fbpx
HOME
Jan Maria Kłoczowski

Muszle na plaży (2)

Niewiele wiadomo o dzieciństwie urodzonego w Górze Kalwarii w 1818 roku Józefa Adama Jana Kłoczowskiego. Uczył się zapewne w domu, do szkoły publicznej nie chodził. Dzięki zachowanym dokumentom wiemy za to więcej o jego karierze urzędniczej. Zaczął ją jako młody człowiek w Warce, dokąd przeniósł się z Góry Kalwarii. Od 1 września 1836 do 3 marca 1850 Józef Adam był etatowym dozorcą policyjnym Warki. 4 marca 1850 r. został mianowany ławnikiem – sekretarzem miasta Warki pełniąc tę funkcję do lata 1860 roku. W ciągu prawie ćwierćwiecza pobytu w Warce dodatkowo „spełniał – jak czytamy w urzędowych papierach personalnych jego osoby – z upoważnienia władzy obowiązki zastępcy wójta gminy Krzyże lat 4, Lechniewie lat 3 i Oporiczewie (?) od 1 lipca 1852”. Rozporządzeniem gubernatora wojennego z 20 lutego 1858 roku otrzymał nagrodę pieniężną „za okazaną szczególną gorliwość przy ściganiu i ujęciu w guberni radomskiej i odstawieniu zbiegłych z Cytadeli Aleksandrowskiej aresztantów”. Tu włącza mi się czerwone światełko: czyżby mój przodek wysługiwał się Rosjanom? Na to, przynajmniej na tym etapie jego kariery, wyglądało. Tak czy owak 10 sierpnia 1860 roku Józef Adam otrzymuje nominację na burmistrza miasta Piaseczna pod Warszawą z pensją 2000 rubli, co zmieniało poważnie sytuację rodzinną. Zachowane akta jego urzędowania obejmują okres od 11/23 grudnia 1861 do 15/24 czerwca 1864 (daty urzędowe według podwójnego wówczas kalendarza prawosławnego i katolickiego).

Po kilku latach pracy w Warce 23 letni Józef ożenił się 11 lutego 1841 r. z mieszkającą w Warce panną Teodozją Kostecką, mającą wówczas 21 lat. Teodozja urodziła się w mieście Lipnie z ojca Franciszka i matki Tekli. Związki z bliską rodziną Teodozji nazywanej w rodzinie Dosią miały wiele znaczyć dla całej rodziny Józefa Adama Kłoczowskiego, dlatego poświęcę jej kilka słów.

Franciszek i Tekla z Modzelewskich Kosteccy z zubożałej rodziny szlacheckiej mieli najprawdopodobniej siedmioro dzieci, cztery córki i trzech synów. Jedna z sióstr Teodozji, Teresa, wyszła za Wojciecha Bogusławskiego, syna „wielkiego” Wojciecha zmarłego w 1824 roku. Jeden z braci, Wincenty Kostecki urodził się w Warce w 1831 roku, był więc o rok młodszy od Teodozji. Wincenty 5 kwietnia 1853 r. ożenił się w Warszawie z Ludwiką Nidecką, córką Emilii z Elsnerów i Ludwika Nideckiego. Emilia była jedyną córką Józefa Elsnera (1769-1854) postaci bardzo zasłużonej dla muzyki polskiej, między innymi nauczyciela Chopina w latach 1826-29. Wincenty z żoną przejęli po zmarłym w 1854 r. Elsnerze dom i małą posiadłość w Elsnerowie, gdzie zamieszkali, przejmując zarazem pieczę nad całą spuścizną Elsnera. Elsnerów to dzisiaj dzielnica Targówka: rejon ulic Wiernej, Swojskiej i Bukowieckiej. Zachowały się szczęśliwie kopie 150 listów wysyłanych przez Wincentego Kosteckiego w latach 1854-1864 do różnych adresatów, w tym prawie trzydzieści listów do Józefa Adama Kłoczowskiego[1].

