fbpx
HOME
Alicja Rosé

Miłosz w świetle historii

Czytałem książkę Ireny Grudzińskiej-Gross Miłosz i długi cień wojny (Pogranicze 2021), gdy cień ten był martwy, był cieniem niegroźnym już, cieniem oswojonym, cieniem zdarzeń tragicznych, ale zakończonych, bez kontynuacji. Tak, ten cień jest w naszym kraju przedmiotem manipulacji, korbą wyborczą, wymiarem sprawiedliwości. Niemniej, ciągle i niezmiennie był cieniem. Nagle ten cień ożył – 24 lutego 2022 roku – niczym zombie. Czytałem książkę niedawno ponownie, jakbym czytał ją po raz pierwszy, jakby to była już inna książka, którą autorka dedykuje swoim dzieciom „z nadzieją, że wojna, w której cieniu wyrośli, nie obudzi się na nowo”.

Nie obudziła się w naszym kraju, ale tuż obok, to nie my przeżywamy tragedię, niemniej naczynia są połączone, nikt z nas nie mógł spać przez pierwszy miesiąc, przynajmniej. Słyszałem głosy w zachodniej części Europy, że to było zaskoczenie. W zachodniej części Europy zombie się nie obudziło. Znamy je we wschodniej Europie, w tym zakątku geograficznym, którego psyche odkryli, jak chce amerykański historyk, badacz dziejów Europy Wschodniej Larry Wolf, XVIII-wieczni podróżnicy. Czy w tzw. Europie Środkowo-Wschodniej, jeśli ona rzeczywiście kiedykolwiek istniała, jak chciał Milan Kundera. W tej części Europy nikt nie był zaskoczony. Przerażony – tak, ale znamy książki Isaaka Babla, czytaliśmy Wasilija Grossmana. Nie potrzebowaliśmy więcej wyjaśnień. Ich słowa stanęły nam przed oczami.

4 maja 2022 Larry Wolf wspólnie z Małgorzatą Mazurek z Katedry Polskiej na Columbia University zorganizowali sympozjum poświęcone Miłoszowi. „The symposium will discuss Miłosz in relation to World War II in Europe, academic life in Berkeley, and contemporary poetry of the 21st century” – zapowiadali organizatorzy. Zaprosili do rozmowy Cynthię Haven, Irenę Grudzińską-Gross i Elisę Gonzales. Czytałem książkę Czesław Miłosz: A Californian Life (Heyday Books 2021) Cynthii Haven niemal równocześnie z książką Ireny Grudzińskiej-Gross, pozostając w mailowym kontakcie z Elisą Gonzales. Cynthia Haven to amerykańska slawistka i literaturoznawczyni. Ireny Grudzińskiej-Gross nie trzeba przedstawiać, ale zachowajmy równowagę i rzetelność, i przypomnijmy, że jest autorką m.in. książki Miłosz i Brodski. Pole magnetyczne czy napisanej wspólnie z Janem Tomaszem Grossem książki Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach zagłady Żydów. Elisa M. Gonzalez z kolei jest poetką i eseistką, stypendystką Fulbrighta w Warszawie. W czasie pandemii, w bezsenne noce, odkryłem podcast „New Yorkera”, w którym Gonzalez rozmawia z Kevinem Youngiem o wierszu Miłosza Zbieranie moreli. „Polish poetry is a particular love and obsession of mine”, mówi Gonzales we wstępie. Przyciągnął mnie do niej jej wrażliwy wgląd w poezję Miłosza, ale także jej własne wiersze.

Po dwóch latach pandemii oswoiliśmy się z zoomem, nie ma w tym nic dziwnego, że kilkanaście, kilkadziesiąt osób pojawia się w galerii obrazów na ekranie i przez półtorej godziny tworzymy tableau. Irena Grudzińska-Gross wita mnie, gdy pojawiam się trochę spóźniony, po czym zasłania mnie kilkakrotnie przechadzający się przed ekranem kot. Jak Grudzińska-Gross patrzy teraz, z perspektywy obecnej wojny, na swoją książkę? Nazywa swój dotychczasowy pacyfizm „nieszczerym”, dołożyła się do zbiórki na ukraińską armię i nie potrafiłaby dzisiaj powiedzieć, że Serhiej Żadan popełnia błąd pozostając na froncie w Charkowie. Sam Miłosz odżegnywał się od haseł poetów „Sztuki i Narodu” wzywających do walki. Kto przeżył, najpewniej nie walczył. Presja środowiska była silna. Miłosz nie operował nożycami tak-nie, Miłosz wybrał pióro, „oddał się prywatnym obowiązkom i dziś mamy mu za co być wdzięczni” pisze Grudzińska-Gross i przywołuje znane słowa Mirona Białoszewskiego: „historia narasta”. Historia nam narosła do niewyobrażalnych rozmiarów. Historia jest wszędzie. Autorka zauważa i wylicza: artykuły, gazety, sztuki, muzea, książki, filmy – wszędzie natrafiamy na historię. Hipertrofia historii wypełnia naszą przestrzeń. W naszym kraju opinia Benedetto Croce jest na miejscu: „Historia jest zawsze współczesna”. I króluje jedna słuszna narracja przeszłości – bohaterska, martyrologiczna. Miłosz nie wpisuje się w nią, a więc najpewniej jest zdrajcą, jak często mu zarzucano. Mógł wybrać jedną z dróg, o których pisze Robert Frost, w wierszu, który czytano z patosem. Wiemy jednak, dzięki „poetyckiemu” śledztwu Roberta Macfarlane’a, że Frost odniósł się ironicznie do niezdecydowanej natury przyjaciela – Edwarda Thomasa. Thomas jednak wziął wiersz na poważnie i wybrał drogę walki. Zginął na samym „wstępie” I wojny światowej. Podobnie jak Baczyński w powstaniu warszawskim.

