fbpx
HOME
Bogdan Tosza

Wspomnienie pewnej lektury

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku w Państwowym Instytucie Wydawniczym ukazywała się, zapewne przez wielu czytelników dobrze pamiętana, niezwykła seria o poważnej nazwie „Biblioteka Krytyki Współczesnej”. Skromna, ale charakterystyczna szata graficzna, różniących się jedynie kolorem niedużych książek, do dziś wyodrębnia się w wielu domowych księgozbiorach. Zwłaszcza, że wydano w niej dużo ponadczasowych arcydzieł nie tylko polonistyki, ale w ogóle humanistyki. Są wśród nich eseje Eliota i Audena, znakomite teksty Gastona Bachelarda i Rogera Caillois, niezapomniane Problemy poetyki Dostojewskiego Michaiła Bachtina, praca Martina Walsera Opis formy – studium o Kafce, czy wreszcie najobszerniejszy w tej serii tom Czym jest literatura? J. P. Sartre´a. Jest w niej także książka, zapewne nie najważniejsza w całej „Bibliotece”, która stała się szczególnie ważna dla mnie, dla mojego osobistego rozwoju intelektualnego. To zbiór szkiców literackich Waltera Hilsbechera pod tytułem Tragizm, absurd i paradoks. Niemiecki pisarz, zmarły przed prawie dziesięcioma laty, po świadkowaniu całemu XX stuleciu, przeżył bowiem 98 lat, pisał eseje, prozę i wiersze. W Polsce znany wyłącznie jako autor tego jednego jedynego zbioru. Wyboru tekstów do niego dokonał Stefan Lichański, który jest również autorem krótkiej przedmowy. Widać z niej wyraźnie, jak on sam niewiele wiedział o życiu i twórczości Hilsbechera, stąd wprowadzenie do książki jest zaledwie przeglądem jej zawartości. Przekład esejów to dzieło Sławomira Błauta, nieżyjącego już znakomitego tłumacza Güntera Grassa. Grassa, dodajmy, który odszedł w kwietniu 2015 roku równo miesiąc przed śmiercią samego Hilsbechera.

Tragizm, absurd i paradoks ukazał się w Polsce późną jesienią 1972 roku. Miałem wtedy dwadzieścia lat, byłem na drugim roku studiów polonistycznych. Książkę kupiłem w Krakowie w nieistniejącej już księgarni Pegaz przy ulicy 1 maja, dziś biskupa Juliana Dunajewskiego. Kosztowała 20 ówczesnych złotych. Nie pamiętam, czy to było dużo, ale przecież wtedy wszystko było dużo… Zakupy w tej bodaj najważniejszej wówczas literackiej księgarni, dziś, choć broniła się długo, zamienionej na mały supermarket, wynikały ze studiów, z wykładów, z rozmów z wybitnymi pedagogami. Dozgonna wdzięczność dla nich rosła i rośnie wraz z upływem lat. Jednym z najważniejszych był profesor Jan Błoński, który właśnie wtedy wrócił z kolejnego pobytu we Francji. Czy to nie on był jednym z głównych programatorów kolejnych tytułów Biblioteki Krytyki Współczesnej? Każdy jego wykład, każda wypowiedź prowokowała kolejne tropy i poszukiwania zawsze licznie zgromadzonych studentów. Jak ta, kiedy ogłosił z katedry, że Paul Celan to największy poeta języka niemieckiego po Rilkem. Słuchaliśmy zdumieni, bo na wypełnionej sali wykładowej nikt, łącznie z laureatami, świeżo wtedy rozpoczętej, Olimpiady Literatury i Języka Polskiego, nie miał pojęcia, o kim profesor mówi. Ale to już inna historia…

