fbpx
HOME
Beata Bolesławska-Lewandowska

Szymanowski a młodzi

Truizmem jest powiedzieć, że młodzież kompozytorska kształcąca się w Polsce w okresie międzywojennym wchodziła w dorosłość pod ogromnym wpływem Karola Szymanowskiego. Mam tu na myśli nie tylko urodzonego w 1913 roku Witolda Lutosławskiego, czy o rok młodszego Andrzeja Panufnika – wymienianych jako najwybitniejszych przedstawicieli pokolenia debiutującego przed wybuchem II wojny światowej; ale także – a może nawet w większym stopniu – ich o kilka lat starszych kolegów: Zygmunta Mycielskiego, Romana Palestra, Antoniego Szałowskiego, Konstantego Regameya (wszyscy czterej ur. w 1907), Grażynę Bacewicz (ur. 1909), Romana Maciejewskiego (ur. 1910) czy Stefana Kisielewskiego (ur. 1911). Kompozytorzy ci dorastali pod silnym wpływem kontaktów z Karolem Szymanowskim (1882–1937). I to właśnie zetknięcie z osobowością tego wybitnego twórcy, jego poglądami, a także, last but not least, z jego muzyką – wywarło zasadniczy wpływ zarówno na ich rozwój muzyczny, jak i postawę wobec sztuki oraz rozumienie powinności artysty. To był rodzaj pokoleniowego doświadczenia. Przy czym warto zauważyć, że mamy tu do czynienia z dwiema grupami kompozytorów.

Starsi, jak Palester, Mycielski czy Maciejewski, zetknęli się z Szymanowskim bezpośrednio jako z pedagogiem. Czy to podczas jego pracy w warszawskiej Wyższej Szkole Muzycznej, czy w kontaktach prywatnych, podczas kompozytorskich konsultacji. Z kolei dla młodszych o kilka lat Panufnika i Lutosławskiego Szymanowski pozostawał wielką fascynacją, mimo że do osobistych spotkań z nim nie mieli już wielu okazji. Co więcej, w pozostawionych memuarach obaj wspominają swe przelotne, pojedyncze zetknięcia z mistrzem jako dalece rozczarowujące, co zasadniczo odbiega od pełnych zachwytu wspomnień osobistego uroku Szymanowskiego oraz długich z nim rozmów o muzyce i sztuce, jakie były udziałem starszych o parę lat kolegów. Ale kiedy Lutosławski i Panufnik się z mistrzem zetknęli, Szymanowski był już schorowany i zgorzkniały. Wcześniej pełen wigoru i wiary w młodych, inaczej też na nich oddziaływał.

Przyjęcie w Archives Internationales de la Danse, Paryż 1936.

„Byłem u Szymanowskiego. Zrobił na mnie nadzwyczajne wrażenie. Jest kolosalnie miły i czarujący. Zainteresował się mną, […] mam do Szymanowskiego przyjść, jeżeli tylko coś nowego napiszę” – tak opisywał swe pierwsze spotkanie z mistrzem, w listopadzie 1931 roku, Roman Maciejewski. Niewiele wcześniej rozpoczął studia kompozytorskie w warszawskiej Akademii Muzycznej (jak zwyczajowo nazywano wydzieloną po reformie Konserwatorium Wyższą Szkołę Muzyczną). Szymanowski był jej rektorem, a jego obecność – choć wzbudzała wiele kontrowersji – miała ogromne znaczenie dla uczącej się tam młodzieży. Studenci widzieli w nim niekwestionowany muzyczny autorytet. Najwybitniejszego z żyjących polskich twórców. Szybko okazało się przy tym, że rektor Szymanowski był im przyjazny i chętnie zapraszał do siebie na długie rozmowy. Iwaszkiewicz wspominał wręcz: „Podczas pobytu w Bristolu ten mały wstępny pokoik roił się po prostu od odwiedzających go. Ile razy tam wpadałem, zawsze zastawałem mnóstwo ludzi […]. Bywali tutaj młodsi przyjaciele Szymanowskiego, jak właśnie Zbigniew Uniłowski, Zygmunt Mycielski, Aleksander Szymielewicz lub znany aktor filmowy Witold Conti. Spotkać też można było całą plejadę kompozytorów grupujących się naokoło Szymanowskiego, jak Perkowski, Kondracki, Niekraszowa, a później Palester, Szałowski lub Maciejewski”.

