fbpx
HOME
Wojciech Kass

Topos i etos leśniczówki Pranie

To jest łatwe do wyobrażenia: pagór widoczny z drogi na Krzyże i Karwicę, w której to wsi droga rozchodzi się w kierunku Drapacza i Turośli oraz biegnie dalej do Faryn i Kokoszki. A z tych wiosek – do Spychowa albo Myszyńca. Jeszcze do 2011 roku ta droga na odcinku Pranie–Karwica była gruntowa. To jest do przedstawienia sobie – pagór jeszcze nie jest zryty żadnym budowlanym fundamentem, a widok na jezioro z niego nie jest przełamany bryłami budynków. Był ktoś pierwszy, który na nim stanął i pomyślał: tu stanie dom i urząd leśny, chlew i obora, stodoła, kuchnia letnia, wędzarnia ryb, pomost. Pomiędzy drogą a pagórem zasadzi się zboże, przy leśniczówce posadzi sad, założy kartoflisko i warzywnik, wystawi pasiekę. Myśl o takiej osadzie nie wiadomo kiedy zapulsowała i niewiadomo w czyjej w głowie. W każdym razie w drugiej połowie XIX wieku na pagórze postawiono leśniczówkę, wpierw drewnianą czy typu szachulcowego, jaką była ta w sąsiednim Zdróżnie, z rozmysłem skazana na zniszczenie w ciągu dwóch ostatnich dekad? Pięć lat przed I wojną światową wyparła ją cywilizowana kuzynka, a więc leśniczówka z czerwonej cegły, kryta dachówką typu holenderskiego, a zaraz obok w tym stylu – chlew i obora oraz kuchnia letnia. Stodoła pozostała drewniana, lecz wiadomo, drewno jest mniej wytrzymałym budulcem niż cegła, przypuszczalnie więc podlegała ona remontom i przeobrażeniom. Świadectwem epoki cegły w Praniu jest żelazna tablica, umieszczona w górnym rogu bocznej elewacji leśniczówki, z datą 1909. Z pagóra roztaczał się wówczas zapierający dech w piersi widok na Jezioro Nidzkie, które z lotu ptaka ma kształt jelenich rogów, przeciwległy brzeg nieporaniony infrastrukturalnymi ranami ludzkiej zapobiegliwości i zapalczywości, pola i łąki ciągnące się wzdłuż jeziornego brzegu do wioski Krzyże, której mieszkańcy wypasywali na nich swoje trzody. Ostatnią z pasterek była babcia Szurcowa, którą spotykałem, kiedy pod koniec poprzedniego wieku nadal prowadziła na wypas swoją ostatnią krowinę, to ją łajając, to czule mówiąc do niej po imieniu. Mieszkańcy Krzyży wtedy, jak wielu mazurskich wiosek, mieli wiele lepszych zajęć niż obsługę ruchu turystycznego. Tworzyli kulturę pracy i pożytku, a nie kulturę wygody i wypoczynku.

Fot. archiwum Muzeum K. I. Gałczyńskiego w Praniu

Do końca II wojny na Praniu (taką figurę językową utrzymywali w mowie tutejsi) urzędowało trzech niemieckich leśniczych, a świadkiem upadku Prus Wschodnich był Hugo Schmidt, który wraz z rodziną zdołał uciec i przedrzeć się przez kordony frontu, aby w końcu osiąść w niemieckim pojałtańskim mateczniku. W 1998 roku odwiedziła mnie córka tego leśniczego, Christel, i przekazała do archiwum placówki kilka zdjęć utrwalających wygląd miejsca w czasie II wojny. Na jednym z nich Hugo Schmidt, w czapce z wszytą w otok niemiecką gapą, stoi pod dębem na skarpie i wpatruje się w jezioro. Dąb, skarpa i jezioro nadal są. Leśniczy, mimo że utrwalony w zdjęciu jak muszka w bursztynie – minął.

Gdyby dziecko chciało przedstawić wizerunek leśniczówki i jej obejścia od strony wód Nidzkiego, to na pewno namalowałoby grzbiet wieloryba wynurzony z jeziornej głębiny, a na tym grzbiecie budyneczki, drzewa, płotki, dym z komina. Choć powoli wstępuję w wiek sędziwy, taki rysunek tego miejsca od strony jeziora formułuje się w mojej wyobraźni coraz silniej, z roku na rok stygnąc w relief mitu.

