fbpx
HOME
Beata Bolesławska-Lewandowska

Pani Zosia

Odeszła Zofia Mycielska-Golik (1933–2021). Bratanica Zygmunta Mycielskiego i opiekunka pamięci o nim. Osoba, której zawdzięczam bardzo wiele. Ale nie tylko ja. Bo jak celnie napisał mi kolega w odpowiedzi na informację o Jej śmierci: „Nie było jakichkolwiek naszych poczynań bez opiekuńczego i cierpliwego ducha Pani Zofii”. I tak rzeczywiście było. Zawsze pomocna, cieszyła się na każdy wyraz zainteresowania twórczością jej stryja. Jeszcze pod koniec czerwca wiozłam jej do szpitala najnowszy numer „Ruchu Muzycznego”, z kolejnym odcinkiem mojego cyklu Z teki Zygmunta Mycielskiego, bo bardzo chciała go przeczytać. Mogłam go tylko zostawić na portierni z prośbą o przekazanie na oddział, Covid uniemożliwił odwiedziny. Ale już następnego dnia zadzwoniła z podziękowaniem. I tak było wiele razy, właściwie zawsze, kiedy posyłałam jej kolejny tekst o Zygmuncie. Będzie mi brakować tych telefonów, jej uśmiechu i życzliwości. Pani Zosia, bo tak ją nazywałam i taka pozostanie w mojej pamięci… Ciepła, z uśmiechem witająca mnie w progu swego skromnego mieszkania i zapraszająca do rozmowy przy okrągłym stoliku. Pod wiszącym na ścianie portretem dziadka, Jana Mycielskiego i spoglądającym na nas z przeciwnej strony portretem Zygmunta Mycielskiego pędzla Józefa Mehoffera (a właściwie jego reprodukcją, oryginał pozostał w mieszkaniu kompozytora przy Chmielnej).

Żałuję, że nie przeczyta już kolejnych przygotowywanych przeze mnie artykułów i książek. Wiedziała o nich i bardzo się na nie radowała. Choć mówiła niekiedy: „Pani Beato, czy ja doczekam?”. I nie było w tym żadnego krygowania, otwarcie nieraz przyznawała, że za długo już żyje… Przypominała przy tym rodzinny przesąd, że Mycielscy nie dożywają osiemdziesiątki, dziwiąc się trochę, że udało jej się przekroczyć tę granicę. Ze smutkiem przyjmowała odchodzenie bliskich osób – ostatnio Marii Iwaszkiewicz, z którą przyjaźniła się całe życie. Kiedy niedługo po jej śmierci Olga Tokarczuk dostała Nagrodę Nobla, powiedziała mi: „Nie mam już do kogo zadzwonić, żeby podzielić się tą informacją. Zwykle w takich chwilach dzwoniłam do Marysi…”.

Ale to nie znaczy, że odsuwała się od spraw codziennych. Żywo reagowała na sytuację polityczną, którą oceniała niezwykle krytycznie. Cieszyła się z obecności bliskich: z dumą mówiła o synu Pawle, wybitnym profesorze genetyki, po matczynemu drżąc z niepokoju, kiedy wyruszał na kolejną żeglarską wyprawę. Z czułością wspominała o jedynej wnuczce, o jej plastycznych uzdolnieniach – obraz namalowany przez dziewczynkę wisiał w honorowym miejscu na ścianie i z dumą go pokazywała. Ciekawiło ją, na kogo wyrośnie i martwiło, jak będzie sobie radzić w tym coraz trudniejszym do zrozumienia świecie. Pozostawała też w stałym kontakcie z najmłodszą siostrą Jadwigą, zwaną od dziecka pieszczotliwie Królikiem, a także z mieszkającą w Krakowie bratanicą Bisią oraz dalszymi członkami rodziny. Mówiła, że zwłaszcza na stare lata docenia fakt posiadania rodzeństwa i chociaż spośród jej trzech sióstr i brata przed nią odeszły Etusia i Klementyna, a trochę później także brat Piotr, ich brak wynagradzała bliskość Królika oraz ciepłe relacje z młodszą generacją rodu Mycielskich.

Do końca pozostawała też w kontaktach z mieszkającym w Stanach Zjednoczonych stryjecznym bratem Janem Mycielskim, emerytowanym profesorem matematyki Uniwersytetu w Boulder. Starszy od niej o rok, był świadkiem wspólnego przedwojennego dzieciństwa, spędzanego nieraz w rodzinnym majątku w Wiśniowej, którym gospodarowali rodzice Jasia, Jan Zygmunt i Helena z Balów Mycielscy. Z kolei rodzice pani Zosi – Franciszek Mycielski (najstarszy z czterech braci) oraz jego żona, Maria z Esterházych (po wojnie heroicznie acz bezskutecznie walcząca o uwolnienie swego brata Jánosa z czechosłowackiego więzienia) – mieszkali wówczas w niezbyt odległej Węgierce. Rodziny często się odwiedzały. Beztroski dziecięcy świat zburzyła wojna, ale ani ona, ani dekady komunizmu, kiedy Mycielscy stracili wszystko i rozpierzchli się po świecie, nie zniszczyły rodzinnych więzi. Teraz pani Zosia wróci do Wiśniowej, by spocząć w rodzinnej krypcie obok dziadków, rodziców i rodzeństwa.