A zatem osobowość Szymanowskiego — otwarta na młodych adeptów kompozycji, zapatrzonych w mistrza i głoszone przez niego idee, a jednocześnie próbujących iść własnymi drogami — miała niebagatelny wpływ na studentów warszawskiej uczelni. Kompozytorska młodzież nie tylko widziała w nim odnowiciela polskiej muzyki i przywódcę przeprowadzanych w szkole reform, ale i najzwyczajniej po ludzku uwielbiała. Do tego stopnia, że jego dymisja wywołała groźbę studenckich strajków, których pomysłodawcą był właśnie Maciejewski – ostatecznie z akademii relegowany. Przez uczelniane spory naganę dostał Stefan Kisielewski, a Grażyna Bacewicz na dyplomie zadowolić musiała się czwórką – z której się ponoć później śmiała…

A jak oddziaływała na młodych sama muzyka Szymanowskiego? „Był to dla mnie prawdziwy wstrząs. Szereg tygodni chodziłem potem jak zaczadziały. To jak gdyby narkotyczne działanie muzyki Szymanowskiego trwało przez kilka lat, ustępując dopiero w ostatnich latach studiów” – tak Witold Lutosławski wspominał wrażenie, jakie wywarła na nim wysłuchana w 1924 roku III Symfonia „Pieśń o nocy”. Doświadczenie to stało się dla niego „inicjacją w dziedzinę muzyki współczesnej i z tego powodu przez co najmniej parę lat miało […] znaczenie symbolu”.

Podobną rolę w spotkaniu z utworami mistrza wskazywał także Zygmunt Mycielski, który tak wspominał swój pierwszy kontakt „na żywo” z jego muzyką: „Po przybyciu do Krakowa pobiegłem na pierwszy, jaki był, koncert Szymanowskiego. Przy akompaniamencie kompozytora, jego siostra Stanisława śpiewała „jeszcze ciepłe” — świeżo napisane Rymy dziecięce do słów Iłłakowiczówny. Nie będę tu analizował przyczyn, dla których te pieśni zdobyły szturmem wrażliwość muzyczną dziecka, łasego na dźwięki, lecz do tej chwili głuchego jak pień na wszystko, co wykraczało poza ramy dziewiętnastowiecznego muzycznego języka. Jeżeli opisuję to wszystko, to czynię to nie po to, by pod pozorem uczczenia Szymanowskiego rozpisywać się o sobie, lecz by wykazać, że wysłuchanie jednego dzieła może czasami przełamać lody najbardziej nawet uprzedzonej, zbuntowanej i nierozwiniętej „organizacji słuchowej”. Chodzi tylko o to, by naprawdę słuchać”. Wkrótce poprosił Szymanowskiego o konsultacje, a później blisko się z nim zaprzyjaźnił. Jemu także – jak i wielu innym – mistrz polecił jechać na kompozytorskie studia do Paryża.

Zygmunt Mycielski z Karolem Szymanowskim w Zakopanem.

