fbpx
HOME
Jan Zieliński

Małomówny leśnik

Z cyklu Berentiana

Mateusz Antoniuk w książce „Kultura małomówna” Stanisława Lacka. W kręgu młodopolskiej świadomości mowy i milczenia (Kraków 2006) zrewidował stereotyp młodopolskiego przegadania i wielosłowia, pokazując na przykładzie twórczości Marii Komornickiej, Lacka i Wyspiańskiego szczególną rolę, jaką u niektórych pisarzy tego okresu odegrały: lakoniczność, a nawet milczenie. Takie podejście da się zastosować także do innych pisarzy przełomu wieków.

Wśród kilku krótkich tekstów prozatorskich WB tylko jeden był przez pisarza, po pierwodruku w czasopiśmie, wznawiany w wydaniach książkowych: W puszczy. Szkic ten ukazał się w takiej formie, z podtytułem Krajobrazy, wraz z powieścią Fachowiec. Powieść współczesna w roku 1912, a następnie, z podtytułem Krajobraz, także z Fachowcem, w pierwszym tomie Pism w roku 1933. To ostatnie wydanie stało się też podstawą przedruku w opracowanym przez Ryszarda Nycza tomie Pisma rozproszone. Listy (1992).

W puszczy to utrzymana w pierwszej osobie relacja o pobycie w Puszczy Białowieskiej. Narrator wspomina, jak nie mogąc spać w prymitywnych warunkach wiejskich, wśród zwierząt domowych, doczekał świtu przed chałupą, po czym ruszył „w towarzystwie leśnika” przez las; widzieli ślady czyszczenia lasu ogniem, potem spotkali starego żubra, po czym narrator pozostał sam: kontemplował ciszę lasu, widział łosicę z małym, napotkał całe stado żubrów, wreszcie zabłądził w puszczy: „Zgubiłem siebie w przestrzeni i nie wiem, czy na dół patrzę czy w górę spoglądam, jaki kącik w tym obszarze zajmuję, gdzie i czym jestem, czy to, co mi w tej chwili dokucza, moją jest dolegliwością, czy też bólem całego otoczenia, drobną cząstką smętku, który wchłonąłem w siebie z tego grobu melancholii”. Młodopolski Weltschmerz.

Powiedziałem, że narrator kontemplował ciszę lasu. Warto przytoczyć ten fragment, pokazuje on bowiem skrajną amplifikacje doznań akustycznych: „Gdy w pobliskiej trawie zabrzęczał bąk niskim tonem, wydało mi się to pomrukiem złowieszczym dzikiej bestii; gdy długa szyszka, oderwawszy się od wierzchołka świerku, leciała w dół, szeleszcząc w liściach i głośno stukając o gałęzie, byłem pewien, że drzewo wali się gdzieś w pobliżu. Lada szmer potęgował się niesłychanie, echem błądził po ostępie, budził czujność, naprowadzał lęk”.

W takiej scenerii (przypominającej eksplorowanie przez Leśmiana odgłosów przyrody w malinowym chruśniaku, gdzie „Bąk złośnik huczał basem”) ciekawość budzi postać leśniczego czy leśnika, bo tak go narrator wymiennie nazywa. Chciałoby się usłyszeć w tej ciszy jego głos. Tymczasem w wersji książkowej leśnik jest bardziej niż lakoniczny: wypowiada dwa zdania, jedno słowo i jedną zgłoskę. Pierwsze zdanie dotyczy wypalonego przez drwali starego dębu: „– Dąb diabli wzięli – rzekł flegmatycznie – tak to ogień rozkładali”. Ślad po leżącym żubrze doczekał się najzwięźlejszej reakcji: „– O! – mruknął leśnik, wskazując na ten odcisk”. Znalazłszy starego żubra leśnik woła do narratora w języku obcym: „– Naszou!”. I wreszcie, na zakończenie spotkania ze zwierzem: „– Chce się położyć – mówił leśniczy. – Pora zostawić go w spokoju, bo może być źle”. W sumie cztery zdania, dwadzieścia jeden słów.