Dla pamięci o Zygmuncie Mycielskim Zofia Mycielska-Golik zrobiła niezwykle dużo. Uświadamiam sobie coraz wyraźniej, że gdyby nie jej determinacja, być może nie znalibyśmy dziś nawet jego dzienników. To ona bowiem najmocniej dążyła do tego, by je opublikować – co udało się dzięki życzliwości prezesa Iskier, Wiesława Uchańskiego. Po publikacji któregoś z pierwszych tomów to do niej napisał z podziękowaniem Czesław Miłosz – jego oprawiony w ramkę list wisiał u niej na ścianie jak jedna z najcenniejszych relikwii. I choć zżymała się niekiedy, że ostatni tom dzienników – redagowany już nie przez nią, ale przez Barbarę i Jana Stęszewskich, których Mycielski uczynił depozytariuszami swej spuścizny – wyszedł za późno, bo dekadę po poprzednich, koniec końców radowała się, że jest. I że całe Archiwum Zygmunta Mycielskiego znalazło swe miejsce w Zakładzie Rękopisów Biblioteki Narodowej w Warszawie, pod życzliwą opieką Anny Romaniuk. To była jej wielka radość.

W 2019 roku do Archiwum dołączyła druga część materiałów, spoczywająca dotąd – jak się okazało – w dawnym mieszkaniu Mycielskiego przy Chmielnej w Warszawie. Prezes Towarzystwa im. Zygmunta Mycielskiego w Wiśniowej Andrzej Szypuła uratował ten dobytek niemal w ostatniej chwili – kolejny spadkobierca chciał już bowiem zrobić remont i pozbyć się zalegających tam od lat rzeczy. Wiele z nich jest dziś w Wiśniowej, gdzie odtworzono dzięki nim pokój Zygmunta Mycielskiego (według znanego obrazu Mehoffera) i przygotowano specjalną muzealną ekspozycję. Materiały rękopiśmienne natomiast trafiły do Biblioteki Narodowej, tworząc część drugą Archiwum, ponownie pieczołowicie skatalogowaną przez Michała Klubińskiego. To było wielkie wydarzenie – sam fakt odnalezienia tak wielu jeszcze materiałów wydawał się cudem. Pani Zosia z zaskoczeniem i niedowierzaniem przyjęła wówczas od Biblioteki Narodowej wynagrodzenie za swój dar. Ale kiedy w czerwcu, po gwałtownym pogorszeniu się zdrowia, trafiła do niepublicznego szpitala, powiedziała do mnie z przekonaniem: „Wie pani, to Zygmunt zza grobu mi życie uratował. Dzięki tym pieniądzom mogłam się tu znaleźć”. Dobrze, że się przydały, by choć na trochę poprawić jej stan.

Wspominam dziś wizyty, podczas których byłam u pani Zosi sama, ale też i te, kiedy towarzyszyli mi koledzy – zajmujący się twórczością Iwaszkiewicza Radosław Romaniuk, autor katalogu Archiwum Zygmunta Mycielskiego Michał Klubiński, badacz życia i twórczości Czapskiego Mikołaj Nowak-Rogoziński czy opiekun spuścizny Pawła Hertza Marek Zagańczyk. Wszyscy znają doskonale wartość twórczości Mycielskiego i są żywo zainteresowani przywracaniem pamięci o nim. W Akademii Muzycznej w Bydgoszczy pracuje Barbara Mielcarek-Krzyżanowska, autorka znakomitych tekstów o muzyce Mycielskiego. A w Wiśniowej mieszka dobry duch tego miejsca i tamtejszy kustosz pamięci o Mycielskich – Andrzej Szypuła. Prezes Towarzystwa im. Zygmunta Mycielskiego i redaktor naczelny „Kamertonu”, przez lata wspólnie z panią Zosią publikował na łamach tego pisma listy ze zbiorów Mycielskiego, w tym spory wybór jego korespondencji z Józefem Czapskim. Jemu na pewno również będzie brakować Jej wsparcia. Jestem jednak pewna, że i tam, i w pobliskiej Szkole Muzycznej im. Zygmunta Mycielskiego w Strzyżowie, kierowanej przez Grzegorza Oliwę, będzie nadal rozbrzmiewać muzyka twórcy i pamięć o nim będzie kultywowana. Teraz także z myślą o pani Zofii Mycielskiej-Golik.

Trudno mi się z panią Zosią żegnać. Wciąż widzę, jak zasiada w ulubionym fotelu, zapala papierosa i cierpliwie odpowiada na moje pytania. Będzie mi tych rozmów brakowało. Pociesza mnie jedynie myśl, że wiedziała, iż będę Zygmuntem nadal się zajmować – że przynajmniej o to nie musiała się martwić. Obiecałam jej to solennie, z pełną świadomością odpowiedzialności i ogromu zadania, które staram się już od jakiegoś czasu wypełniać najlepiej jak potrafię. Poczytuję to za swój zaszczytny obowiązek. Szczęśliwie nie jestem w tym zadaniu sama.

Pracując na początku tego lata w archiwum w Wiśniowej, miałam poczucie, że czuwają nade mną duchy Mycielskich. Wiem, że teraz także i duch pani Zosi będzie mi sprzyjał. Będę o tym pamiętać.

BEATA BOLESŁAWSKA-LEWANDOWSKA

Warto również przeczytać...