Mimo podziwu dla Szymanowskiego, młodzi doskonale zdawali sobie sprawę, że ich rolą nie jest ślepe naśladowanie jego muzyki. W odpowiedzi na ankietę ogłoszoną w 1934 roku przez „Muzykę Polską” tenże sam Mycielski pisał: „…nie przez uleganie jego [Szymanowskiego] wpływowi dotrzymamy kroku arenie światowej. Ale on pierwszy od stu lat pokazał nam, z jaką opinią należy się liczyć. Schylajmy czoło tylko przed artystyczną uczciwością. Kto jest z zawodu artystą, ten wie, co taki frazes znaczy.” A Lutosławski we wspomnieniu opublikowanym tuż po śmierci Szymanowskiego, dodawał: „Dzisiejsza młoda twórczość muzyczna nie idzie może po liniach wytyczonych przez wielkiego Zmarłego. Szuka raczej odprężenia po przerafinowaniu Mitów czy płynności form orkiestrowych. […] Można przypuścić, że żaden młody polski kompozytor nie będzie obecnie Szymanowskiego naśladował, raczej przeciwstawi się wielu nurtom, jakie wrzały w twórcy tak organicznie związanym z zamkniętym już okresem Młodej Polski”. Z miejsca jednak dodawał: „Przeciwstawienie owo będzie jednak pozorne; w istocie swej może być ono po prostu formą nawiązania do mocnej i niewątpliwej podstawy, jaką w dziele wielkiego Zmarłego dojrzy każdy polski twórca, stawiając swe pierwsze kroki.”

Wiele lat później, bo w latach sześćdziesiątych, także Andrzej Panufnik próbował uchwycić znaczenie Szymanowskiego dla twórców swego pokolenia. W przygotowanej dla Radia BBC audycji pisał: „Szymanowski był bez wątpienia kompozytorem romantycznym; nic nie mogło oderwać go od jedynego dla niego źródła inspiracji, którym pozostawał rodzaj twórczej egzaltacji. […] Taki był Szymanowski jako kompozytor, ale jako myśliciel i przywódca postępu w muzyce – zwłaszcza polskiej muzyce – stał po stronie wszystkiego co antyromantyczne. Rozpoznawał i pomagał propagować każdy eksperyment, w którym – jak kiedyś powiedział – kompozytor miał «wystarczającą odwagę zburzyć mosty lub postawić wszystko na jedną kartę»”.

I to właśnie postawa Szymanowskiego – owo patrzenie w przyszłość i widzenie roli polskiej muzyki na równi z muzyką europejską czy światową – stała się bodaj najważniejszym jego dziedzictwem. Podjętym przez kompozytorską młodzież bez kompleksów, z entuzjazmem, a także poczuciem obowiązku i szczerej odpowiedzialności za poziom polskiej muzyki. I jeśli nawet po latach Palester zżymał się, że literatura na temat Szymanowskiego trzyma się „z dziwnym uporem względnie łatwej drogi hagiograficznej”, a Mycielski z pewnym zdziwieniem notował, jak to po latach część utworów Szymanowskiego mu „zbladła”, obaj doskonale zdawali sobie sprawę z wagi jego osiągnięć oraz roli, jaką odegrał nie tylko wobec swych bezpośrednich następców, ale i ich kontynuatorów.

A jeśli chodzi o młodych, to może najcelniej wpływ Szymanowskiego na nich, jak i jego znaczenie uchwycił Mycielski, który w 1959 roku notował: „Szymanowski był kwintesencją swego czasu, tych lat dziewięćsetnych, które wydały twórców Młodej Polski, jego przede wszystkim, bo on najbardziej te cechy wcielił, skupił w swoim dziele. Autor Pieśni, Źródła Aretuzy, Króla Rogera i III Symfonii – promieniował tym przekonaniem o wysokim posłannictwie sztuki, sztuki niesłychanej i zachwycającej, biorącej w swoje posiadanie całego człowieka. […] Wśród młodych miał olbrzymi autorytet artystyczny, z gatunku tego autorytetu, który nazwać można autorytetem moralnym. Na czym to polegało, skoro nie chodziło tu o moralność w potocznym tego słowa znaczeniu? – Na ogromnej dozie bezinteresownego stosunku do sztuki, na wierności wobec siebie i wysiłku, którego ta sztuka wymaga. Sądzę, że tu tkwi źródło autorytetu, który miał Szymanowski wśród młodych”.

BEATA BOLESŁAWSKA-LEWANDOWSKA

Warto również przeczytać...