Inaczej było w pierwodruku W puszczy, ogłoszonym w roku 1896 na łamach „Biblioteki Warszawskiej”. Tutaj narrator z leśniczym prowadzą, owszem, zwięzłe, ale jednak rozmowy. Na przykład o orientowaniu się w lesie: „Przed każdym zakrętem spodziewam się ujrzeć łączkę, do której zdążamy; zamiast tego widzę ciągle szarzejący pas leśnej drogi, ujęty w zwarty szpaler wysmukłych świerków, buków i osiny. Leśniczy utrzymuje jednak, że nie mamy więcej, jak dwie wiorsty za sobą. — W lesie—mówi—nie ma po czym miarkować, a przy tym czas się wydłuża. Przypomniały mi się bajki z dzieciństwa: «Weszli do lasu i idą, idą, idą». — «Aż tu patrzą… »”.

Albo o wypalaniu drzew: „Leśniczy podjął sczerniały wiór, dmuchnął nań i zapalił sobie fajkę tem łuczywem. — Po cóż te ognie? —pytam. — A cóż mają robić — odparł — z gałęźmi i lichszym drzewem? kto po to przyjdzie? jak zamiecie? Darmo-by dali. A oczyścić trzeba. — Piękne czyszczenie! — krzyknąłem w szczerym oburzeniu, wskazując przed siebie. Na małym wzniesieniu, niby na wysepce, stał wielki szlachetny dąb. Pień jego był z jednej strony osmalony aż po nad wysokość człowieka”.

A oto rozmowa, z której w końcu, w wersji książkowej, zostało tylko jedno zdanie: „— Dąb diabli wzięli, — rzekł flegmatycznie leśniczy. — Puszcza spalić się może, — dodałem ze swej strony. Roześmiał się. — Ej, nie spali się! — Toż paliła się już nieraz. — Może i paliła! — odparł od niechcenia i, siadłszy na pniu, począł kiwać głową z politowania nad dębem. — A tego szelmę robotnika przepędzę, — mruczał do siebie. — Tak to ogień rozkładał!”.

Jest w wersji z „Biblioteki Warszawskiej” kilka jeszcze wypowiedzi leśnika. Sprawiają one wrażenie ściśle, na miejscu, zanotowanych słów lokalnego przewodnika – ich autentyzm potwierdza dodatkowo to, że w wersji książkowej nie zostały zmienione, a jedynie skrócone. Składają się na portrecik człowieka dojrzałego, doświadczonego, a przy tym flegmatycznego, palącego fajkę i małomównego, lakonicznego. Można odnieść wrażenie, że tak się odzywa cudzoziemiec, znający język polski, ale wolący powiedzieć za mało, niż za dużo, może trochę nieufny wobec literata z Warszawy. W chwili emocji leśnik woła, że znalazł żubra – po rosyjsku, w języku urzędowym.

Oddaliśmy mu głos, oddajmy i tożsamość. WB odwiedził puszczę białowieską w roku 1896. Od roku 1894 osobą odpowiedzialną za ten kompleks leśny był z carskiej nominacji przybysz z Czech, Józef Newerli. Dziad i pradziad dwóch polskich pisarzy Igora Newerlego i Jarosława Abramowa-Newerlego, oprowadzał oto WB – wkraczającego do literatury polskiej potomka przybyszów z Niemiec. Podówczas już autora Fachowca, ale jeszcze nie mającego na swoim koncie takiego sukcesu jak Próchno – które ukaże się w roku 1903. W roku narodzin Igora Newerlego.

