fbpx
HOME
Jakub Dolatowski

Licyna, nygus, barbara, i tyle jeszcze nazw

„Za opłotkami albo przy zaniedbanych drogach naszych wsi wyrasta często krzewiasta roślina, którą lud ze względu na leniwie zwisające, cierniste gałązki nazywa w wielu okolicach nygusem, natomiast książki przyrodnicze dają jej pięknie brzmiącą nazwę licyna albo kolcowój. Jest to krzew z widzenia przynajmniej znany każdemu, ktokolwiek był na wsi. Krzew ten tworzy gęste zarośla, ma lancetowate listki i drobne fioletowe kwiatki, a owocuje w postaci wydłużonych czerwonych jagódek. Co prawda kwiatków i jagódek nie ma na nim wiele, skutkiem czego kwitnienie i owocowanie słabo są widoczne. Takie to zarośla licyny są najmilszym miejscem pobytu wróbli. Przez cały rok wróble gromadzą się tutaj stadami, wygrzewają w słońcu i czyszczą piórka. Dopóki jest spokojnie i bezpiecznie, siedzą na wyższych gałązkach i ćwierkają wesoło, ale skoro pojawi się jaki drapieżnik, zwłaszcza ich śmiertelny wróg krogulec, natychmiast milkną i jak kulki spadają niżej, kryjąc się wśród najgęściej poplątanych ciernistych gałązek. Ani jeden wróbel nie ufa sile swych skrzydełek, lecz wszystkie jak myszki wciskają się w gąszcz i z bijącym sercem czekają tak długo, aż minie niebezpieczeństwo” (Jan Sokołowski, Wróbel, cytuję z wydania z 1957). Objaśnienia słowa „nygus”, ale w odniesieniu nie do próżniaka i wałkonia, ale właśnie – krzewu, bywają też inne; Jerzy Szulczewski, przyrodnik i etnograf, rodem z tych samych stron co Sokołowski, widział to inaczej i w tekście o roślinności południowych okolic Poznania pisał w 1963, że na jego rodzinnych Kujawach, ale i w Wielkopolsce, długimi gałązkami licyny wypędzano w wielkanocny poniedziałek lenistwo, czyli właśnie „nygusa”. Jak jest, nie wiem, no ale „nygus”, jako nazwa rośliny, to intrygujące i prosi się o dalsze poszukiwania, jak zresztą proszą i inne nazwy tego krzewu.

Licyna i wróble, rysunek Jana Sokołowskiego z „Wróbla”

Karol Linneusz dał licynie płotowej łacińską nazwę Lycium barbarum, sięgnąwszy do rzymskiego lycium medicamentum, określenia leku z jakichś roślin kolczastych, pokrytych „wilczymi” cierniami – greckie „lýkos” to wilk. Dla K. L. była więc licyna przede wszystkim – epitet miał w stworzonym przez niego systemie nazw roślin oddawać cechę o zasadniczym znaczeniu – rośliną ludów nam nieznanych, obcych, nietutejszych, bo i szybko wędrowała coraz to dalej na zachód, wzięta do upraw dla swych ciernistych gałęzi aż w dalekiej Azji. Przed Linneuszem pisywano też o niej rhamnus peregrinus – szakłak wędrujący, czyli włóczykij i wagabunda (samo rhamnus, szakłak, było słowem na najróżniejsze „ciernie”, nie tylko dla rośliny, którą określamy tak współcześnie). Licyna była rzeczywiście „barbarzyńska”, trafiła bowiem do nas nie z zachodu, w ogrodniczym „potopie” XVIII i XIX wieku, jako towar firm angielskich, francuskich, holenderskie czy niemieckich, a od drugiej strony, przez Ukrainę; poza nią tą drogą przyszła jeszcze tylko, z Pontu i Wołynia, azalia o ciężkim, duszącym zapachu żółtych kwiatów.

W nowych okolicach była z wyglądu zupełnie obca, nieznana miejscowym, niczego rodzimego nie przypominała, ale wszędzie potrafiła się w mig „zaczepić”, zakotwiczyć na byle spłachetku ziemi i potem była już „nie do zdarcia”, nie do wyplenienia – taki krzew opłotków i zagumiennych dróg, przedmieść, śmietnisk i pogorzelisk, przydroży i miedz, manowców i wertepów, czyli miejsc podejrzanych, kiepskich i trefnych, gdzie sadowiła się incognito. Zwłaszcza na Ukrainie była i jest wszechobecna, sadzono ją po to, by – sama obca, roślinny „gastarbeiter” – kolącymi, mocnymi i splątanymi gałązkami broniła obejść, ogrodów i pastwisk przed innymi obcymi – zbędnymi i niechcianymi zwierzętami i ludźmi. Trafiała więc na graniczne wały ziemne i na mury, stąd ukraińskie „czortowy plit”, „pletuch”, „płotnik”, „popłocina” czy „żiwoplit”. W tej właśnie roli – stróża, wspominał licynę, wśród innych kolących „bodiaków”, Józef I. Kraszewski (Wspomnienia z Odessy, Jedysanu i Budżaku, 1845).

