fbpx
HOME
Paweł Bem

Kamień i wąż. Przypis do wolnego słowa

Jakżeż góruje nieraz człowiek nad człowiekiem!

Terencjusz

Mało jest takich, których zmuszono do niewoli, więcej tych, co dobrowolnie w nią idą.

Seneka

1. Literackie drogi do wolności skompromitowano po wielokroć i znana jest ich beznadzieja. To bodaj grzech główny tych narracji – tak się prężą, że zapominają o swoim pompowanym muskule. A wydmuszka daje się jednak we znaki. Widać niekiedy gołym okiem, że gadać o wolności to nic więcej, niż machać gładkim kijkiem w stronę księżyca. Dziarski okrzyk wybrzmiewać winien: Wolność – Równość – Frajerstwo.

2.

Mijając ulicę Descartes,

Schodziłem ku Sekwanie, młody barbarzyńca w podróży

Onieśmielony przybyciem do stolicy świata.

[…]

A z ciężkich moich grzechów jeden najlepiej pamiętam.

Jak przechodząc raz leśną ścieżką nad potokiem,

Zrzuciłem duży kamień na wodnego węża zwiniętego w trawie.

 

I co mnie w życiu spotkało, było słuszną karą,

Która prędzej czy później łamiącego zakaz dosięgnie.

(Rue Descartes)

Tak zaczyna i kończy wiersz poeta, który wraca pamięcią do historii swojego nietubylstwa. Obraz zranionego zwierzęcia przychodzi mu na myśl, kiedy wspomina próby niewczesnego najazdu na Paryż. Widzi siebie – Innego. Doświadczenie Innego jest zawsze doświadczeniem przemocy. I do tej przemocy – przemocy wolnej woli, która nie toleruje inności – Miłosz wraca w kodzie swojego wiersza. Bo wolność jest przekleństwem. Bo wolność musi złamać zakazy. Musi zrzucić kamień.

3. Historie wolności są historiami przemocy wobec Innego. Umysłowość – i literatura od zarania – karmi się figurą Innego i ze smakiem żeruje na obcym. Trawestując sentencję Owidiusza na temat miłości, należałoby powiedzieć, że wolność, o ile nie ma przeszkód do zwalczenia, rodzi przesyt i nudzi, jak zbyt słodkie jadło. Oto i cała zagadka zniewolenia wolnością i nienawiści wobec Innego.

Weźmy na ten przykład najzupełniej „typowych” Innych – Żydów. Jakaż radość literatury, która Żyda buduje podług swojego kaprysu. Ubiera go. Rozbiera. Wypędza. Daje mu przywileje. Każe mu tańczyć albo intonować. Wysyła na tułaczkę, a zaraz karci diasporę. Dzieje antysemityzmu to jednak inny casus – nie do końca zgłębiony, gdy idzie o genezę (metafizyczną?), ale w swoich przejawach często oczywisty. Antysemityzm, by tak rzec, eksplicytny, zniewolony już przez samą swoją napastliwość, jest zaperzony i nie ma w nim już czego szukać. Poszukajmy między słowami „wolnymi”. Czy bowiem mędrzec taki jak Voltaire, „liberał”, mógł być antysemitą? „Żydzi – powiada Voltaire – uczynili ze swej historii i dawnej mitologii to samo, co ich tandeciarze robią ze starymi łachami: wywracają je spodem do wierzchu i sprzedają jako nowe, możliwie jak najdrożej. Szczególnym przypadkiem ludzkiej głupoty jest to, że tak długo uważaliśmy Żydów za naród, który nauczył wszystkiego inne narody, podczas gdy nawet ich historyk Józef temu przeczy”. W innym zaś miejscu liberalny filozof rzecze: „powiadają też, że Hindusi byli zawsze wynalazcami, a Żydzi zawsze ich naśladowcami; że Hindusi byli zawsze bardzo pomysłowi, a Żydzi zawsze nieokrzesani”. Jeżeli autor tych słów nie był antysemitą, z całą pewnością korzystał ochoczo z wygodnej kategorii Innego, która w kilku słowach pozwala budować fundamentalne dla literatury antynomie i hierarchie. Wolna literatura jest literaturą przemocy.