Miłosz zaś ocalał. Tytuł tomu Ocalenie przekładano na dwa sposoby: „salvation” bądź „rescue”. Haven odnotowuje jeszcze trzecią możliwość: „deliverance” – biblijne słowo. Wszystkie oddają prawdę Miłoszowego „ocalenia”, ale z czasem sam Miłosz przyznał, jak zauważa autorka, że bliżej mu było do „rescue” – „ratunku”, niczym koła ratunkowego, niż „salvation” – metafizycznego, mającego zakorzenienie w chrześcijańskim pojęciu zbawienia. Kalifornia była jego drugim ocaleniem, prawdziwym kołem ratunkowym, po skąpych latach spędzonych we Francji, pod lupą komunistycznego systemu, rozdzieleniu z rodziną. Może też kalifornijski krajobraz, który bardzo wyraziście i magnetycznie opisuje Cynthia Haven, załagodził dawne rany. Autorka zauważa, że tom ten powstał z myślą o polskim czytelniku. Przekład dla amerykańskiej publiczności, po latach, nabrał innego wymiaru.

Czytałem książkę Haven w Norwegii, siedząc na półwyspie Nesodden, vis a vis Oslo. Moją codzienną rzeczywistością były skały, ocean, sosny, świerki. Dzikość, „wilderness” była za oknem, jelenie i sarny przychodziły do mojego ogrodu. Krajobraz jest dramatyczny. Historia Norwegii to w dużej mierze historia walki o przetrwanie – ropa i wealthy state przyszły dużo później, czyli bardzo niedawno. Opis Kalifornii rezonuje ze mną mocno. Fascynacja dziką przyrodą Miłosza – to Esse, to właśnie była Ameryka dla poety, z jej lasami, skunksami, oposami i jastrzębiami – w przeciwieństwie do Europy, która była terenem politycznych, kulturowych i historycznych zmian. Haven zastanawia się czy aby nie za płytko wszedł Miłosz w historię rdzennych mieszkańców Ameryki i przytacza lektury poety: książki Jamesa Fenimore Coopera czy Złoto. Cudowna historia generała Johanna Augusta Sutera Blaise’a Cendrarsa. Czuję, jakbym stał przed lustrem: czy i ja nie podchodzę do norweskiej Esse powierzchownie? Na ile dobrze znam historię rdzennych mieszkańców Północy – Saami? Niemniej Miłosz znał przebieg wojny z plemionami Rogue, wiedział o wyprawie grupy Donnera, której niektórzy członkowie przetrwali, zjadając ciała swoich towarzyszy. Wszystko jednak zdawało się tonąć w przedhistorycznej kalifornijskiej puszczy. Może dlatego pisał, że nikt nie jest tam świadkiem.

Miłosz czuł się zobowiązany do zaświadczenia historii XX wieku. Michel de Certeau, francuski historyk, uważał, że pisanie jest nagrobkiem stawianym śmierci – jednocześnie oddaje jej cześć i ją eliminuje. Szostakowicz nazywał swoje symfonie nagrobkami. Wiersze Miłosza są świadectwami, jednak wciąż żywymi, jak zauważa Grudzińska-Gross, bo wciąż kontestowanymi, jak słynna karuzela z wiersza Biedny chrześcijanin patrzy na getto. Do tej pory jest Miłosz rozliczany z karuzeli – „mit pożarł konkret” – konkluduje Maria Janion. Do tej pory nie ułożyliśmy się z naszą historią bądź, jak żartuje Agnieszka Holland: „chrześcijaństwo jednak nie przyjęło się w Polsce”. Autorka przytacza w książce zarzut Jacka Trznadla: Miłosz pisał o Zagładzie Żydów, a nie o własnym narodzie. Tak, to ciągłe rozliczanie nie ma końca. Ciągłe punktowanie. Nietzsche uważał (choć to oczywiście dość wczesny jego tekst, O pożytkach i szkodliwości historii dla życia), że potrzebujemy historii do życia i działania, a nie by zadowolić się unikaniem życia czy wybielania samolubnego życia, tchórzostwa, złych czynów. Stąd też historia historii ma być wyzwoleniem się od przeszłości, ma przestać być „ciężarem historii”, o którym mówił Hegel. Grudzińska-Gross przywołuje postawę Miłosza – raczej zdystansowaną, jednak niepozbawioną wrażliwości, „doza brutalizmu, cynizmu, by wyzwolić się z martwej ręki przeszłości”. Tak pisał – ocalony, nie do końca wyzwolony od przeszłości, ale też nie całkiem pod jej ciężarem.

