fbpx
HOME
Agnieszka Papieska

Syn telegrafisty z Aracataki

Kiedy w 1967 roku w Argentynie ukazało się Sto lat samotności, już po dwóch tygodniach wyczerpał się cały ośmiotysięczny nakład. Był to początek spontanicznej recepcji dzieła, które niebawem stało się w Ameryce Łacińskiej narodowym eposem, porównywanym z Odyseją lub Eneidą, zaś autorowi przyniosło Nagrodę Nobla.

Piętnaście lat Gabriel García Márquez nosił się z zamiarem napisania tej powieści. Wypłynęła ona z najgłębszych pokładów jego pamięci, ze wspomnień z dzieciństwa, pełnego niesamowitych historii opowiadanych przez babkę w wielkim domu, w którym nocą duchy zmarłych wujów i ciotek toczyły swoje pośmiertne życie. Niejeden z bohaterów książki zawdzięcza swoje rysy realnie istniejącym osobom, wiele powieściowych zdarzeń miało historyczne odpowiedniki.

Tropikalne Macondo, w którym rozgrywa się akcja powieści, zapożyczyło nazwę od kolumbijskiej posiadłości, leżącej w pobliżu rodzinnej wsi pisarza, o brzmiącej niczym magiczne zaklęcie nazwie – Aracataka. Tu w roku 1927 (lub 1928 – pozostaje to kwestią sporną) przyszedł na świat Gabriel José García Márquez. „Jeśli czegoś nie zapomniałem i nigdy nie zapomnę – mówił – to tego, że jestem zaledwie jednym z sześciorga dzieci telegrafisty z Aracataki”. Jednak najważniejszą postacią w życiu młodego Gabito (tak zdrabniano imię pisarza) był dziadek, przywódca miejscowej partii liberalnej, światły patriarcha, pokazujący wnukowi cuda tego świata, wśród których najbardziej niezwykłym był lód. Zetknięcie się z lodem wywołuje u chłopca wrażenie, które przetrwa aż do chwili, gdy jako czterdziestoletni pisarz pochyli się nad kartką, by napisać pierwsze zdanie Stu lat samotności.

Dziadek Nicolás umarł, gdy Gabriel miał osiem lat. Dla chłopca był to cios tak silny, iż twierdził później, że od tego czasu już nic ważnego się w jego życiu nie wydarzyło. Działo się jednak wiele: studia prawnicze w Bogocie, pierwsze opowiadania, praca dziennikarska. I mnóstwo lektur: Dostojewski, Tołstoj, Dickens. Ale przełom stanowił Kafka. Dagmar Ploetz, autorka biografii Gabriel García Márquez, napisała: „Było to kluczowe przeżycie: gdy bowiem czytał, że Gregor Samsa jednego poranka budzi się jako olbrzymi owad, zrozumiał, że jeśli w literaturze można robić coś takiego, to literatura jest czymś dla niego”.

Nocami pisał swą pierwszą powieść Szarańcza, ale wydawnictwo, do którego posłał rękopis, odmówiło wydania, radząc młodemu autorowi, by zajął się czymś innym. Powieść była jednak kolejnym krokiem przybliżającym pisarza do Stu lat samotności, gdzie motywy z Szarańczy – zwłaszcza postać pułkownika Aureliano – ukażą się w pełnym blasku. Intrygującemu go od dzieciństwa pułkownikowi poświęcił Márquez jeszcze jedną powieść: Nie ma kto pisać do pułkownika. Powstała w czasie, gdy pisarz jako korespondent kolumbijskiego dziennika został wysłany do Paryża. Kiedy zamknięto gazetę, a jemu przysłano pieniądze na powrotny bilet lotniczy, postanowił wykorzystać je jako stypendium i dokończyć powieść. Była zima, gdy pieniądze się wyczerpały. Gabriel García zbierał puste butelki, by kupić za nie bułkę, spał na ławkach w parku, a ogrzewał się parą buchającą z szybów metra.