Po wojnie „prące” łąki i pole pokrył las, a wzdłuż drogi prowadzącej do Prania od strony lądu wyrosły świerki, z których wiele zeschło i zostało wyciętych, a w największej wyrwie po świerkowym szpalerze lat temu kilka nasadzono lipy. Litera Jana Kochanowskiego przekuła lipę w twardy symbol drzewa, pod którym dobrze się pisze i które stwarza ku temu pisaniu najlepsze warunki. W każdym razie, w przeciwieństwie do konstelacji obiektów na pagórze, jego topografia zaczęła ulegać stopniowemu zatarciu. W 1945 roku w Praniu nastał leśniczy Stanisław Popowski wraz z matką Zofią, a w 1956 roku, w trzy lata po śmierci autora Kroniki olsztyńskiej, stołek leśniczego na Praniu objął Kazimierz Śmigielski, który – żegnając się z tym miejscem pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku – złorzeczył pewnie tym wszystkim, którzy postanowili zmienić przeznaczenie leśniczówki z leśnego urzędu na pośmiertny kwaterunek poety, czyli muzeum pamięci o nim i jego żywej literze poezji.

Poeta nie jest tylko i wyłącznie kreatorem krajobrazu języka, okazuje się bowiem, że ci najwybitniejsi, oczywiście bezwiednie, ustawiają przyszłościowy kurs miejsc, obiektów, archiwów, galerii etc. Słowem – wpływają na ich los, na formy i figury tego, co rzeczywiste i realne, kształtowane przez historię. Pojawienie się na prańskim pagórze w lipcu 1950 roku Gałczyńskiego i jego rodziny wytyczyło na zasadzie trzepotu skrzydeł motyla rodzaj echa, które w kilka lat po śmierci poety zaczęło przybierać formy trwałe aż po obecną funkcję i kształt tego miejsca. Ten przyjazd sprawił przemeblowanie pagóra, które miało rozpocząć się niebawem, gdyż meble służące leśnej ekonomice i statystykom nie mogły być przydatne poetyce i jej literze, takoż muzealnictwu i kulturze. Już w 1960 roku na frontowej ścianie leśniczówki odsłonięto tablicę upamiętniającą nie tyle robotę leśników w puszczy, co robotę poety w języku. Wraz z tym los Prania zaczął się przesądzać, z wolna przestawało ono być leśnym urzędem, generatorem kultury leśnej i rytuałów myśliwsko-łowieckich, a stawało się miejscem pamięci, muzeum biograficzno-literackim, więcej – warsztatem literackiej roboty, cechem rzemiosł stylistyk i poetyk różnych. Ale przecież nie tylko funkcja urzędu na pagórze zaczęła się z leśniczówki ulatniać, także funkcja „pensjonatu”, gdyż z chwilą, kiedy na Mazurach zaczęto kłaść tory pod kolej żelazną, do tego odległego i zakrytego pozostałością wielkiej Puszczy Jańśborskiej kątka Rzeszy niemieckiej zaczęli zjeżdżać pierwsi odważni i ciekawi świata turyści. Leśniczówki więc, te leśne arkadie i oazy, oferowały pokoje do wynajęcia, a i zdrowy wikt podparty leśnymi darami: owocami, dziczyzną, konfiturą i nalewką. Czyż poeta, jego żona Natalia i córka Kira nie byli pensjonariuszami w domostwie Stanisława Popowskiego i jego matki? Byli, podobnie zresztą jak wielu innych, po których nie przetrwały ani świadectwa zdjęciowe ani piśmienne.

