fbpx
HOME
Świadectwa

Grzegorz Przewłocki „Wuj Józio”

„Wuj Józio” – tak w rodzinie mówiło się na Józefa Czapskiego, bez względu na prawdziwy poziom pokrewieństwa. Moja siostra Dorota i ja też tak mówiliśmy i mówimy nadal, choć przecież był bratem naszej babki, Karoliny Czapskiej Przewłockiej, czyli „ciotecznym dziadkiem”. Słowo „wuj” było prostsze – i lepsze, bo zawierało bliskość i pewną czułość, jaka między nami była. Tak zresztą mówił o sobie do nas i tak podpisywał swe listy.

Wuja Józia poznałem w lecie 1968 roku, na lotnisku w Paryżu, skąd zabrał mnie do domu „Kultury” w Maisons-Laffitte, i od tego czasu widywaliśmy się regularnie przez następnych dwadzieścia kilka lat. Zaprowadził mnie wtedy na West Side Story do kina na Champs-Élysées, a potem na Łysą śpiewaczkę i Lekcję Ionesco, które grano w Dzielnicy Łacińskiej. Wuj pożyczał mi swój motorower – peugeota. Sam pędził na nim do kawiarni w centrum Maison-Laffitte, gdzie spotykał się ze znajomymi i rysował ludzi siedzących przy stolikach lub przy barze. W domu „Kultury”, w którym mieszkał z siostrą Marynią (Marią Czapską), zostałem wtedy, w ’68, umieszczony w bardzo wąskiej, pełnej książek mansardzie, naprzeciwko schodów. Za nią był jeszcze stryszek, gdzie składowano część obrazów Czapskiego. Obrazy schowane były też w komórce, na tyłach domu.

Pokazał mi je wtedy, wykładając płótna wprost na trawniku. Dzisiaj myślę, że to było nadzwyczajne, iż siedemdziesięciodwuletni Józef Czapski „wystawił” swoje obrazy specjalnie dla mnie, szesnastoletniego wnuka swojej siostry. W tamtym czasie, latem 68’, narysował też pierwsze moje portrety na papierze, z których jeden jest zadedykowany Rodzicom Grzesia, a drugi Januszowi, mojemu ojcu. W swoim pokoju-pracowni wuj Józio pokazał mi stos swoich rysunków, z których miałem wybrać te, które najbardziej mnie zaciekawiły. One stanowiły początek kolekcji.

Chodziliśmy też karmić psy sąsiadów. Lubił psy, on sam miał – a właściwie oboje z ciocią Marynią mieli – ukochaną suczkę o imieniu Biszka, która pozuje mu na wielu rysunkach i obrazach.

Wuj zawsze czuł się staro. Trochę naprawdę, trochę dla kokieterii (bo wciąż sprawnie malował). W 1969 roku pisał do mnie w liście: „[…] smutno mi bardzo, że nie wiem, czy Cię jeszcze kiedy zobaczę, pamiętaj, że mam 100 lat, że chodzę o lasce i musisz się spieszyć z nowym przyjazdem do nas!”. A wcale nie miał wtedy stu lat i był w znakomitej formie. Przed nim było jeszcze całe ćwierćwiecze życia i jakieś dwadzieścia lat malowania. Mam kilka jego osobistych rysunków poświęconych starzeniu się, starości, perspektywie śmierci. Ale właściwie wszystkie ujęte są w żartobliwej, a może niby-to-żartobliwej formie. Jeden z nich przedstawia jego ręce, z których wypadają przedmioty i ludzkie figurki. Podpisał go: „Ręce starca, któremu wszystko, co chce jeszcze utrzymać, z rąk wypada”. Rysunek Nad przepaścią ukazuje w czterech scenkach patykowatą figurkę człowieka z laską, idącego po kładce nad skalną rozpadliną i w końcu w nią spadającego – miała to być zabawna autokarykatura, ale dziś jest dla mnie wzruszającym wyznaniem Wuja.

Dużo rozmawialiśmy. Mówił, a ja słuchałem. Zadawał pytania, także osobiste oraz te dotyczące pracy, rodziny, wystaw, podróży, a ja mu o tym opowiadałem.

Gdy w latach 80. pracowałem w Instytucie Pasteura w Paryżu, spotykaliśmy się w Maisons-Laffitte oraz w Sailly, gdzie spędzał lato, na wystawach, np. Henryka Stażewskiego, którego dzięki wujowi wtedy poznałem, albo u ukochanej bratowej wuja, Werenki Czapskiej, wreszcie – u dalszej rodziny. Widywaliśmy się też na jego wernisażach w Paryżu i Szwajcarii oraz na różnych imprezach paryskiej emigracji. Pamiętam wuja na spotkaniu z Miłoszem u Pallotynów, w lecie 1980 roku, jeszcze przed Noblem, więc z bardzo małą frekwencją. Na tym spotkaniu poeta wzruszył się do łez, czytając własny wiersz. Widziałem wuja również na promocji pierwszego numeru „Zeszytów Literackich” w Księgarni Polskiej i na dziewięćdziesięcioleciu urządzonym przez Pallotynów. Kolejne wystawy Czapskiego oglądałem już w Polsce.