Książkę Waltera Hilsbechera otwiera próba odpowiedzi na pytanie: „Jak dalece literatura jest nowoczesna?”. Autor analizuje tendencje i charakterystyczne cechy literatury XX-wiecznej, zwracając szczególną uwagę na kategorię „fragmentu”. Za punkt graniczny nowoczesnego piśmiennictwa uznaje Ulissesa Joyce´a, w którym „wola ogarnięcia pełni zaczyna się w realizacji rozpadać i rodzi fragmentaryczność”.  Ta konstatacja sama w sobie nie jest może już dziś rewelacyjna, ale sposób w jaki niemiecki eseista ogarniał wówczas całość nowoczesnej sztuki, bo przywoływał również malarstwo, budziła niekłamany podziw i do dziś przekonuje błyskotliwym wywodem. Swoją uwagę skupia on na znalezieniu źródeł porzucenia przez sztukę ambicji ogarnięcia „całości” bytu, przekonania, że da się to osiągnąć. Hilsbecher odnosi się do zdobyczy współczesnej fizyki i psychologii. Pisze: „nasz obraz świata, na który decydujący wpływ wywierają obie te dziedziny wiedzy, odznacza się tym, iż jego dotychczasowe granice przesunęły się w niewidzialne”.

Wielkie wrażenie na ówczesnym dwudziestolatku robiły eseje poświęcone „pisaniu jako terapii”, fantazji, czy samemu esejowi, jako wyjątkowemu gatunkowi literackiemu. Dla kogoś, kto poszukiwał swojej drogi, także w literaturze, Hilsbecher określa eseistę jako „poszukiwacza duchowej przygody, […] tropiciela i zarazem strażnika tajemnicy”, dla którego „absolut to nieustanna pokusa”. Czy może dziwić, że przeciwstawia esej felietonowi, który zdominował współczesne piśmiennictwo popularne? „Felietonista chce się bawić, eseista chce wiedzieć”. Ten drugi nigdy nie ustaje w poszukiwaniach, choć wie, że osiągnięcie pełnej wiedzy nie jest możliwe. I w tym sensie jest może podobny do uczonego, tyle że uczony musi się zawęzić do specjalizacji, do swojej specjalizacji, a eseista jest, by tak rzec, uczonym amatorem, który nigdy nie pozwoli ograniczyć pola swoich obserwacji i poszukiwań. Jest kimś, kto bada nie tylko przedmiot swoich zainteresowań, ale i samego siebie badającego, szukającego prawdy o sobie. Zapewne z tej przyczyny Hilsbecher analizuje sylwetki mitycznych poszukiwaczy prawdy o sobie: Narcyza, Edypa, Hamleta…

I właśnie esej Apologia Narcyza, przyznaję dziś po latach, był dla mnie w zbiorze Tragizm, absurd i paradoks największą rewelacją. Dla jego autora Narcyz nie jest zachwyconym swoją wyjątkową urodą playboyem, jak nam każe wierzyć naiwne rozumienie mitologii, lecz młodzieńcem, który przeżywa „zachwyt i przerażenie spotkaniem z samym sobą, ogromne zdumienie”. W tej interpretacji jest on przede wszystkim uosobieniem poszukiwania prawdy o sobie, osiągania progu dorosłości i dojrzałości. W tym sensie jest bliski i Edypowi i Hamletowi, „wszyscy trzej byli wydani jednakowo na pastwę wewnętrznych sprzeczności”. Edyp szuka wiedzy o tym, kim jest naprawdę. Jego dzieciństwo kończy się z chwilą, kiedy odchodzi z Koryntu, aby poprzez delficką wyrocznię powrócić do matki, rozwiązać zagadkę bytu i osiągnąć tragiczny finał swego losu. Hamlet różni się tym od nich, że jego rozdarcie dociera do granicy świadomości. „Uświadamia sobie boleśnie pęknięcie, które go rozdziera. Utajona zależność między świadomością a bólem wychodzi w nim na jaw; wrażliwość pobudza świadomość, świadomość podsyca wrażliwość”.

