fbpx
HOME
Wojciech Majcherek

When I’m 80

Czy to możliwe, że Paul McCartney obchodzi 80 urodziny? Kiedyś napisał chwytliwą, trochę wodewilową piosenkę When I’m 64 (Kiedy będę miał 64 lata):

 

Czy kiedy się zestarzeję i zacznę łysieć,

za wiele, wiele lat,

będziesz ciągle przysyłać mi Walentynkę,

urodzinowe życzenia, butelkę wina?

Czy będziesz mnie ciągle potrzebowała,

czy będziesz mnie ciągle karmiła,

Kiedy będę miał 64 lata?

 

Piosenka ukazała się na płycie Orkiestra Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza w pięknym roku 1967, uważanej za szczytowe osiągnięcie Beatlesów, choć był to szczyt w dyskografii, która przypominała Himalaje – tam wszystkie góry najwyższe. McCartney miał wtedy 25 lat. Perspektywa emerytury mogła mu się wydawać nieskończenie odległa. Ale czas przepłynął i sir Paul obchodzi osiemdziesiątkę.

Dostałem prezent z okazji tego jubileuszu i mogłem obejrzeć niezwykły dokument Get Back, pokazujący sesję nagraniową, którą Beatlesi odbyli w styczniu 1969 roku. Pomysł był taki, żeby po trzech latach przerwy znowu zagrali koncert dla publiczności. W 1966 roku zaprzestali występów, bo już mieli dość pisków dziewczyn, które zagłuszały ich muzykę. Poświęcili się nagraniom studyjnym. Ich kreatywność wybuchła z mocą, jaka jest dana tylko największym geniuszom sztuki. Ale odezwała się w nich tęsknota rock and rollowej kapeli do grania na żywo. Mogliby bez trudu ułożyć repertuar koncertu ze swoich przebojów, których mieli bez liku. Chcieli jednak przedstawić nowe kawałki. Stąd ta sesja, którą miał zwieńczyć koncert i która była filmowana przez Michaela Lindsaya-Hogga. Kamery rejestrowały Beatlesów non stop. W archiwach zachowało się kilkadziesiąt godzin nagrań. Na pewno nikt wtedy nie miał tego typu dokumentacji. Powstał z niej film Let it be, który został pokazany w 1970 roku i był wówczas traktowany jako dowód na kryzys w zespole, który doprowadził do jego rozpadu. Po blisko 50 latach dostęp do całości materiału uzyskał Peter Jackson (reżyser Władcy Pierścieni) i to on przygotował trzyczęściowy dokument (łącznie ok. 8 godzin) Get Back, który dla fanów Beatlesów jest rzeczą nadzwyczajną, jedynym tego rodzaju świadectwem ich twórczości.

Oczywiście patrzyłem na ten film okiem kogoś, dla kogo Beatlesi pozostają niezmiennie od pierwszego usłyszenia przedmiotem fascynacji (a musiało to się stać we wczesnym dzieciństwie, może jeszcze w Szczecinie, gdy w radioodbiorniku Kankan 3 usłyszałem jakąś ich piosenkę). Nie jest oczywiście tak, że muzycznego świata poza Beatlesami nie widzę. Myślę nawet, że rozległość moich upodobań jest dość znaczna, przez lata się wzbogaciła, ale tym bardziej siła przywiązania do Beatlesów pozostaje trwała. Ta miłość nie rdzewieje. Nie potrafię właściwie wytłumaczyć, dlaczego tak jest? Tajemnica duszy.