Że jest przybyszem, rośliną obcą, która pojawiła się nie tak dawno, widać po wielości nazw, jakimi ją obdarzano, różnorodnych i często efemerycznych; spośród nich ukraińskie znam ze Słownika botanicznego łacińsko-małoruskiego Stefana Makowieckiego (wydany w międzywojniu, ale zestawiany w Kijowie na przełomie 1917 i 1918, w dramatycznych okolicznościach, pomyślmy! – „gdy bolszewicy dzień i noc ostrzeliwali miasto”) i ze współczesnego słownika ukraińskich roślin, pracy lwowianina, Jurija Kobiwa. Licyna płotowa to była, wybieram tylko niektóre określenia, barbara, bukszdorn czyli koziróg albo kozłowe ciernie, cicholas, ciernik, ciernie jerozolimskie (pewnie eufemizm w miejsce „cierni żydowskich”?), darmoros, dereza, jaśnik, kolorośl, nikokol.

Gdy widzę szarawą gęstwinę cienkich, łukowatych jej gałęzi, uśmiecham się w duszy, a to dlatego, że od razu pojawia się w pamięci kilka tekstów miłych mi autorów. Pierwszy przypomniałem na wstępie; nikt u nas nie pisał o ptakach swobodniej, prościej i serdeczniej niż Jan Sokołowski, jego obrazek licyny, poza tym, że dokładny, ujmuje prostotą i delikatnością, choćby tymi kulkami wróbli o strwożonych sercach. No i jeszcze słowo „lud”, którego już teraz, a przecież od druku broszurki minęło zaledwie kilkadziesiąt lat, nikt by tak nie użył. Sokołowski pisał tak zawsze, już przed wojną w Ptakach ziem polskich, a po wojnie także w lżejszego kalibru tekstach, na przykład w kilkunastu „ptasich” zeszycikach dla dzieci, takich właśnie jak Wróbel.

Kolejne dwie, po Wróblu, już „poważne”, książki, które od razu wywołują z mojej pamięci krzak licyny, napisali rdzennie i w duszy głęboko „ukrainni” – Stanisław Stempowski i Jarosław Iwaszkiewicz. Pamiętniki S. S., to jedna z moich częściej ponawianych lektur, zwłaszcza pierwsze rozdziały, z obrazami wiejskiego życia na Podolu, w Hucie Czernielowieckiej i Szebutyńcach; żadna inna z książek nie ma chyba na marginesach tylu notatek ołówkiem, tylu znaków zapytania czy słów wypisanych na boku – odłożonych tam na później, do poszukiwań w słownikach, leksykonach i gdzie tam jeszcze, bo dystans, jaki różni między sobą kilka ostatnich pokoleń zatarł znaczenie tak wielu przedmiotów, czynności i słów. Ile u S. S. choćby – ciemników, „papuziego” koloru kamizelek, rynewek, umbrelek, przymoczek z wody różanej, wierzchowin stawów, cytwaru, szarabanów, posochów; wszystko to tkwiło za dzieciństwa i młodości S. S. w zwykłej codzienności, a wspominane przecież w Pamiętnikach przez człowieka, który, gdy umierał, to ja miałem się tuż-tuż urodzić; nasze czasy są tak bliskie, a słowa, wśród których żyliśmy, już tak odmienne. Stempowski w opisie  domu na krawędzi urwiska opadającego ku Smotryczowi, w którym w latach szkolnych mieszkał na stancji w Kamieńcu Podolskim, budynku od strony płaskowyżu miasta parterowego, ale od strony jaru rzeki aż czteropiętrowego, bo taka to tam stromizna, kreśli „osypiska porośnięte licjum i dzikimi krzewami, strome nie do przejścia”, a z innego miejsca, ale też z urwisk nadrzecznych, znad brzegu Dniestru pod wioską Bakota, wspomina „od wsi pod górę […] wygodną ścieżkę obsadzoną licjum”. Drugie zapamiętane przez mnie wspomnienie licyny z Podola – u Iwaszkiewicza, który wspominając w Ogrodach Kalnik, pisze, że „dach ich domu wynurzał się z tych zarośli licjum i berberysu, z zarośli i burzanów”.

Bez względu na to, jak u nas i trochę dalej na wschód zwali lub zwą ten krzew, nazwy w takiej chwili nie mają żadnego znaczenia, bo gdy zza węgła domu, zza płotu czy drzewa w sadzie wypada jak błysk – krogulec, to wszędzie wróble ze łomocącymi sercami zapadają w głąb, ku ziemi, kryjąc się przed tymi jakże długimi nogami, palcami i szponami krogulca, w nadziei, że gmatwanina gałązek wystarczy, by ocalić życie.

JAKUB DOLATOWSKI

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Dzięki nim możemy nieustannie ulepszać stronę. Więcej informacji znajdą państwo w Polityce Prywatności. Więcej.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek