fbpx
HOME
Krzysztof A. Worobiec

Poznajemy okolice. Sąsiedzi cz. 1: Pranie i „Dedykacja z oberży”

W pierwszych latach XXI wieku (… co brzmi jakby to było strasznie, strasznie dawno), po wybudowaniu oberży i „galerii”, dwóch spichlerzyków, uprządkowaniu terenu, pogłębieniu stawu, nasadzeniu setek drzew, mogliśmy uznać (i tak wówczas myśleliśmy), że niczego do szczęścia już nam nie brakuje. Wokół było coraz ładniej, w Oberży przybywało gości, pojawiali się też dziennikarze (najwięcej z pism wnętrzarskich), a także ekipy różnych telewizji, by pokazać innym „nasz mały raj na ziemi” – jak mówiła Danusia. Był to również czas, gdy poznawaliśmy sąsiadów, nawiązywaliśmy pierwsze znajomości i przyjaźnie. O kilku z nich – zgodnie wcześniejszą zapowiedzią, napiszę teraz.

W mieście sąsiadami są osoby mieszkające w pobliżu – w tej samej klatce schodowej, tym samym bloku, przy tej samej ulicy. W słabo zaludnionym terenie jakim jest Puszcza Piska, zwłaszcza, gdy się mieszka we wiosce zamieszkałej przez pięć osób (tak było w Kadzidłowie 30 lat temu, bo teraz mieszkają już tylko dwie – my) sąsiadami są także osoby mieszkające kilka czy nawet kilkanaście kilometrów od siebie (bo naszymi bezpośrednimi sąsiadami są tylko dzikie zwierzęta – te mieszkające w lesie lub w za płotem, w zoo). Dlatego sąsiadami możemy nazwać naszych przyjaciół Izę i Rafała, którzy mieszkają w Lipowie, wiosce oddalonej w linii prostej od nas o około 10 kilometrów – pomiędzy naszymi domami jest tylko las, a jadąc szosą mijamy tylko małą wieś z kilkoma domami.

W 1997 roku z modnego Sopotu trafili na Mazury Jagienka i Wojtek Kassowie. I jak my zamieszkali na odludziu, w głuszy, w sercu Puszczy Piskiej. Wówczas Kira Gałczyńska, córka poety Konstantego Ildefonsa, postanowiła opuścić Mazury i Leśniczówkę Pranie – o czym napisała w książce zatytułowanej Nie wrócę tu nigdy, czyli Pożegnanie z Mazurami, a prowadzenie muzeum poświęconego jej ojcu powierzono Wojtkowi – również poecie.

Takich jak my miejscowi lekceważąco nazywają „aliantami, spadochroniarzami, zrzutami, warszawskimi Mazurami” lub „warszawką” – i to nieważne skąd pochodzą: z Zielonej Góry, Wrocławia, Gniezna czy z Sopotu. Ale bardzo często to właśnie „obcy” wnoszą do życia mazurskich społeczności wiele nowych idei, pomysłów i akcentów; zwracają uwagę na wartości i walory tej ziemi, których „miejscowi” (na Mazurach za sprawą historii i woli politycznej jej autorów po II wojnie światowej nastąpiła prawie stuprocentowa wymiana ludności, więc rodowitych „swoich” już w zasadzie nie ma) „z przyzwyczajenia” nie zauważają, lub ich nie doceniają.

Pranie i Kadzidłowo w linii powietrznej są od siebie oddalone o 11 kilometrów, więc nie trwało długo by drogi „nowych Mazurów” – Kassów i nasze, się przecięły. Nastąpiło to podczas jakiegoś spotkania w urzędzie gminnym, potem były pierwsze rozmowy, wzajemne zaproszenia, poznawanie się, co zakończyło się trwającą ćwierć wieków przyjaźnią.

W kwietniu 2001 roku, podczas otwarcia mojej wystawy fotograficznej w Mrągowie Wojtek Kass wygłosił laudację, którą rozpoczął: „Ilustracją do mojego poznania Danuty i Krzysztofa Worobców mogą być słowa Zofii Góralczyk, które znalazłem w Złotej Księdze „Oberży pod psem”: «mój świat poszerzył się o dodatkową przestrzeń». I nie jest to jedyne przestrzeń krajobrazowo-architektoniczna, ale mentalna. Przestrzeń ludzkiej duchowości. Z ogromnym kunsztem budują w sercu Kadzidłowa coś w rodzaju przestrzeni duchowej, nie wrzucając przy tym kamyków do cudzych ogródków […] jego centralną częścią jest dzieło własnych rąk – „Oberża pod psem” i jej obejście – dzieło inspiracji i wyobraźni, które właściwie powstało z nicości. Dzieło, w którym odczuwamy wręcz sakralny stosunek do przedmiotu…”.