Wróćmy zatem do Józefa Adama. Z jego małżeństwa z Teodozją urodziło się – między rokiem ich ślubu – 1841 – a przedwczesną śmiercią Teodozji 14 września 1858 roku – ośmioro dzieci: pięć córek i trzech synów. Nieco lepiej znamy losy trzech synów, Bolesława (1843-1885), mego pradziadka Józefa Piotra (1850-1920) i Stanisława (1855-1914) oraz najstarszej córki Bronisławy (1841-1916). Nie dotarliśmy natomiast do wielu źródeł dotyczących czterech pozostałych córek: Aleksandry (ur. 1845), Emilii (ur. 1847), Heleny (1852-1885) i Zofii (ur. ok. 1855). W naszym rodzinnym archiwum zachowała się szczęśliwie do dziś cenna pamiątka: laurki, jakie dzieci Józefa Adama składały każdego roku ojcu (a wcześniej także matce) na imieniny. Wnuk Józefa Adama, Eugeniusz, zapamiętał postać swego dziadka dzięki opowiadaniom cioci Bronisi, jak ją nazywa we Wspomnieniach…[2]: „Poza urzędowaniem – pisze – brał różne prace do wykonania (…). Opracowywał różne sprawy i pisał o nich relacje zawsze porządnym, czytelnym, wspaniale wyrobionym pismem, używając tylko gęsich piór. Ciągnęła go zawsze wieś: w długich butach, z fuzją, wędką lub woreczkiem na raki czy koszem na grzyby lub leśne jagody prawie przez cały rok wyruszał do dnia przed urzędowaniem albo w przedwieczornej porze w lasy […] Strzelać umiał znakomicie, znał niezawodne sposoby, żeby ryby brały, każdy kawałek lasu w co i raz innym sezonie dostarczał mu owoców i grzybów. Dzieci wybiegały naprzeciwko ojca, gdy wracał z tych wszechstronnych łowów i pomagały dźwigać zające, kuropatwy czy grzyby”.

Józef Adam Jan miał silne poczucie przynależności do stanu szlacheckiego. Bolała go zatem nota umieszczona w jego własnych aktach urzędowych: „Szlachcic, lecz dla braku funduszu nie legitymowany. Ojciec także był szlachcicem”. Dlatego podjął trudny i kosztowny wysiłek zgromadzenia odpowiedniej dokumentacji i pieniędzy dla przeprowadzenia legitymizacji. W rezultacie dokument wystawiony przez Heroldię Królestwa Polskiego w dniu 14/26/ marca 1852 roku stwierdzał, iż: „Pan Kłoczowski Józef Adam Jan herbu Rawicz jest szlachcicem Królestwa Polskiego wraz z potomstwem prawnym płci obojej w kraju zamieszkałem…”. Wpisanie całej rodziny do Księgi Genealogicznej, jak wynika z pisma skierowanego przez Marszałka Szlachty Guberni Warszawskiej skierowanego do Józefa Adama Jana w dniu 6/18 września 1852 roku, wymagała przedstawienia całego szeregu dokumentów i zaświadczeń. Pismem z dnia 19/31 marca 1855 roku Marszałek powiadamia, że dokonano wpisu obojga małżonków i ich sześciorga dzieci do Księgi Genealogicznej Oddziału Mazowieckiego.

Józef Adam zadbał nie tylko o rodowe „papiery”, ale zatroszczył się także o wykształcenie dzieci, przede wszystkim chłopców, Bolka i Józia. Dopomógł mu w tym Wincenty Kostecki. Najpewniej dzięki jego staraniom Bolesław dostał się do Gimnazjum Realnego w Warszawie jesienią 1855 roku. Zachował się list pochwalny dla niego po zakończeniu drugiej klasy w czerwcu 1857 roku. „Przez przeciąg roku szkolnego 1856/7 wzorowym posłuszeństwem, przykładnem i moralnem sprawowaniem się, usilnością i pracowitością zasłużył na publiczną pochwałę”. W późniejszych latach w listach wymagającego wuja Wincentego znajdujemy skargę za zaniedbania Bolesia. 9 lipca 1859 roku pisze np.: „… promocji do 5ej klasy nie dostał pomimo codziennego zapewniania mnie. Co było powodem nie wiem. Lenistwo chyba i przez figle poza domem, których ja widzieć nie mogłem” (Listy z Elsnerowa, s. 129). Bolesław i Józef, który w kilka lat po starszym bracie został zapisany w poczet uczniów Gimnazjum Realnego, mieszkali w pewnych okresach, chyba z przerwami, u wuja w Elsnerowie lub też w jego warszawskim mieszkaniu przy ulicy Miodowej. Józio, czyli mój pradziadek, po latach opowiadał swojemu synowi Eugeniuszowi, że mieszkając u wuja „codziennie raniutko biegł stamtąd najpierw do kościoła Franciszkanów, gdzie służył stale do mszy św., a potem do gimnazjum na Krakowskim Przedmieściu koło kościoła św. Krzyża”.