Na co jednak szperać w zakurzonym wieku XVIII. Sięgnijmy po wolną myśl zrodzoną w cywilizacji naszych dziadów. Wasilij Rozanow. I jemu Żydzi co raz mącili rozumowanie. „Babska natura Żydów – to moja idée fixe”, notuje Rozanow. Ba, gdyby tylko o takie widzimisię chodziło. „«W tył zwrot! bój się!» (mój stosunek do Żydów)”, zapisuje w innym miejscu. A był to strach podszyty, jak często, chorobliwą fascynacją. „Tajemnym patosem Żyda – uważa Rozanow – jest bycie eleganckim. Wiecznie myją się oni i perfumują. Żyd nie wybierze do tańca brzydkiej dziewczyny, lecz najpiękniejszą, i będzie z nią tańczyć do upadłego. W ogóle wszystko robią oni «do upadłego». Pozostańmy jednak przy elegancji: Żyd usiłuje zmyć z siebie jakiś światowy brud, jakiś przedpotopowy pot. I ciągle mu się to nie udaje. I ciągle boi się, że sąsiad po cichu odwróci się od tego potu”. Jakże znamienna figura sąsiada. Tego, który się odwraca. I uroki żydowskiej wolności – obawa przed sąsiadem. Przypomnieć wypada, że Rozanow pisze te zdania w roku 1912. Piękne filozoficzne koło – autor żywi obawę przed Żydami, ci zaś, na jego oko, przed sąsiadem, czyli, potencjalnie, przed Rozanowem. Bójmy się – mówi wolna literatura.

W tym tchórzliwym zauroczeniu Rozanow jest jednak typowym reprezentantem – jak powiedziałby może Artur Sandauer – allosemityzmu, czyli przekonania o wyjątkowości Żydów. Może ono być zaczynem postaw biegunowo różnych, czyli stać się punktem wyjścia zarówno filosemityzmu, jak i jego rewersu. Łączy te postawy przeświadczenie o inności, odmienności, specyficzności Żydów. Przy czym to antysemityzm swoiście windował Innego, przekonywał o jego domniemanej potędze. Gdyby antysemici uświadomili sobie ten najprostszy paradoks, poddaliby najpewniej rewizji swoje bujne wyobrażenia. Faktyczna potęga Żydów oraz wersja ich potęgi urojona przez ludzi im wrogich nie mogły wszak być tożsame. „Ordynarność i przemoc – pisze Rozanow – przynoszą 2% «sukcesu», a serdeczność i przysługa 20% «sukcesu». Żydzi zrozumieli to wcześniej od innych, jeszcze przed Chrystusem. I od tego czasu są zawsze «w sukcesie», ich przeciwnicy zaś zawsze «w niepowodzeniu». Nigdy nie widziałem Żyda przeklinającego, Żyda, który tłukłby drugiego, czy choćby tylko Żyda impertynenckiego. Jednak ich igły wbijają się głęboko. W handlu, w bogactwie, w honorze – kiedy wszystko to zaczynają oni odbierać innym”. Tego typu obserwacje – wynikające z lęku, który nie musiał być dalece podskórny – stwarzały oczywiste niebezpieczeństwo, ale jednocześnie mogły korzystnie wpływać na żydowską samoocenę. W roku 1936 zauważył ten fenomen lwowski poeta Tadeusz Hollender: „Prasę antysemicką czytają często Żydzi. […] Żydzi, którzy są dzisiaj wszędzie i stale usuwani od wszelkich urzędów, możności zarobku, od możności nauki, bojkotowani i bici przez silniejszych chamów znajdują w tych pisemkach obrazy swojej własnej, bodaj urojonej potęgi. Wywołują rewolucje, wojny, powstania, rządzą całym światem, są sprężyną wszystkiego. Prasa narodowa stanowczo reklamuje Żydów”. Mityczna wyższość Żydów, ich nienormalność, to, co inne ludy tak mierziło, jest przyczyną (ich) tragicznej historii. Nie kumali się z innymi, powiada Czwarta Księga Mojżeszowa. Wyniosłość ludu wybranego. Rzadko dostrzega się, że „wybrany” oznaczać musiał jednak przeklęty, skazany na cios. Brzemię żydowskie rozumiał allosemita Gombrowicz: „grozy tej nie załatwicie, wyobrażając sobie, że jesteście «zwykli» i karmiąc się idylliczną zupką humanitarną. Oby jednak walka z wami stała się mniej podła”.