Wracając do filmu. Ogląda się go bez najmniejszego znużenia, choć z pozoru ciągle dzieje się w nim to samo: Beatlesi próbują kolejne piosenki, bawią się nimi, wygłupiają, pogadują ze sobą i z otoczeniem. Yoko Ono siedzi cicho przy Lennonie. Czasami przyjdzie Linda McCartney i porobi zdjęcia. Na początku w kącie klęczą jogini – tajemniczy przyjaciele Harrisona. Jest oczywiście nadworny producent Beatlesów George Martin. Ekipa dźwiękowa i filmowa kręci się po studiu. Materiał jest świetnie zmontowany przez Jacksona. Rejestruje momenty, gdy rodzą się pomysły na piosenki, które staną się jeszcze wielkimi przebojami zespołu, a także te, które pojawią się już na solowych płytach Beatlesów. Muzycy nie przynoszą nut. Po prostu ktoś, komu poprzedniej nocy coś zaświtało, siada do pianina albo gitary i przygrywa melodię. Pozostali słuchają, zaczynają improwizować od siebie. To wspólne granie pokazuje, jak byli nieprawdopodobnie muzykalni, w głowach mieli również całą bibliotekę utworów innych wykonawców, parodiowali je. Tworzenie piosenek po prostu cieszyło ich jak nic innego. Nawet jeśli się mylili w akordach, wciąż szukali harmonii. I nie mówili o sławie i pieniądzach, które muzyka im dawała. Dużo palili (ale raczej papierosy). Jedli tosty, czasem popijali wino.

Film ma swoją dramaturgię. Rejestruje dzień po dniu próby, choć Beatlesi nie mogą się zdecydować, do czego właściwie mają doprowadzić. Lindsay-Hogg naciska, aby zrobić koncert. Padają różne pomysły, niektóre egzotyczne, np. żeby zagrali w starożytnym amfiteatrze w Libii. McCartney sugeruje, aby miejsce było całkiem zaskakujące i podpowiada parlament w Londynie. Ringo nie chce wyjeżdżać za granicę. Harrison jest w ogóle sceptyczny w sprawie koncertu. On też powoduje kryzysową sytuację w trakcie prób. Trochę nie wiadomo, co jest konkretnie jej powodem. Sprzeczka z McCartneyem? Chyba chodzi bardziej o to, że George ma już swoje ambicje, w pewnym momencie mówi Lennonowi, że chciałby nagrać płytę solową, a w zespole czuje, że jest bardziej wykonawcą pomysłów przede wszystkim McCartneya. Ten rzeczywiście najbardziej sprawia wrażenie lidera, chce żeby spotkania miały jakiś cel. Lennon głównie się wygłupia i ściska z Yoko. Harrison w pewnym momencie oświadcza, że odchodzi z zespołu i rzeczywiście znika na kilka dni. Reszta próbuje go namówić na powrót. W końcu to się udaje. W międzyczasie Beatlesi zmieniają studio: wielką, nieprzyjazną halę filmową Twickenham zastępują kameralnym studiem w siedzibie ich firmy Apple przy Savile Row. Tu wraca dobra atmosfera i staje się to także za sprawą Billy Prestona – świetnego, ciągle uśmiechniętego, czarnoskórego pianisty, który trochę z przypadku trafia na próby Beatlesów. Akurat pracują nad piosenką Get back i jego obecność podnosi jakość nagrania. W tej scenie widać, że czują, iż dobrze im idzie, rodzi się coś naprawdę wartościowego. McCartney i Lennon patrzą na siebie i jest w ich spojrzeniach jakiś rodzaj komunii artystów, którzy wiedzą, że się idealnie dopełniają.

Tymczasem mijają kolejne dni stycznia, wciąż nie wiadomo co z koncertem. Przesuwany jest jego termin. Wreszcie ktoś podpowiada, żeby zagrali na dachu budynku Apple. Nie będzie zatem publiczności, ale powstanie materiał do filmu. Ostatnia część dokumentu Jacksona pokazuje ten występ Beatlesów. Jego zapis był prezentowany parę miesięcy temu w kinach Imax. Pisałem o nim w „Księdze przyjaciół”. Fragment tego koncertu wykorzystał w swoim najnowszym spektaklu Krystian Lupa.

Jakie by tu wysłać urodzinowe życzenia Paulowi McCartneyowi? Czego można życzyć człowiekowi, który został obdarzony jak mało kto na świecie? Powinniśmy raczej wyrazić wdzięczność za to, co stworzył. Może ludzkość nie zatraci się zupełnie, jeśli będzie z jego muzyką wciąż obcować.

WOJCIECH MAJCHEREK

Tekst ukazał się także na blogu Wojciecha Majcherka „Nie tylko o teatrze”

Warto również przeczytać...