fbpx
HOME
Krzysztof Czyżewski

O godności ubóstwa. Wspomnienie Bronisława Geremka w rocznicę śmierci

Różne wiatry przywiały nas tamtego grudnia 2002 roku do Barcelony. Dobry los obdarzył mnie jednak wspólnym wolnym dniem z profesorstwem Hanną i Bronisławem Geremkami. Mieliśmy umówioną wcześniej kolację, ale jeszcze za dnia otrzymałem telefon z zapytaniem czy nie wybrałbym się z nimi do muzeum. Przystając skwapliwie na tę propozycję, nie do końca zdawałem sobie sprawę na jaką duchową ucztę zostaję zaproszony. Minęliśmy Magiczną Fontannę i wspięliśmy się na położone między miastem a morzem Wzgórze Żydowskie (Montjuic), na zboczu którego gnieździ się Museu Nacional D’Arte de Catalunya. Przewodniki obwieszczają, że w komnatach i korytarzach tego dawnego Pałacu Narodowego znajduje się największa na świecie kolekcja sztuki średniowiecznej. I oto nagle znalazłem się w tym królestwie z autorem Świata „opery żebraczej”. Zapominając o życiu dookoła i uwalniając się od upływu czasu, zanurzyliśmy się w kosmosie włóczęgów i nędzarzy. To znaczy poddaliśmy się nurtowi fascynującej opowieści Profesora, w której pobrzmiewało echo przywoływanych przez niego słów Brechta:

Bo z czego żyje człek?

Bo z tego żyje człek, że co godzina

Innego dławi, dusi, gnębi, nie chce mu dać żyć,

Bo z tego żyje człek, iż zapomina,

Że i on mógłby też człowiekiem być.

Ekspozycja skonstruowana jest tak, że – obok pojedynczych dzieł sztuki – partiami odtworzone są wnętrza romańskich i gotyckich kościołów północnej Katalonii, pokryte freskami Starego i Nowego Testamentu. Rzadko koncentrowaliśmy się na scenach centralnych, wędrując poboczami, śladem niby to niedostrzegalnych epizodów i zakamarków życia. Nędzarze okazywali się być nie zawsze nędznikami, żebracy mieli swoją misję i podtrzymywali istnienie świata, włóczędzy mieli swoją filozofię, a los wisielców i samobójców zyskiwał godność ludzkiej tragedii. Przechodziliśmy z epoki w epokę, od dzieł bezimiennych mistrzów albo mało znanych jak Jaume Huguet czy Bernat Martorella, po obrazy Goyi, Velázqueza, El Greca czy Zurbarána, wszędzie odnajdując głupków bożych, ubóstwem szalonych, pędziwiatrów i szelmy, sowizdrzałów i opryszków.

Opowieść Profesora niepostrzeżenia urastała do ponadczasowej przypowieści o antyspołeczeństwie. Zachowała się w mojej pamięci jak żywa, z każdym rokiem nabierająca tym większej wagi im bardziej zaczynałem rozumieć jej znaczenie dla społecznych problemów współczesnego świata. Biedni i wędrowni od stuleci pozostają obcymi dla wspólnot lokalnych broniących nienaruszalności własności i ustatkowanego stylu życia. To z tego układu międzyludzkich stosunków wywodziły się postawy represyjne wobec odszczepieńców, nieufność i podejrzliwość wobec obcych. Ci, którzy nie mieścili się w ramach społeczeństwa zorganizowanego na wzór mieszczański, stawali się banitami antyspołeczeństwa. Ich obecność zakłócająca „normalne” życie, to nie tylko egzotyka, ale także formowanie się opinii publicznej wobec marginesu społecznego. Profesor widział w tym zalążek postaw etnocentrycznych i ksenofobicznych, które w Europie zaczynały przybierać na sile wraz z nowoczesnością i jej pogardą dla szeroko rozumianej biedy, która w społecznościach europejskich, także chrześcijańskich, a przynajmniej utożsamiających się z tą tradycją, stawała się oznaką braku opieki Bożej, albo nawet gniewu Bożego.

Dane mi było kiedyś pracować wspólnie z pisarzami i artystami ze Stanów Zjednoczonych i Europy w Fezie, marokańskim mieście słynącym z bogatych tradycji sufickich. Zetknęliśmy się tam z ludźmi, którzy z pewnego rodzaju powściągliwą dumą mówili o swoim ubóstwie. Moim towarzyszom z Zachodu trudno było zrozumieć taką postawę, a już jakakolwiek próba pozytywnego ustosunkowania się do niej obarczona była krytycyzmem wobec bogatej części świata, która nie powinna paternalistycznie utrzymywać innych w biedzie. Przekonanie to nie było jedynie poprawne politycznie, wynikało z autentycznego przeświadczenia o poprawianiu świata. Oznaczało to ni mniej, ni więcej tylko szczere życzenie mieszkańcom Fezu dołączenia do „naszego” świata – bogatego. Nie przychodziło im do głowy, że bogactwo można inaczej mierzyć niż zazwyczaj czyni się to na Zachodzie, że ubóstwo może być wyborem ku szczęściu i wolności, a przynajmniej kontestacją ustatkowanego życia w tak zwanym dobrobycie.

Bardzo przydała mi się wtedy barcelońska lekcja Profesora. Kultura mieszkańców Fezu znała rozróżnienie na nędzę (z której ludzie powinni starać się wydobyć poprzez międzyludzką solidarność, bo nędza poniża człowieka), i ubóstwo, które nie odbiera człowiekowi godności, jest innym sposobem życia, równoprawnym pod wspólnym dachem nieba. Może zbytnią przesadą byłoby stwierdzenie, że losy przyszłości świata zależą od tego, na ile uda się nam przywrócić godność ubóstwu, ale coś mi mówi, że przynajmniej jeden z diabłów naszej przyszłości jest w tym pogrzebany.

Wiedzę o wykluczeniu biedy Profesor zgłębiał przez studia literatury renesansowej i barokowej, a także średniowiecznego malarstwa, czego stałem się szczęśliwym świadkiem w Barcelonie. Ja miałem swoje „książki zbójeckie”, które mnie na trop tej kontestatorskiej ścieżki wprowadzały, w tym Hermanna Hessego, a zwłaszcza jego opowieść o Knulpie. Piszę „książki zbójeckie”, bo to one zaszczepiają w nas potrzebę działania w życiu, praktykowania idei tu i teraz. Tak chciałbym dzisiaj porozmawiać o tym z Profesorem…

KRZYSZTOF CZYŻEWSKI

Warto również przeczytać...