma. Trudno, na razie mam lek na 8 dni, a jutro spróbuję w Zarządzie Cmentarza Powązkowskiego, tam podobno mają więcej leków.

Zarząd Cmentarza, pokręcony ogonek, ale pod dachem. To dobrze, bo pada. Stoję i próbuję czytać. W kolejce słyszę, że mexitilu nie ma. Postanawiam sprawdzić. Informuję stojących, że nadal jestem w kolejce i tylko chcę się dowiedzieć, czy jest lek. Jest silniejszy, a nie ma zwykłego. Sprawdzam z ulotką, silniejszy to ten, który jest mi potrzebny. Wracam do kolejki i kończę czytać artykuł. Po godzinie wychodzę. Deszcz pada nadal, wiatr wieje, ale świat jest piękny. Dostałam, wprawdzie jedno opakowanie, ale łącznie z tym co mam w domu, starczy na 17 dni. Mam mnóstwo.

Nazajutrz telefonuję do Ministerstwa Zdrowia. Tak, mexitil jest zamówiony, ale transport na razie nie dotarł do Polski. Kiedy będzie, nie wiadomo. Skoro jest zamówiony, to znaczy, że będzie. Jakoś może dotrwamy. Na razie kolejne telefony. Ktoś próbuje dostać z zaprzyjaźnionego szpitala, inni radzą pogadać ze znajomym milicjantem, a jeszcze inni, aby zwrócić się do Jaruzelskiego. Wszystko piękne i może jakoś wykonalne, ale tylko doraźnie rozwiązuje sytuację. A mnie potrzeba stale, codziennie 2 pastylki o przedłużonym działaniu lub 4 pastylki zwykłego.

Jeszcze raz ustawiam się w kolejkach u Bonifratrów i na Cmentarzu. Nie ma. Codziennie pytam w aptekach. Nie ma. Już mam tylko na tydzień. Jest, jest z zaprzyjaźnionego szpitala 40 tabletek zwykłego. Starczy na 10 dni. Rozmawiam z lekarzem.

– Co z tego, że powiedzieli Pani w Ministerstwie, iż jest zamówiony. Niech Pani na to nie liczy. Oni mogą sprowadzić wszystko w czwartym kwartale. I co?

No właśnie, i co? Dokształciłam się i faktycznie, w tym wypadku nie ma tego leku czym zastąpić.

– Pisz za granicę – powiedział wuj, lekarz.

Ale to straszne pieniądze, a tata z zasady nie prosił znajomych z Zachodu o leki, bo to bardzo duże koszty.

– E tam – powiedział wuj. Sytuacja jest zbyt poważna, aby mieć skrupuły.

Napisałam. W tajemnicy przed tatą, oczywiście. Napisałam, że trzeci zawał, że dwa razy reanimacja po objawach śmierci klinicznej i że lek jest niezbędny. A u nas na razie nie ma ani w państwowych aptekach, ani w kościelnych. Pewno będzie, ale nie wiadomo kiedy, a ja mam zapas na 10 dni.

A później listonosz przyniósł paczkę express od Jurka i Myszy [Jerzy i Maria Niemojowscy]. W niej lekarstwo. A potem przyszły dalsze. Dzwonili też znajomi znajomych, że mają, że przyniosą. I tak dostawałam mexitil stale, przez pół roku do końca życia taty. Pieniędzy nie chcieli i to była dla mnie wielka ulga. Jedna tabletka – jeden dolar, 60 dolarów miesięcznie, po kursie czarnorynkowym (a innego dla ludności de facto nie było) 600 zł za dolara dawało 36 000 zł. To więcej niż ówczesna średnia krajowa (około 29 000 zł) i moja uczelniana pensja.

HONORATA SOSNOWSKA

Warto również przeczytać...