Sternik los zaczął Pranie prowadzić w kierunku miejsca kultury, dźwigając je na pozycje najbardziej znanej w Polsce leśniczówki, którą już gestem swojego do niej przybycia i pobytów w niej poeta wprowadził niejako boczną furtką do historii literatury. Zatem w Praniu mamy wpierw do czynienia z położonym na pagórze urzędem leśnym, który posiadał unikatowe genius loci, lecz wcale nie większe niż innych leśniczówek posadowionych w krainie puszczańsko-jeziornej. Po śmierci Gałczyńskiego Pranie zaczyna być miejscem wzbudzającym zaciekawienie poprzez rosnącą legendę poety i samo przez się w tą legendę krzepnące, następnie miejscem kultury, zwłaszcza literackiej i muzycznej oraz nie tylko muzeum, ale podobnie jak w swoim czasie inne mazurskie leśniczówki (Sosnówka – Kazimierz Orłoś, Kierzek – Bohdan Czeszko, Gąsior – Igor Newerly, Maskulińskie – Mirosław Żuławski, Jan Wernic) pisarskim warsztatem. Słowem, w Praniu wystąpiło zjawisko tkanki łącznej, w którym tkanka kultury łączy się z tkanką natury. Poeta, po pierwsze, uprawomocnił na pagórze literę poezji, po drugie – pracownię literacką, kontynuowaną przez siedemnaście lat przez jego córkę Kirę Gałczyńską, a następnie przeze mnie ponad ćwierć wieku. Napisane w Praniu utwory i książki mogłyby już stanowić początek biblioteki, a te inspirowane miejscem, twórczością i legendą Gałczyńskiego zasilić sporych rozmiarów antologię wraz z bonusem broszury adresów bibliograficznych.

Fot. archiwum Muzeum K. I. Gałczyńskiego w Praniu

Zmieniający się topos Prania wytworzył etos i co najmniej kilka symboli, m.in. scenę, która wyrosła z niego niejako naturalnie jako jeszcze jedno drzewo w lesie. Nie mogła być inna, ani większa, ani technicznie wypasiona, gdyż istotą Prania, jak i całych Mazur, jest kameralność, za którą ludzie coraz bardziej będą tęsknili i poszukiwać jej będą jak ciszy, skupionego mroku czy czystego powietrza. Szkoda, że decydenci, od których zależy przyszłość mazurskiej krainy tego nie rozumieją, pochwalając gigantomanię oraz megalomanię i jednocześnie poklepując po plecach ich rozsadników. Scenę zaprojektowała w 1999 roku zmarła dziesięć lat później scenografka Studenckiego Teatru Satyryków (1954– 1975, Warszawa) Zofia Góralczyk-Markuszewska. Drugim, większym sklepieniem sceny jest gwieździste niebo, a jeszcze większą scenografią, pomimo kurtyny ilustrującej zieloną gęś pośród łabędzi, jest rozległy widok jeziora, trzcin, nieboskłonu, ptactwa wodnego, łódek i jachtów oraz przeciwległego brzegu. Artystka podkreślała: Sztuka jest sztuczna. Dlatego ta kurtyna przedstawia styk natury i kultury, przyrody i wyobraźni, a jest nim tolerujące się wzajemnie towarzystwo łabędzi i tworu wyobraźni poety, a więc zielonej gęsi – hybrydy w połowie przynależnej do piórowatych a w połowie do świata literackiego. I jeszcze jedno symbolizuje ta scena, coś elementarnego, a jednocześnie należącego do tajemnicy twórczych zdolności. Otóż rzekę talentu poetyckiego Gałczyńskiego żywiły m.in. dwa dopływy – muzyka i teatr. Stąd teatralność jego wielu utworów literackich (wiersze inscenizujące obyczajowe scenki, dialogi etc.) oraz muzyczność, ujawniająca się tyleż na poziomie tematów, co i w samej ich strukturze.

Żywą figurą teatru jest aktor, muzyki – dyrygent, instrumentalista, solista. Dlatego na prańskiej scenie występują przede wszystkim oni. Poeci rzadziej i to zazwyczaj na kameralnej górce w Praniu, w miesiącach jesieni, zimy i wczesnej wiosny.

Zmów więc przechodniu paciorek za poetę i to miejsce. Mimo, że jest małe, kruche, niezdolne do obsługi kultury masowej rozrywki i hałasu, to wspiera się na potężnej żyle, jaką jest tęsknota człowieka do takiej miary w nim samym, która w miniaturze odbija kosmos, niczym boczne lusterko samochodu, które w wierszu Adama Zagajewskiego mieści olbrzymią fasadę katedry w Chartres.

Gałczyński napisał: Prawdziwa kultura jest przy świeczce. Oby jej płomienia nie zagasiły żywioły wiatru, burz i deszczu, gdyż i one są rządcami prańskiego pagóra.

WOJCIECH KASS

Warto również przeczytać...