Józef Adam był już w tym czasie, jak wspominałem, burmistrzem Piaseczna, urzędnikiem – jak widać z akt służby – wypełniającym swoje funkcje najlepiej jak się dało. A czasy tuż przed powstaniem i po jego wybuchu były niespokojne. Jerzy Jedlicki pisał: „W szczególnie kłopotliwym położeniu znaleźli się burmistrzowie i urzędnicy magistraccy małych miast. Dziś wchodził do miasteczka oddział powstańczy, kazał zrzucać z ratuszowej wieży orła dwugłowego, wieszać trójdzielny herb Orła Białego, Pogoń i św. Michała Archanioła, wziąć udział w nabożeństwie za pomyślność ojczyzny, wydać kasę miejską i dostarczyć podwody dla rannych. Nazajutrz zaś powracała prawa władza i trzeba się było z tego wszystkiego wytłumaczyć. Jakoś bywał to niekiedy wybór, przez kogo dać się wybatożyć albo i powiesić”[3]. W czasie powstania władze zmusiły zatem burmistrzów do regularnego informowania o wszystkich nadzwyczajnych wydarzeniach. Na siedem adresów trzeba było wysyłać jednobrzmiący raport. Z 1863 roku znamy cztery opublikowane raporty burmistrza sporządzone dla władz o jakichś związkach z powstaniem (Listy z Elsnerowa, aneks pt. „Akta miasta Piaseczna”). Jest w nich mowa m.in. o rewizji u gajowego, u którego znaleziono mały pistolet i dwie kule żelazne. Gajowy wyjaśnił, skąd i po co ma ten pistolet: „Jest człowiekiem spokojnym – melduje burmistrz dowódcy rosyjskiemu – i pod żadnym względem złej opinii na siebie nie ściągającym”. W raporcie do naczelnika powiatu z 8/20 maja Józef Adam pisze o bitwie stoczonej przez wojska rosyjskie z powstańcami: „W liczbie 12 nieżywi znalezieni powstańcy, bez broni, dziś z pola bitwy do miasta Piaseczna zostali zawiezieni i na cmentarzu parafialnym pochowani. Jeden z powstańców ciężko ranny, Bronisław Dębicki, mieszkaniec miasta Warszawy lat około 23 mający, pozostaje w Piasecznej na kuracji”. Temu samemu naczelnikowi powiatu donosi burmistrz 15/24 czerwca o aresztowaniu przez wojska „cesarsko-rosyjskie miejscowego proboszcza i poczhaltera”. 7/19 lipca donosi o przejeździe przez miasto „konno dwóch zbrojnych mężczyzn w ubiorach partyzanckich”.

O drugiej stronie medalu, to znaczy o współpracy burmistrza z powstańcami, z pewnością dobrze zakonspirowanej, dowiadujemy się dzięki pamięci świadka, czyli najstarszej córki Józefa, Bronisławy, w 1863 roku liczącej ponad dwadzieścia lat. Bronisława doskonale zapamiętała dwa dramatyczne momenty, w których brała czynny udział. Opowiedziała o nich memu dziadkowi Eugeniuszowi, a ten zapisał we Wspomnieniach…: „Zimą 1863 r. przywieziono do Piaseczna większy transport karabinów belgijskich, dla działających w okolicy partii. Transport miał być nocą przerzucony na inne furmanki i skierowany do lasu, ale nastąpiło opóźnienie. Nad ranem kazał dziadek paki z bronią ustawić w przedsionku magistratu i w sieni swego mieszkania. Rano wpadło do Piaseczna parę sotni Kozaków, o broni jednak może i nie wiedzieli. Burmistrz wyszedł na rynek, powitał dowództwo i poprosił na śniadanie. Był chłodny, wietrzny dzień, więc oficerowie chętnie na śniadanie poszli, każąc rozpoprężyć konie i grzać się Kozakom na zmianę w karczmie. Nowe skrzynie — ze sprzętem, jak objaśniał burmistrz, do remontu biura, nie wzbudzały niepokoju. Burmistrz pierwszy palto swoje na skrzyni położył, na tym palcie legł stos oficerskich szyneli. Wódka smakowała świetnie, zakąskę ciocia Bronisia też niezłą o tej wczesnej porze skombinowała. Zmęczeni nocną jazdą oficerowie z przyjemnością wypoczywali. W pewnym momencie wszedł wachmistrz i dowódcy sotni coś długo do ucha szeptał. Gdy wyszedł, oficer powiedział kolegom, że był donos o dostarczeniu do Piaseczna dzisiejszej nocy broni. «Kazałem dochodzić i szukać» — dodał dowódca. Jak się to stało, że to szukanie nie objęło magistratu i mieszkania, gdzie burmistrz wciąż nowe nalewał kieliszki, że nikt nie «wpadł» i że broń następnej nocy trafiła do lasu — tego nikt nie docieknie”.

