fbpx
HOME
poczta redakcyjna

O wypiekach

Drogi Panie Redaktorze,

Kto upiekł pierwszą w historii blachę sernika, nie wiadomo. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby przepis na sernik Izyda powierzyła kapłanom w Tebach. Przez tysiąc lat karmili nim tylko faraonów. Tak sprawy się miały aż do podboju Egiptu przez króla perskiego Kambizesa. Dłużej przepisu w tajemnicy trzymać się nie dało. To chyba wtedy ludy zamieszkałe nad Morzem Śródziemnym poznały boski smak sernika. Z niewiadomych powodów milczy o tym Herodot. A może sernikowi poświęcona była osobna księga, jego Dziejów, która zaginęła? Czy można się dziwić Fantazjanowi, że nie oparł się pokusie zjedzenia kolejnych blach tego królewskiego ciasta?

Dziś jednak chciałbym Panu opowiedzieć swoją przygodę z innym cudem cukiernictwa. Za dziewięć lat smakosze i łakomczuchy Europy będą obchodzić dwusetną rocznicę narodzin tortu Sachera. Nie wyobrażam sobie, abyśmy nie uczcili tego święta. Mamy kilka lat na jego przygotowanie. Zgodzi się Pan chyba ze mną, że prezesem komitetu obchodów powinien zostać poeta Fantazjano.

Wróćmy do mojej przygody. Było tak. Po niespełna pół godzinie biegu dotarliśmy do Mariahilfe, miasteczka położonego w kotlinie. Dzień był słoneczny, skrzył śnieg. Biegłem co tchu za Felice Mirandola, nie mogąc od niej oderwać wzroku. W Mariahilfe bywałem rzadko – prawdę mówiąc, tylko w dzień przyjazdu w góry i w dzień odjazdu. Była to ostatnia stacja linii kolejowej, odnogi głównej trasy Innsbruck–Bolzano. Na stacji brało się fiakra lub sanie, zależnie od pory roku. Dwukonny fiakier wiózł nas do pensjonatu Skylla, sanie zaś do Charybdy. Konie parskając, biegły kłusem, pobrzękiwały dzwonki uprzęży. Po dziesięciu minutach zabudowania miasteczka kończyły się, a zaczynała puszcza jodłowa. Droga pięła się w górę, konie zwalniały, a ojciec wypowiadał zdanie:

– Ot i cała Mariahilfe. Na szczęście mieszkamy gdzie indziej.

Zdanie to przeszło do naszego języka domowego. Kiedy chciało się podkreślić skromność warunków nie do zaakceptowania, względnie czyjąś niemożność do stanięcia na wysokości zadania, mówiło się: „Ot i cała Mariahilfe. Mieszkamy na szczęście gdzie indziej”.

Miasteczka więc zupełnie nie znałem. Kiedy Felice rzuciła: „Do Tiroler Konditorei!”, nie wiedziałem, gdzie tej cukierni szukać. Mieściła się w ładnym pensjonacie, a okazały szyld – czerwony napis na białym tle – widoczny był z daleka.

– Mam nadzieję, że coś dla nas jeszcze zostało – powiedziała Felice, odpinając narty.

Pomyślałem, że mówi o likierze Limoncello i zdziwiłem się, że może go zabraknąć. Wystrój wnętrza Tiroler Konditorei nie dorównywał jadalni naszego pensjonatu. Usiedliśmy w kręgu promieniowania kominka, na którym płonęły grube bukowe polana. Felice w narciarskiej czapeczce wyglądała zachwycająco. Podeszła kelnerka i przywitała nas. Felice uśmiechnęła się do niej i powiedziała:

– To, co zawsze, Mario Tereso.

– Co zamówiłaś? – zapytałem, kiedy kelnerka odeszła.

– Tort Sachera – odpowiedziała od niechcenia, jakby chodziło o szklankę wody.

– Tort Sachera w Mariahilfe?

– Prosto z Wiednia.

Za chwilę podeszła Maria Teresa.

Gâteau chocolat abricot de Vienne, monsieur – powiedziała, stawiając przed nami talerzyki z tortem i espresso.

– Dla mnie espresso doppio, Mario Tereso – powiedziałem.

– Oczywiście, proszę pana – odrzekła Maria Teresa i zabrała moją filiżankę. Zasyczała srebrna machina ekspresu i za chwilę dostałem swoje doppio.

– Sacher, prawdziwy Sacher – powiedziałem, zatapiając widelczyk w czekoladowej polewie. – Ileż wspomnień z dzieciństwa.

– Żadna czekolada nie smakuje jak ta z Sachera – powiedziała Felice. – Zawsze zaczynam od polewy, choć matka nigdy tego nie tolerowała i biła mnie po łapach. Teraz może się wypchać, prawda?

– Oczywiście, Felice, nie pozwolę cię więcej krzywdzić.

– Pozwolisz, że skosztuję również twojej polewy.

Nie czekając na moją zgodę (nie byłem w stanie niczego jej odmówić), oskubała z czekolady mój kawałek tortu. Myślałem, że na tym poprzestanie i morelowa marmolada zostanie dla mnie. Pochłonęła swój tort i wpiła we mnie wzrok.

– Marmolada morelowa należy do mnie – powiedziałem z naciskiem.

– Łakomczuch – odrzekła z pogardą i odwróciła się do okna. Prószył śnieg.

Pomyślałem, że Felice znowu wystawia mnie na próbę.

– Wczoraj ten samozwańczy fakir – powiedziałem cicho, żeby Maria Teresa nie usłyszała – a dziś zabór tortu Sachera. Voilá, Felice – podałem jej swój ogołocony z polewy tort.

Mon Dieu – powiedziała głośno. W tej chwili zasyczał ekspres i do moich uszu dotarło „mon vieux” – twoja nieznajomość kobiet jest rozczulająca.

Po jej słowach para przy sąsiednim stoliku na chwilę zamilkła.

– Chodźmy stąd – powiedziałem. Przed nami było jeszcze całe popołudnie, z którym wiązałem tyle nadziei.

Pozdrawiam Pana serdecznie,

Przyjaciel i Czytelnik

Warto również przeczytać...