fbpx
HOME
Eva Hoffman

Kryzys

Nieźle radzę sobie z kryzysami, a moje kryteria oceny, co jest sytuacją kryzysową, są dosyć wygórowane. Wychowałam się w powojennej Polsce, kraju przetrzebionym przez wojnę, w rodzinie zredukowanej przez Holocaust do matki, ojca i później, młodszej siostry. Brakowało wszystkiego, a kiedy w sklepach pojawiał się chleb czy papier toaletowy, od razu ustawiały się kolejki. Ostatnio rozmawiałam z przyjaciółmi, którzy dorastali w podobnych okolicznościach. Opowiadali, że dziwnie, podświadomie wracają u nich lęki i atawizmy z tamtego czasu: szukanie miejsca, gdzie można się ukryć przed światem, zupełnie nieuzasadnione „wydzielanie” jedzenia, a w moim przypadku podskórny, irracjonalny strach przed głodem (Minął, ledwie go sobie uświadomiłam. Może jednak psychoanaliza ma nam coś do zaproponowania).

A jednak kryzys wprowadził mnie w stan jakiegoś podstawowego zmieszania. Brakuje mi narzędzi, aby z nim sobie poradzić. Nie wiem, jak mam to wszystko „ułożyć w głowie”, jak często się teraz mówi, jakie zająć stanowisko. Codziennie wstaję z uczuciem, które mogę określić tylko jako stan egzystencjalnej dezorientacji. Nie wiem, w jakim żyję świecie – i kiedy. Czas stał się rozciągnięty i bezkształtny: zdarzenia sprzed trzech tygodni należą jakby do innej epoki i nie mamy pojęcia, jak myśleć o przyszłości, kiedy to się skończy i jak wtedy będzie wyglądał świat.

Oczywiście wiemy, czym obecna sytuacja różni się od innych katastrof: ta jest niewidzialna, wrogiem nie są inni ludzie, zło nie jest celowane w konkretny kraj czy grupy ludzi. Kryzys jest globalny i towarzyszy mu globalny przepływ informacji, który od dłuższego czasu zmienia nasze postrzeganie świata. Docierają do nas informacje o wszelkich konfliktach i przerażająco pomysłowych postaciach podłości oraz przemocy, stale obecnych we wszystkich zakątkach globu. To być może wzmaga nasze poczucie, że żyjemy w najgorszych czasach.

Tak więc teraz śledzimy statystyki i zdarzenia związane z epidemią koronawirusa na całym świecie, przez co staje się ona bodajże jeszcze poważniejsza i groźniejsza niż jest w rzeczywistości. Dzień po dniu, gdy śledzę rozwój pandemii z perspektywy mojego przytulnego gabinetu, ogarnia mnie mieszanka trudnych do uchwycenia uczuć. Nie jestem przerażona czy nawet bardzo zaniepokojona; ale nie umiem się otrząsnąć z pewnego zakłopotania. Paradoksalnie, ten kryzys ma również pozytywne skutki. Poczucie wspólnego zagrożenia sprawiło, że wyrosły zielone kiełki solidarności. Kilka osób zaproponowało mi zrobienie zakupów – w tym agent nieruchomości, który ma biuro niedaleko mojego domu. A przecież ta grupa zawodowa raczej nie kojarzy się z altruizmem! Tymczasem wolę robić zakupy sama, ale ponieważ jestem przekonana, że pragnienie solidarności jest jedną z najgłębszych ludzkich potrzeb, takie gesty są pocieszające i dodają mi energii. Oczywiście zdarzają się też wybuchy nieżyczliwości, ale przynajmniej tymczasem, są rzadkie. I nawet pojawiło się trochę poczucia wspólnoty w stosunku do brytyjskiego rządu, co w tym kraju wydaje się nieomal wywrotowe. Keir Stramer został właśnie wybrany na nowego lidera Partii Pracy i wprowadził do naszego życia politycznego element współpracy, który dodaje otuchy.