Dziadek Eugeniusz zapamiętał jeszcze jedną opowieść cioci Bronisi związaną z burmistrzem Piaseczna: „Innym razem, już pewnie w 1864 r., nasilenie powstania w lasach rejonu Piaseczno chwilowo wzrosło. W porozumieniu z powstańcami dziadek pokierował jakiś większy oddział rosyjski na trasę, gdzie przygotowano zasadzkę. Znał świetnie okolicę z wypraw myśliwskich, jego informacje «zagrały» znakomicie. Rosjanie, którzy w tym dniu szczególnie mieli ochotę przejechać się spokojną trasą, a natrafili na świetnie urządzoną zasadzkę, byli wściekli. Ponieśli duże straty, musieli pośpiesznie wycofać się z niebezpiecznego rejonu. Wpadli jak szatani do Piaseczna, aby powiesić zdrajcę — burmistrza. Wyszarpano go z biura, podprowadzono do latarni, żołnierze ruszyli szukać jakiejś liny czy lejców. Nagle stało się coś w nasileniu swym niesłychanego. Opowiadała mi ciocia Bronisia, świadek naoczny, że wieść o wieszaniu burmistrza rozniosła się w jednej chwili i oto ze wszystkich sklepików i kramów, ze wszystkich warsztatów rzemieślniczych, z domów piaseczyńskiej biedoty runął na rynek tłum, wcale nie bojący się knutów i kolb. «Nie damy naszego burmistrza, On nie winien. On ojcem był każdemu, tylko biedakom pomagał. Sprawiedliwy człowiek. Nie powiesicie go», Żydzi podnieśli harmider niesłychany, tłoczyli się całować buty i nogi oficerów, łykowie co śmielsi mieli w rękach siekiery i widły, rozmyślali jak tu najprędzej wezwać na pomoc powstańców i razem z nimi bić się o burmistrza. Oficer dowodzący zaczął z okna magistratu przemowę, ale lament kobiet i coraz groźniejsze okrzyki mieszczan nie pozwoliły mu mówić. Po naradzie z innymi oficerami zarządził, by wojsko odepchnęło tłum od miejsca egzekucji, złapano jakąś podwodę, na którą rzucono burmistrza, otoczył ją cały oddział wojska i ruszył szarżując na tłumy w kierunku Warszawy. Piaseczanie nie dali powiesić swojego burmistrza, ale nie zdołali go odbić wojsku. Dostarczony do więzienia w Cytadeli Józef Adam Kłoczowski zaczął przedostatni, najcięższy etap swego życia, etap, o którym ciotka i ojciec mówić wprost nie mogli. Badania, katowania trwały nie tak długo, coś 8—10 miesięcy i skończyły się, o dziwo, nie Syberią, lecz uwolnieniem, ale w stanie zdrowia tak ciężkim, że dziadek, jeszcze niestary, przeżyć zdołał ledwo kilka lat, zaczepiwszy się gdzieś w Wilanowie, w ubogim mieszkanku, marzący tylko o jednym, by Bolka zobaczyć i by dzieci wyrosły na dobrych ludzi. Zmarł wkrótce, pochowano go w Warce obok żony”.

Józef Adam marzył o tym, „by Bolka zobaczyć”, ten zaś przebywał w tym czasie na zesłaniu. Jak się tam znalazł?

JAN MARIA KŁOCZOWSKI

[1] Por. Wincentego Kosteckiego Listy z Elsnerowa. 1854-1864, Warszawa, Veda, 1996.

[2] Por. E. Kłoczowski, Wspomnienia mazowieckiego ziemianina z lat 1897–1951, red. Artur K. F. Wołosz, Ciechanów 2006.

[3] Por. Jerzy Jedlicki, Błędne koło 1832-1864, Warszawa 2008, s. 272.

Warto również przeczytać...