Okazało się, że mamy z Kassami podobne poglądy na wiele spraw, tak samo odbieramy otaczający nas świat, tak samo niepokoją nas obserwowane zmiany w krajobrazie etc. Wiele lat temu (w 2003 roku) wspólnie z Wojtkiem napisaliśmy długi artykuł Ginące leśniczówki Puszczy Piskiej[1], z którego pochodzi ten fragment: „Należy pamiętać, że na Mazurach pod każdym względem cywilizacyjnie zacofanych, leśniczówki pełniły funkcję kulturową, stanowiły rodzaj centrów, były znakami identyfikacyjnymi. Nawet w tych najskromniejszych na półkach stało kilka książek – przede wszystkim o charakterze religijnym (Biblia, kancjonały, śpiewniki, modlitewniki, kalendarze, ale również świeckie poradniki). Ponieważ leśniczy najczęściej umiał czytać i pisać, jego dom był również kancelarią, z porad której korzystała ludność leśno-wiejska. Wokół nich koncentrowało się życie społeczno-towarzyskie…”.

Warto przypomnieć, że do I wojny światowej Prusy Wschodnie, położone na peryferiach państwa, uważane były za zaścianek, a wschodnie Mazury i powiat piski traktowano jako odludzie, gdzie wilki biegają po ulicach i przysłowiowy diabeł mówi dobranoc. Dawne niemieckie powiedzenie brzmiało: „Gdzie kończy się kultura, tam spotkasz Mazura”. Po 1945 roku Puszcza Piska nadal pozostała – delikatnie rzecz nazywając – „kulturową pustacią”. Paradoksalnie, bo przecież przyjeżdżało tu tak wielu ludzi kultury (o czym wkrótce). Wojtek i Jagienka postanowili to zmienić. Nie zadowolił się wygodnym, spokojnym życiem w pięknym miejscu nad Jeziorem Nidzkim ani bezstresowym prowadzeniem „zwykłego”, prowincjonalnego muzeum, z racji położenia niezbyt często odwiedzanego. Dlatego w 1999 roku założyli Stowarzyszenie „Leśniczówka Pranie” i zaczęli realizować ambitny, autorski program: organizować liczne spotkania, recitale, poranki poetyckie połączone z recytacją wierszy Gałczyńskiego przez znakomitych aktorów, kameralne koncerty – także muzyki poważnej i jazzowe, oraz konkursy poetyckie (…o ich dokonaniach można by dużo pisać). W ten sposób w sercu Puszczy Piskiej powstało swoiste „centrum kultury”, które Kassowie nazwali „Ośrodkiem Promiennym”, wokół którego skupia się życie kulturalne i towarzyskie. Nie tylko lokalne, bo prańska scena plenerowa stała się znana w całej Polsce.

Jagienka i Wojciech Kassowie na kameralnej scenie w Praniu, 30 VI 2007

W 1999 roku otworzyliśmy Oberżę. My również nie chcieliśmy rutyny, nie zamierzaliśmy prowadzić „zwykłej” restauracji. Dlatego wybraliśmy dość niezwykłą, jak na tamte czasy, nazwę. Staraliśmy się, by to miejsce było inne niż wszystkie, żeby „nowe-stare” budynki wpisywały się w krajobraz Mazur i były miejscem spotkań. No i myśleliśmy o stworzeniu galerii, a nawet muzeum.

Rzeczą naturalną było więc, że pierwszym kameralnym spotkaniem w Oberży, które odbyło się w czerwcu 2000 roku, był wieczór autorski Wojtka Kassa, który właśnie opublikował jeden ze swoich pierwszych tomików poezji. Później Wojtek regularnie „przywoził” do nas wielu poetów i pisarzy. Byli wśród nich młodzi adepci poezji, którzy brali udział w organizowanych w Praniu konkursach. Przyjeżdżali do nas nie tylko po strawę dla ciała, ale także, by u nas, w kameralnym gronie czytać swoje wiersze lub też słuchać wierszy uznanych, starszych stażem i dorobkiem poetów, bo takich też gościliśmy. Wśród nich było dwóch Krzysztofów – Kuczkowski i Krasek.

Krzysztof Karasek czyta w Oberży swoje wiersze. Pod ścianą (na zdjęciu po prawej) siedzi Krzysztof Kuczkowski, Kadzidłowo, 23 VIII 2002

Obaj poeci wielokrotnie u nas gościli, a pierwszy z nich napisał w naszej Złotej Księdze: „Chociaż z zawodu jestem poetą, nie wydaje mi się, bym zdołał opisać przyjaciołom cudowności jakich tu doświadczyłem. Krzysztof Kuczkowski 27 VII 2002”. Jego wpis poprzedził wpis żony: „Chociaż z zawodu jestem tłumaczem, wątpię bym zdołała wytłumaczyć znajomym, jakim urokiem emanuje to miejsce… Ewa Kuczkowska”.