Haven przytacza spotkanie z serbskim poetą Vasko Popą w domu Miłosza na Grizzly Peak. Przyszli studenci w białych opaskach. Miłosz zaintrygowany zapytał, co oznaczają. To symbol pokoju, tłumaczyli studenci, przeciw wojnie w Wietnamie. Co oni mogli wiedzieć o wojnie? Tak zapewne myślał rozsierdzony Miłosz. To było nieporozumienie historyczne. Przecież nie grozi im wywózka na Syberię za protest… Studentom w Moskwie nie musiałby tego dzisiaj tłumaczyć.

Jednocześnie Kalifornia była inspiracją, praprzyczyną, determinantą. Głosy Jeffersa, Whitmana, Ginsberga były odświeżające. Niekoniecznie zawsze były tym, czego szukał, ale miały w sobie coś z odwagi, były istotne. Haven przywołuje poetów młodszego pokolenia, z którymi łączyło Miłosza powinowactwo niesienia świadectwa, jak Carolyn Forché (jej ostatnia książka wpisuje się w tę linię: In the Lateness of the World) czy Mark Rudman, którego tom Rider zaczyna się od słów: „Got a letter yesterday from a / synagogue on the East Side asking / for money to keep my father’s name alive” (Dostałem wczoraj list z synagogi na East Side z prośbą o pieniądze, by imię ojca utrzymać przy życiu). Jak wiele w tym z Miłoszowej dykcji i etosu.

Właśnie mija piąty miesiąc odkąd wybuchła wojna w Ukrainie. Przewartościował się mój świat. Moich ukraińskich przyjaciół, znajomych, pytałem: „Co mogę zrobić? Dajcie mi zadanie”. I dostawałem zadanie. Kupowałem kamizelki kuloodporne, hełmy. Dołożyłem się niedawno do zbiórki na bayraktara, którą wymyślił Sławomir Sierakowski. Mój pacyfizm też stał się nieszczery. Jednocześnie jeżdżę po Europie, po rezydencjach, konferencjach. Na jednej z nich – o demokracji w Oslo, przyjaciele przytaczają anegdotę, jak to zaparkowali w pośpiechu na jedynym wolnym miejscu pod uniwersytetem w Stanach i strażnik zapytał: „Ale czy mają Państwo nagrodę?”. Ci zdezorientowani: „Jaką nagrodę?”. „Nagrodę Nobla” spokojnie wyjaśnił strażnik. Tak, to Miłosz jest twórcą precedensu, który znajdziemy w książce Haven obok innych anegdot – dostał miejsce parkingowe pod uniwersytetem w Berkeley. Myślę o przywilejach, jak bardzo ja sam jestem uprzywilejowany, mogąc sobie pozwolić na zanurzenie się w historii bez szwanku.

Może jednak symfonie, wiersze to nie tylko nagrobki. Język poetycki jest językiem rytuału, mówi Goznales i dodaje: „poems can function as ritual of a resurrection” (wiersze mogą pełnić funkcję rytuału zmartwychwstania). Mogą nas przywracać życiu, budzić nas do życia. To Spinoziański conatus, pęd do istnienia, tworzenia. Grudzińska-Gross powołuje się na termin „ramy” używany przez Judith Butler, by pokazać, jak ujęcie historii w nową ramę zmienia jej kontekst. Butler posługuje się tym pojęciem w książce Frames of War (Ramy wojny), by powiedzieć, że nie jest możliwe życie bez przemocy, państwo non-violence, to nie jest państwo pokoju, ale stworzona jest w nim przestrzeń, w której można wyrazić swoje emocje, swoją walkę przeciw przemocy. Z tego właśnie korzystali studenci Berkeley. Z tego ciągle mamy możliwość korzystać na ulicach Warszawy, Krakowa, Białegostoku, Poznania. Myślę jednak znowu o Ukrainie, o zombie historii. Hannah Arendt pisała, że historia wypycha nas naprzód. Mam wrażenie, że wojna w Ukrainie wypchnęła mnie w teraźniejszość.

ALICJA ROSÉ

Warto również przeczytać...