Po roku Nie ma kto pisać do pułkownika ukazało się w piśmie literackim w Bogocie, ale autor nie otrzymał honorarium. Również drugie wydanie nie przyniosło mu dochodu, co w pewnej mierze spowodowane było tym, iż sam Márquez do wydawania swoich książek nie przywiązywał dużej wagi. Tym, co go naprawdę obchodziło, było szukanie sposobu na uwolnienie się spod ciężaru arcydzieła, które domagało się zaistnienia. Rok 1965 przyniósł olśnienie. „Rzecz musiała być opowiedziana tak, jakby opowiadała ją moja babka, i rozpoczęta od tego popołudnia, gdy chłopiec zabrany zostaje przez swego ojca na poznawanie lodu” – mówił Márquez, a już w trakcie pisania Stu lat samotności dodawał: „Mam wrażenie, że stąpam po krawędzi. W ten sposób wszystko będzie na granicy wzniosłości i kiczu. Jak bolero. Albo wzniosę się tą książką do wysokiego lotu, albo skręcę kark”.

Baśniowy sposób opowiadania, w którym zacierają się granice między tym, co rzeczywiste, a tym, co fantastyczne, sprawia, że łatwo ulec czarowi tej powieści. Sto lat to czas, w którym spełnia się los siedmiu pokoleń rodziny Buendía, zbiegając się z historią wioski Macondo od jej założenia aż do upadku. Te zewnętrzne zdarzenia to jedna warstwa powieści, prawdziwy jednak dramat rozgrywa się w planie mitycznym, gdyż w nim dopiero możliwe jest zbliżenie się do istoty ludzkich spraw. W tym planie Sto lat samotności to opowieść o początku i końcu świata, ale także o miłości, samotności i śmierci, o wiecznej zagadce istnienia.

W chwili gdy rozpoczyna się opowieść o dziejach Macondo, „świat był jeszcze tak młody, że wiele rzeczy nie miało nazwy, i mówiąc o nich trzeba było wskazywać palcem”. Dlatego za każdym razem prawdziwą sensację wzbudza pojawienie się w wiosce Cyganów, którzy przynoszą wynalazki z dalekiego świata: magnez, lupę, dagerotyp – rzeczy magiczne w oczach mieszkańców Macondo, poruszające wyobraźnię ojca rodu, José Arcadia Buendía. Ten godny następca Fausta, owładnięty żądzą poznania, uparcie przedsiębierze wyprawy mające odkryć nowe lądy, niestrudzenie podejmuje eksperymenty alchemiczne, pragnie przeniknąć tajemnicę życia. W euforię wprawia go widok teleskopu, ale już unoszenie się ojca Nicanora nad ziemią czy zniknięcie kuglarza na oczach publiczności przyjmuje jak zjawiska najbardziej naturalne pod słońcem.

Do najpiękniejszych zdarzeń w powieści należy to, kiedy po śmierci José Arcadia Buendía przez całą noc padały z nieba maleńkie żółte kwiaty, tak że rankiem ulice były wyściełane nimi niczym grubym dywanem, albo gdy Piękna Remedios wznosi się na prześcieradłach do nieba. Sposób narracji polegający na tym, że autor opowiada o pełnej cudów rzeczywistości, ani na chwilę nie podając w wątpliwość prawdziwości najbardziej niewiarygodnych zdarzeń, mieści się w formule realizmu magicznego. Ale u Márqueza jest coś więcej. Kolumbijski pisarz twierdzi, że wszystko, co pisze, nawiązuje do osobistych doświadczeń i nie zawiera zmyślenia. Przedstawia jako realne to, co dzieje się w świadomości ludzi, mówiąc: „Gdy ci to opowiedzieli, nie miałeś wątpliwości, że tak było naprawdę”.

W świecie, w którym trudno ustalić granice między wyobraźnią a rzeczywistością, dwaj synowie José Arcadia na próżno szukają szczęścia, tak jak nadaremnie będą go szukać późniejsi potomkowie założyciela rodu i jego żony Urszuli, wszyscy o imionach José Arcadio lub Aureliano. Imię determinuje losy jego posiadacza i zgodnie z tą zasadą kolejni José Arcadiowie są impulsywni, przedsiębiorczy i naznaczeni piętnem tragedii, zaś Aurelianowie, skryci i trzeźwi, noszą cechy pierwszego tragarza tego imienia, którym był pułkownik Aureliano Buendía. „Pułkownik Aureliano Buendía zorganizował trzydzieści dwa zbrojne powstania i wszystkie przegrał. Miał siedemnastu synów z siedemnastoma kobietami i wszyscy, jeden po drugim, zginęli w ciągu jednej nocy”.

