fbpx
HOME
Beata Bolesławska-Lewandowska

Ocalenie

3 maja 1945 roku wojska alianckie wyzwoliły stalag w Himmelmoor. Zygmunt Mycielski znajdował się wówczas na pograniczu życia i śmierci. Leżał niemal nieprzytomny, bez kontaktu ze światem, choć świadom tego, co działo się wokół. Wielokrotnie wracał później do tego wydarzenia na kartach swoich dzienników, nie do końca rozumiejąc, co mu się wówczas przytrafiło. Więcej napisał w niepublikowanym opowiadaniu, w którym oddał głos swemu alter ego, Piotrowi. Skreślone w końcu kwietnia 1946 roku słowa dokładnie opisują czas wyzwolenia obozu. Opowiadaniu nadał tytuł: Rok temu. To datowanie, jak i pojawiające się w opowiadaniu nazwy miejscowości podkreślają prawdziwość tego autobiograficznego wspomnienia. Jak zatem wyglądały ostatnie dni Mycielskiego w niemieckim obozie jenieckim i jakie towarzyszyły mu wówczas myśli?

Tego dnia Piotr czuł się gorzej, wracając od pracy. Przy kopaniu torfu oparł się kilka razy o łopatę, aby nie upaść. Strażnik nie zwracał na to uwagi. Samoloty krążyły bezustannie, nisko nad nimi, ostrzeliwując z karabinów maszynowych wszystko, oprócz obozów jenieckich. Był kwiecień. Do głodowego znużenia dołączyło się to inne, wynikłe z oczekiwania i wiosny. Był rok 1945. W III Rzeszy ostatni reprezentanci fanatycznej ideologii walczyli, walczyć przestawali, uciekali do domów, jak gdyby do lasu, do lasów, jak gdyby one były domami. Spod Szczecina szła Armia Czerwona ku Lubece, a Anglicy stali pod Hamburgiem. Samoloty krążyły nisko, komunikaty podawały nazwy miejscowości, które Piotr zakreślał ołówkiem na mapie trzymanej pod podłogą. Dookoła drutów Niemcy wykopali stanowiska ogniowe i ustawili karabiny, których lufy skierowane były ku wylotom baraków, ku oknom i drzwiom.

Cóż było w tej wiośnie takiego, że po pięciu latach organizm posłuszeństwa odmawiał? Dwa ziemniaki dziennie, łopata i rów? – Piotr wracał jak automat. Rewizja, krzyki; wiedział, że tego dnia jest jego kolej prania. Automatycznie szedł po ogień, by zapalić pod wielkim kotłem i wtedy, gdy się schylił, uczuł, że się kończy.

 

Ledwo udało mu się dojść do baraku. Koledzy szybko zorientowali się, że jest z nim niedobrze. Wezwali na pomoc komendanta i obozowego lekarza. On sam leżał bez czucia, obserwując krzątaninę wokół:

 

Piotr rozumiał wszystko, ale nie mógł mówić. Był za słaby, ażeby się trwożyć i dawno wiedział, że nie warto. Oddychać nie mógł, czuł, że pęknie coś w sercu. Słyszał, jak sam rzęzi i dusi się, chwytając powietrze. A równocześnie widział zatrwożoną twarz Lucjana, czuł, że ktoś drugi trzyma go za prawą rękę i podtrzymuje mu głowę. Był tak przygotowany na śmierć od wielu lat, że sytuacja ta przejmowała go już tylko zaciekawieniem. „Jakby im powiedzieć, żeby się oni przynajmniej nie bali”, myślał. Wszystkie te objawy konania były bezbolesne. Już tylko widział, jak go biją po rękach, a Lucjan powtarzał: „Piotrze, Piotrze, popatrz na mnie”. Ale Piotr nie mógł nawet szeptać.

 

Pomału jednak dochodził do siebie. Całą noc spędził w pokoju komendanta, który szybko zresztą uciekł, widząc zbliżające się wojska alianckie. Nocnymi godzinami Piotr-Zygmunt rozmyślał o bliskim końcu niewoli: „Upadał świat, w którym żył od blisko pięciu lat. Żył? Może i żył. Czemże jest życie, jeśli nie poniedziałkiem i wtorkiem, mierzonym biciem tego serca, które go teraz nawet i od wolności uwalnia. A wolność? Nie ma już sił na tę wolność”. Wkrótce jego myśli nabrały rozpędu, wybiegając już w przestrzeń pierwszych godzin wolności, w których koniec wojny łączył się z rozkwitającą wokół wiosną:

 

Co było ważniejsze, zwycięstwo czy wiosna? Ciężkie czołgi, druzgocące przemoc siłą, czy ludzie na czołgach, z lornetkami celującymi w niebo? Kwiaty na czołgach, czy kwiaty na łąkach? Nieśmiało wypełzały uśmiechy inne niż z żartów ciężkich, poczęte we wiosnę, która niosła świat nowy. Gorąca była ta pierwsza noc. Wywalone kraty i rygle i kłódki. Rozniesione druty, kolczaste i te, śmiertelne, o wysokim napięciu. Otwarte wszystkie drzwi i wszystkie bramy, i strzały, pukanina w ciepłą, majową noc, pijana dezorientacją, uchodząca wraz z godzinami w ciszę, w której ciało i dusza słuchają głosów nowego życia. […]

Oto jest złączony ze światem, oto jest ta pierwsza noc, w której może się wychylić przez okno, wyjść, pójść przed siebie, usiąść na moście, wypić szklankę śmietany w opuszczonej mleczarni, iść na prawo, na lewo, przed siebie… Zebrać siły? Zapomnieć? Na ścianie już nie ma śladów mózgu, na stopniach nie ma śladów krwi. Adolf uciekł, a ten drugi się spalił czy otruł. Piotr ciągle jeszcze oddycha nieśmiało. Powietrze się nie zmieniło. Świat jest ten sam. To tylko on i jemu podobni mają się znowu stać ludźmi [1].

Ta ostatnia myśl musiała stale towarzyszyć nie tylko Piotrowi z jego opowieści, ale i samemu Zygmuntowi. Podobnie, jak i wielu innym ocalałym z horroru II wojny światowej. Jak bowiem na powrót stać się człowiekiem po takiej grozie? Jak powrócić do normalności? A jednak trzeba było znów zacząć żyć. Kilka miesięcy po wyzwoleniu obozu, już we Francji, ale jeszcze przed powrotem do Polski, w dzienniku Mycielski zanotował: „Płakać nie wolno. Świat istnieje dalej”.

BEATA BOLESŁAWSKA-LEWANDOWSKA

Fragment rozdziału „Ocalenie”, biografii Zygmunta Mycielskiego, która ukaże się nakładem PWM.

[1] Zygmunt Mycielski, Rok temu, rękopis, Archiwum Zygmunta Mycielskiego – część druga, Biblioteka Narodowa.

Warto również przeczytać...