A jednak: przeciwko czemu się jednoczymy? Na czym polega niebezpieczeństwo, z którym się konfrontujemy? Co to jest za wirus i jak zdołał rozprzestrzenić się po świecie, zanim się obejrzeliśmy? Kilka dni temu w „New York Timesie” ukazał się ilustrowany artykuł, wyjaśniający budowę koronawirusa. Ale jego lektura tylko wzmogła moje poczucie zagubienia. Genom tego wirusa, w porównaniu z naszym, jest śmiesznie mały. A jednak wirus „wie”, jak w swojej mikroskali dokonać sabotażu naszego organizmu, zmienić nasze genetyczne instrukcje tak, że wynika Covid-19. I tymczasem my, ludzie, łącznie z największymi naukowcami na planecie, nie wiemy, jak z nim walczyć, jak się zabezpieczać na tym najbardziej podstawowym poziomie. Jak to możliwe i jak mamy to rozumieć? Czy wirus wypełnia jakiś ewolucyjny imperatyw czy program? Może w dalszej perspektywie ma jakiś sens (na przykład taki, że my, ludzie, za bardzo się rozmnożyliśmy i to jest straszna korekta tego nadmiaru)? Jak to możliwe, że ten znikomy organizm zmusił nas do uwięzienia, podczas gdy on swobodnie szaleje po świecie?

Carlo Bononi, „Święty Ludwik z Tuluzy modlący się o zażegnanie zarazy”, Wiedeń, Kunsthistorisches Museum

Zdaję sobie sprawę, że to są naiwne pytania. A jednak się narzucają. Ostatnio rozmawiałam z zupełnie laickimi przyjaciółmi, którzy – ku mojemu zdumieniu – zadawali pytania z wyraźnie religijnym podtekstem. Czy wierzę w przeznaczenie? Czy rządy naszych krajów i w ogóle cała ludzkość, popadły w zepsucie i spotyka nas za to kara? Sama jestem odporna na religię, podobne pytania nie przychodzą mi nawet do głowy. A jednak mam wrażenie, że w bardziej naturalistycznym sensie, Covid-19 każe nam skonfrontować się z problemem czystego, bezsensownego i pozbawionego przyczyn zła. Wirus to coś, co istnieje bez powodu, poza tym, że na swój sposób żyje i został tak zaprogramowany, że aby przetrwać, musi siać zniszczenie. Znowu zdaję sobie sprawę, że to są naiwne refleksje. Pasożyty istniały, odkąd pojawiło się życie na ziemi, chociaż nigdy dotąd nie działały w tak globalnej skali.

Oczywiście jest nadzieja, że znajdzie się rozwiązanie – szczepionka. Na pewno zostanie wynaleziona. Ale mimo wszystko codziennie rano budzę się z widmem mdłości. Ja, my wszyscy, mamy potrzebę życia w sensownym świecie. Tymczasem nasz świat został zaatakowany przez coś, co niszczy, a w każdym razie podminowuje znaczenia. Oczywiście myślę o Królu Learze, który tak przejmująco zwraca się do martwej Kordelii: „Dlaczego / Pies, koń, szczur tyle życia w sobie mieści, / A w tobie nie ma ni tchnienia?” (tłum. Stanisław Barańczak). I oczywiście myślę o Mdłościach Sartre’a. Sartre nie należy do moich ulubionych autorów, ale zrozumiał straszność – mdłości – życia w świecie pozbawionym ludzkiego sensu.

Wreszcie, oczywiście zdaję sobie sprawę, że rozwiązywanie egzystencjalnych zagadek nie jest najważniejszym zadaniem. Ale być może ten dziwny, surrealny kryzys na nowo uświadomi nam naszą własną kruchość, nieodłącznie przypisaną do ludzkiej egzystencji. Albo, inaczej mówiąc – odsłoni ciemną stronę ludzkiej kondycji. I być może – kto wie – może zmienimy kierunek, w którym prowadzimy nasze ludzkie społeczeństwa. Może wirus nam przypomni, że żyliśmy przy groteskowym wręcz poziomie ekonomicznych nierówności. Zmusi do międzynarodowej odpowiedzialności za najsłabszych i przypomni o obowiązku włączenia wszystkich członków społeczeństw w sieć opieki i solidarności. Covid-19 stanie się napomnieniem, byśmy nie pogarszali mrocznej ludzkiej kondycji naszą własną, wcale nie podyktowaną przez naturę, skłonnością do bezsensownej przemocy. Abyśmy nie wybierali życia w tłamszących ducha konfliktach i niepotrzebnych podziałach.

Kto wie. Być może.

Londyn, wiosna 2020

Tłum. Anna Arno

 

 

Warto również przeczytać...