Z powodu postępującej utraty wzroku wuj, mając osiemdziesiąt kilka lat, przestał jeździć na motorowerze, czytać i coraz mniej malował. Dla niego to była tragedia. „Teraz jak już tak źle mogę czytać (uratowały mnie przecież ostatnie okulary), odkryłem le gouffre de mon ignorance  [bezmiar mojej ignorancji], choć o nim wiedziałem zawsze! Musisz wiedzieć, że w moim wieku człowiek jest stale w takim nastroju de «montagnes russes» (tak tu nazywają, czy nazywali, te kolejki dans les foires [na jarmarkach], gdzie człowiek pędem wylatuje w górę i spada w przepaść). To znaczy ma najgwałtowniejsze «wizje» (malarskie tylko), jak i co ma malować, już w sobie namalował i za chwilę wpada w jakiś niebyt bezczucia i tępej obojętności i bezsiły”. To fragmenty listu do mnie z 26 grudnia 1982 roku. Jak mówiłem, na rysunkach Czapski przedstawia człowieka balansującego nad przepaścią albo spadającego w nią. Sam przewrócił się i potłukł, bo już nie widział tego złośliwego spaniela (już nie pamiętam, czy był psem Jerzego Giedroycia czy pani Zosi Hertzowej), prawie zawsze warującego pod schodami prowadzącymi do jego pokoju-pracowni. To był początek końca wspaniałego człowieka.

Józef Czapski był „uważny” na ludzi i ich losy, prawdziwie otwarty na każdą osobę, z jaką się stykał, a że każdy chciał go znać, więc było ich wiele. Karol Tarnowski napisał parę lat temu bardzo trafnie: „W gruncie rzeczy każde spotkanie było dla niego niepowtarzalnym wydarzeniem – kto go znał, ten wie, że Czapski był w spotkaniu cały, że obdarzał człowieka maksymalną uwagą i entuzjazmem”[1]. Był czuły. I bardzo emocjonalny, co niektórzy brali za egzaltację, ale on po prostu miał w sobie prawdziwe, żywe uczucia – tę dawną tkliwą wrażliwość wobec drugiego człowieka, która stała się niemodna. Sam był skromny, aż do przesady. Ta jego niezwykła emocjonalność wyraziła się też w obrazach – w miłości do koloru, a w rysunkach – w czułości kreski i linii, współdziałającej z nasyceniem barwnych plam akwareli, gwaszu czy tuszu.

Miał naturalną skłonność do współczucia i reagowania na przemoc wobec słabszych. To dlatego zajął się losami żołnierzy katyńskich, przejęty był wojennym losem Żydów i wspierał siostrę, działaczkę „Żegoty” i autorkę książki Gwiazda Dawida, w jej walce z antysemityzmem. Jego osobiste poglądy kierowały go ku specyficznemu humanistyczno-chrześcijańskiemu socjalizmowi, filozofii wolności i równości, filosemityzmowi. Był polskim kosmopolitą. Z całą pewnością nie wpisywał się w schematy „prawdziwie polskiego” patrioty,  emigranta – konserwatywnego tradycjonalisty, czy też „żołnierza wyklętego”.

Często przeglądam jego rysunki, książki, zdjęcia, listy. Mój skromny zbiór rysunków Czapskiego powstawał w różny sposób. Dostawałem je od wuja, cioci Werenki, mojego ojca Janusza Przewłockiego. Z kolekcji ojca, który jeździł do Maisons-Laffitte pomagać wujowi na starość i zawsze dostawał jakąś jego pracę, pochodzą obrazy olejne. Odziedziczone po nim przez moją siostrę i mnie, wiszą teraz w moim mieszkaniu. Lubię je, bo przez nie widzę jego – Józefa Czapskiego, Wuja Józia.

GRZEGORZ PRZEWŁOCKI

Tekst pochodzi z katalogu wystawy prac na papierze Józefa Czapskiego z kolekcji Grzegorza Przewłockiego w Galerii aTak w Warszawie. Wystawa potrwa do 18 maja 2023. Więcej informacji: atak.art.pl/pl

[1] https://www.miesiecznik.znak.com.pl/karol-tarnowski-czapski-i-wiara/ („Znak” 2018 nr 755)

Warto również przeczytać...