Natomiast Krzysztof Karasek napisał: „Piękno ma różne twarze, ale na pewno jedną z twarzy jest Wasz dom”. A nieco później: „Danusi i Krzysztofowi, pięknym i mądrym, oby nas jak najdłużej chronili bogowie, i wspierali w dziele istnienia – Krzysztof Karasek, w dniu otwarcia stolika Karaska, 23 II 2002”.

Wpis Krzysztofa Karaska do „Złotej Księgi”. Na zdjęciu poeta przy „swoim” stoliku, ze stosowną okolicznościową tabliczką, 23 II 2002

Wpis może zaskakujący, ale faktycznie ma on w Oberży (a raczej miał, bo ze względu na wiek i stan zdrowia niestety już do nas nie przyjeżdża) symboliczny „stolik”, przy którym biesiadowaliśmy i słuchaliśmy nowych wierszy (siadali przy nim też inni poeci i również recytowali swoje wiersze). Przy „stoliku Karaska” rozmawialiśmy nie tylko o poezji, ale też na przykład o malarstwie, bo ojciec Krzysztofa malował martwe natury (podobnie jak ja).

Krzysztof Karasek czyta swoje wiersze przy „swoim” stoliku. Obok „portret” Karaska… z piernika – sfotografowany na tle jego ulubionych drzew: brzóz. Piernik specjalnie dla Oberży wykonała Maria Janczarska (córka Czesława – twórcy „Misia Uszatka”, siostra Jacka – pisarza i satyryka)

Jednym z poetyckich „owoców” spotykań w Oberży był wiersz, który Wojtek Kass zadedykował Karaskowi. Jest w nim nasz staw i rosnąca nad nim wierzba, i słynna czerwona kanapa (ulubiona przez gości) a także koty, no i ulubieniec wszystkich: biały pies rasy łajka, który wiosną akompaniował kumkającym żabom w stawie.

 

WOJCIECH KASS

Dedykacja z oberży

Przymilne światło otarło się o łąki, błysnęła sadzawka w kształcie nerki,

wierzba pochyliła głowę jak dziewczyna rozczesująca mokre, zielone włosy,

ujadała łajka wyrzucona przez śnieg ustępujący w dąsach preludium kwietnia.

Zaklęcia wypowiadane przy stole, przy innych stołach traciły już moc –

anegdoty komizm, przepisy smak. Obumarłe spadały na serwetę i solniczkę

jak ciała wczesnych muszek po pocałunku oddanym łysinie żarówki.

Stały pikantne sosy i przyprawy, mankiety muskały czubki flaszek

z winem i winnym octem. Pod kanapą wyściełaną czerwoną kapą

czatował kocur, potem przysiadł – ogon zarzucając jak etolę.

Dedykuję tobie ten widok, kota i wieczerzę, w której celebra ma się nad delibrę,

tobie, który z balkonu nie widzisz ani księżyca, ani gwiazd ani nawet nieba

bo wszystko przesłania jakaś brudna ręka. Tobie poeto z Warszawy

przy nadawcy zapisuję Kadzidłowo jeden, przy adresacie numer lokalu czterysta dwa.

Wiem, co odpowiesz, chyba wiem: poeci wywracają poszewkę świata

przemycając w widzialne metki słów, będące jak świecąca ciemność,

że nie powinienem bawić się w liczby, a zapisem adresu jest wiersz, wielu adresów.

Nasze komentarze, do natur na ścianach, nie mniej martwe,

mój synek o alergicznych rumieńcach coś gadał, może do aniołów,

które mają czas na rozmowy z takimi jak on, jeszcze przedsłownymi.

Oby kiedyś umiał słuchać, do czego trzeba być czystym i pełnym radości,

Zawsze to zwycięstwo – ucha nad ustami.

Wierz mi mowa bywa tłumikiem sumienia.

Kiedy wychodziliśmy, nad oberżą jak kolczyk wisiał ostry sierp księżyca

a mrok ścinał sierść zeszłorocznych traw z pagórków i niecek obejścia.

 

U Danuty i Krzysztofa W., kwiecień 2001. Cytaty pochodzą z wiersza Krzysztofa Karaska

 

Wojtek Kass w „Oberży” czyta młodym poetom wiersz „Dedykacja z oberży” ze zbioru „Prószenie i pranie” (na obwolucie tomu moje zdjęcie szczytu chałupy z Warnowa – o której więcej wkrótce). Po prawej, przy piecu, siedzi Jagienka Kass. Kadzidłowo, 23 VIII 2002

KRZYSZTOF A. WOROBIEC

[1] Wojciech Kass, Krzysztof A. Worobiec, Ginące leśniczówki Puszczy Piskiej, „Znad Pisy” 2003 nr 12, s. 284-300.

Warto również przeczytać...