Rembrandt „Ucieczka do Egiptu”, Musée des Beaux-Arts, Tours

4. Historie wolności są historiami obojętności wobec Innego. Na swoim egzemplarzu Obecności mitu Leszka Kołakowskiego Krzysztof Michalski zaznaczył ołówkiem taki ustęp: „Tym, od czego uciekamy, jest doświadczenie obojętności świata, a próby przezwyciężania tej obojętności stanowią ośrodkowy sens ludzkich zmagań z losem w jego codzienności i w jego ekstremach”. Kto ucieka, ten ucieka. „My” Kołakowskiego jest cokolwiek na wyrost. Może kiedyś nie było?

5. Bodaj najważniejsza lektura, jaką napisano o wolności, nosi tytuł Księga gościnności. Jej autor, Edmond Jabès, obnażył w niej psychiczną konstytucję wszystkich „gospodarzy”: „Obcy (l’étranger) to ten, który pozwala ci wierzyć, że jesteś w domu”. Potrzeba odbicia się od Innego, skorzystania z dobrodziejstwa kontrastu, zawsze i wszędzie przezwycięża. Cóż jednak po tej wiedzy. Księga Jabèsa to tylko księga.

6. Wolność jest nigdy nieodrobioną lekcją. Ulubionym mitem, który zna się na pamięć. Popularne w literaturze i krytyce strategie emancypacji – tworzone z dobrą intencją, by dać odpór aberracjom wolności – na nic się zdają. Wolne słowo cóż może znaczyć. Dawno pozbawiliśmy je jakiejkolwiek sprawczości. Wolność jest poza tekstem. Wolność jest działaniem.

Ma więc rację nieznośny Voltaire, naiwny wyśmiewca Żydów, gdy przekonuje: „Twoja wola nie jest wolna, ale twoje czyny wolne są. Jesteś wolny, by coś robić, kiedy masz możność to robić. […] nie ma wolności indyferentnej; jest to wyraz pozbawiony sensu, wynaleziony przez ludzi, którzy mieli źle poukładane w głowie”. I słusznie prawi także wariat Rozanow, kiedy powiada: „Nie potrzeba nam wcale «wielkiej literatury”, lecz wielkiego, pięknego i pożytecznego życia”. Rzecz w tym, że winien to mówić przed lustrem.

7. Zapalają się latarnie. W ich świetle zacina puszysty, bajkowy śnieg. Dawno już takiego u nas nie było. Jesionowe polanka strzelają cicho w kominku. Wino powoli zlewają do dzbanów. Dysputa o wolności dobiega końca. Literaci nagrzali kanapy, poradzili, strzepnęli lulki, a teraz owijają karki wełnianym szalem – zaraz wracają do ciepłych, wolnych domów. W czasie, gdy na skrzypiącym puchu zostawiać będą ślady ocieplanych sztybletów, kolejni przybysze zamarzną w lesie. Szkoda. Trupy nie mogły usłyszeć paru nowych bon motów o wolności, nie poznały świeżo wydanych książek. Pięknie sypie. Literaci wycierają już buty przed progiem swoich zacisznych gniazdek. Uchylają drzwi. Wybija bezpieczny zaduch. Szczęście. Tak, poeta majaczył – kary za miażdżenie wodnego gada przecież nie będzie.

PAWEŁ BEM

Warto również przeczytać...