Jeden z najgłębszych artykułów o Próchnie wyjdzie spod pióra Stanisława Lacka – to ostatni odcinek jego cyklu O doktrynerach, zamieszczony w „Nowym Słowie” 1903 nr 20. Jest w nim następujący wywód, próba rekonstrukcji myślenia WB: „Mówić nie jest rzeczą dostojną, więc trzeba milczeć. Lecz… milczeć nie można. A wówczas narzucają się przemocą prawa mówienia. Nikt nie milczy na świecie, są, którzy zamilczają. Oczywiście najtragiczniejszą, więc najgrubszą pomyłką, to właśnie owa formułka, która jest mówieniem pod każdym względem. W ten błąd popada ciągle: poczyna sobie za szeroko, kończy za ciasno. Stąd ponure niezadowolenie. Można wyobrazić sobie umysły, którym darzy się na odwrót. Poczynają sobie za ciasno, wypada im za szeroko. Człowiek tu dąży do milczenia. Oto jego dzieło. Doszedłszy do milczenia, stanie się niepotrzebnym. Inni jego dzieło podejmą. Jak widać, tu ludzie za największą poczytują sobie zbrodnię, że są, czym są, gdy tymczasem inny sposób bycia jest dostojny, więc ów sposób, w którym człowieka pochłania afekt jedyny. Twór artystyczny, to widoczna. Sztuka nie jest rzeczą dostojną. Co jest rzeczą dostojną? Życie jest dostojne. Lecz życie jest mówieniem, poza mówieniem nie ma życia, jest bezimienność”.

WB z pewnością czytał oryginalne rozważania krakowskiego krytyka, zwłaszcza, że znał dobrze redaktorkę „Nowego Słowa”, Marię Turzymę. Parę lat wcześniej smalił cholewki do jednej z jej trzech córek, która jednak wybrała malarza Dąbrowskiego; ona też napisała o Próchnie w piśmie matki. Recenzja, wydrukowana w numerze 2 w styczniu 1903 roku, kończyła się również motywem milczenia, niemoty: „Berent dał nam szereg typów, nowych, bardzo żywiołowych. Ale całość jest smutna… Ci ludzie — jedni toną w błocie — inni zakopują się w fanatyzmie, który jest właściwie grą… na niemych klawiszach. Dźwięczne struny swych dusz pozrywali dla urojeń… i grają… ale z męką dla siebie, z męką dla innych, grają — niemo… przy nocnych pobłyskach próchna…”.

A poprzedzała recenzję Eliny Dąbrowy-Dąbrowskiej impresja Stanisława von Kelles-Krausa Szept czaszki. Autor, podówczas student medycyny, opiera rozgorączkowane czoło na leżącej na stole czaszce i wsłuchuje się w jej szept. A czaszka mówi mu o puszczy: „Przed laty wielu w wielkim leżałam lesie. A las to był wspaniały! Nic było mu końca, a drzew wierzchołki chmury przychodziły całować. Dęby wiekowe, siwe jodły i sosny wysmukłe rosły szczęśliwe, silne, niebotyczne. Piorunowe burze daremnie paliły żarem zielone głowy drzew, gromy potężne nie mogły zachwiać olbrzymów”.

WB znał się na czaszkach, jak o tym świadczy jego fachowy artykuł Jeszcze o domniemanym protoplaście człowieka, ilustrowany rysunkiem, podpisanym: „Odtworzona głowa (czaszka) Phitecantropusa” („Wszechświat” 1896 nr 23). Autor przedstawia tam dokładnie zmiany, zachodzące w położeniu części twarzowej głowy w szeregu coraz wyższych ssaków: „Czaszka, zrazu podłużna, staje się wyższą i krótszą, kość czołowa, idąca wraz z nosową w kierunku płaszczyzny pochyłej nieco od poziomej uchylonej, wypukla się u wyższych coraz bardziej i opada wreszcie ku twarzy w kierunku prawie pionowym”.

Czaszka w poetyckiej impresji Kelles-Krausa opowiada, szeptem, o zagładzie wielkiego lasu, a rzecz kończy się opisem tego, co się dzieje, kiedy ucichnie nawet szept. „Już dawno umilkł szept czaszki, a ja długo jeszcze, z uchem przy próchniejącej kości, marzyłem o tych lasach niebotycznych, o orłach, co pieśń natchnioną śpiewały i o przeczystych wód krynicach…”.

Młodopolska kultura małomówności i milczenia. Skąpo odmierzane słowa leśnika Józefa Newerlego wyparowują z tekstu opowieści WB, zapada wymowna cisza.

JAN ZIELIŃSKI

 

 

 

 

Warto również przeczytać...