Na przestrzeni stu lat nikomu z rodu Buendía nie zostało oszczędzone doświadczenie smutku i melancholii. Wszyscy, pokolenie po pokoleniu, przychodzili na świat z nieusuwalnym piętnem samotności, która w świecie Márqueza jest dotkliwa jak ciężka choroba i nieuleczalna nawet po śmierci. Wtedy zdaje się nawet trudniejsza do zniesienia niż za życia, o czym świadczy los Cygana Melquíadesa, który z krainy umarłych powrócił do Macondo, nie mogąc już dłużej znieść samotności.

Wspaniałe i wstrząsające stronice poświęcił Márquez starości. Z wielką przenikliwością pisze, że „sekretem dobrej starości jest nie co innego, tylko szczery pakt z samotnością”. Podpisanie cyrografu z diabłem samotności skazuje na izolację i zapomnienie, ale pozwala zachować resztki godności w niedołężnym ciele, co wydaje się stokroć lepsze niż starość niepokojona fałszywymi słowami miłosierdzia. Zapomnienie bywa jednak tak zupełne, że nie do odróżnienia od śmierci. Kiedy Aureliano Smutny zaczął szukać domu dla swojej rodziny, zaszedł do rozpadającego się ze starości domostwa, w którym mieszkała niegdyś samotna wdowa, żywiąc się ziemią i wapnem ze ścian. Drzwi zarosłe były pajęczyną, okna wypaczone przez wilgoć, a w szparach podłogi mnożyły się jaszczurki i robaki. Aureliano Smutny, przekonany, że od co najmniej pół wieku nie było tu ludzkiej istoty, popchnął drzwi, które – spróchniałe i przeżarte przez termity – runęły na ziemię. „Pozostał na progu czekając, aż kurz opadnie, i wtedy zobaczył pośrodku salonu staruszkę ubraną w suknię z ubiegłego wieku, ze strączkami zżółkłych włosów na łysiejącej czaszce, z olbrzymimi pięknymi jeszcze oczyma, w których zgasły ostatnie gwiazdy nadziei, i skórą twarzy pooraną przez pustynną suszę samotności”.

To była Rebeka. Żyła. Dom jej stał się podobny do trumny, ale uniknęła losu najstarszej z rodu, Urszuli, która – ślepa na starość – stała się zabawką w rękach dzieci, a w oczach domowników – bredzącą wariatką. A jednak to ona, Urszula, dzięki nieprzeniknionej samotności, zrozumiała los swoich bliskich, dopiero przed śmiercią znalazła odpowiedź na najtrudniejsze z pytań: dlaczego?

Objawienie dane było również przedostatniemu z rodu, noszącemu imię Aureliano Babilonia, który poświęcił się odcyfrowaniu starych pergaminów Malquíadesa. Wcześniej nikomu nie udało się odczytać owych zapisów, gdyż powiedziane było, iż nikt nie może poznać ich treści przed upływem stu lat. Kiedy Aureliano Babilonia i jego ciotka Amaranta Urszula płodzą dziecko ze świńskim ogonkiem, co jest karą za złamanie zakazu kazirodztwa, wypełnia się przepowiednia. Wówczas Aureliano domyśla się, iż manuskrypty Melquíadesa zawierają dzieje rodziny z najdrobniejszymi szczegółami, opowiedziane na sto lat przedtem. Zafascynowany odkryciem, zasiada do czytania, chcąc poznać datę i okoliczności swej śmierci. W trakcie czytania historii rodu dochodzi do czasu teraźniejszego, w którym apokaliptyczna burza zmiata całe Macondo. „Ale nim doszedł do ostatniego wiersza, zrozumiał już, że nigdy nie wyjdzie z tego pokoju, gdyż powiedziane było, że miasto zwierciadeł (lub zwierciadlanych miraży) zmiecione będzie przez wiatr i wygnane z pamięci ludzi w chwili, kiedy Aureliano Babilonia skończy odcyfrowywać pergaminy, i że wszystko, co w nich spisano, niepowtarzalne jest od wieków i na wieki, bo plemiona skazane na sto lat samotności nie mają już drugiej szansy na ziemi”.

Zamknęło się magiczne koło. Czas opowieści spotkał się z czasem narracji. Jednak wbrew słowom powieści nie jest to historia niepowtarzalna. Sekret kryje się w słowach „miasto zwierciadeł”, bowiem w Macondo, jak w zwierciadle, odbijają się dzieje ludzkości.

AGNIESZKA PAPIESKA

Warto również przeczytać...