Powróćmy jednak do pierwszego z mitów. Interpretacja Waltera Hilsbechera jest wnikliwą polemiką z powszechnym przecież odczytaniem mitu Narcyza jako osoby, która tak zachłysnęła się urodą, pięknem swojej postaci, że ten zachwyt doprowadził ją do samozagłady. Najczęściej używane pojęcie Narcyza i co za tym idzie określenie narcystyczny ma się, jego zdaniem, do mitu tak, jak ideologia do idei. W podobny sposób zawłaszcza pierwotne treści i w miarę oddalania się od źródła, zniekształca je. Niemiecki pisarz analizuje ów mit jako, powtórzmy, mechanizm poznania samego siebie, drogę do osiągnięcia samoświadomości. Pierwsze skojarzenie, jakie kieruje Hilsbechera w stronę Narcyza, dotyczy znanego od stuleci w sztukach plastycznych motywu autoportretu ze śmiercią w lustrze, „malarz przy sztalugach, z pędzlem w dłoni, z uniesioną głową, jakby nasłuchiwał, w głębi szkielet. Wszystko to, ta świadomość śmierci, ta wiedza o nietrwałości, smutek, zachwyt, strach i rezygnacja, powinno by było skupić się, stopić w samej tylko twarzy”. A przecież właśnie zderzenie wizerunku malarza i ostatecznego „docelowego” kształtu ustala perspektywę, która stoi przed każdym człowiekiem. Podążanie ku wnętrzu, rozpoznanie w nim siebie jest tym spojrzeniem, które przenosi nas w świat. W sztuce objawia się ono w sposób właściwy danej dyscyplinie artystycznej. W sztukach plastycznych to nie tylko autoportret ze śmiercią, ale przede wszystkim sam autoportret. Mieczysław Wallis w monografii, poświęconej temu tematowi (swoją drogą Wallis jest też autorem Dziejów zwierciadła) mówi wprost, że „potężnym impulsem do przedstawienia samego siebie jest u artysty pragnienie lepszego poznania samego siebie, pragnienie głębszego wniknięcia we własną psychikę.” Wallis przywołuje wypowiedź Maxa Beckmanna, wybitnego ekspresjonisty, jednego z najbardziej zagorzałych autoportrecistów: „Czym jestem? Oto pytanie, które stale mnie prześladuje i dręczy”. Ileż przykładów na potwierdzenie tego wyznania można przywołać, od Fidiasza przez Dürera i Rembrandta po współczesność… A przecież podobny „gest artystyczny” daje się odnaleźć również w teatrze i filmie. Wystarczy z tej perspektywy zobaczyć późną sceniczną twórczość Tadeusza Kantora. I czy podobnym narcystycznym spojrzeniem nie ogląda siebie w Osiem i pół Federico Fellini? Byłby zatem tak rozumiany mit o Narcyzie mitem konstytutywnym ARTYSTY? Hilsbecher przypomina, że mit o Narcyzie jest późnym mitem. W każdej wersji tej opowieści bohater jest bardzo piękny. Niemiecki eseista sugeruje, że po wiekach braku definicji „piękna” w tej właśnie historii objawiło się u Greków klasyczne, dojrzałe, zindywidualizowane stadium tego pojęcia. „W Narcyzie ucieleśniła się ostatecznie okazywana długo przez naturę pasja tworzenia. Doświadczenia, jakie natura poczyniła z człowiekiem, skupiły się w nim w najpiękniejszej, najczystszej formie”. Samoświadomość i pragnienie doskonałości nie są jednak źródłami radości i spełnienia, lecz, jak w tym okrzyku Beckmanna, powodami prześladowań i udręki, bólu, który powstaje z napięcia między wyobrażeniem a spełnieniem. Stąd przejmująca konstatacja Hilsbechera: „Gdy na jego twarzy pojawiło się zachwycenie, Narcyz nie widział już swojego obrazu – spoglądał głębiej, tam, gdzie łączy się życie i śmierć, ból i zapomnienie, początek i koniec”. I słusznie, powiedzmy raz jeszcze, niemiecki pisarz dodaje, że idea zawarta w micie tak się ma do popularnego rozumienia „narcyzmu”, jak częste w historii przeciwieństwo między pierwotną ideą a utworzoną później ideologią.

Ta lektura zbioru esejów Waltera Hilsbechera wróciła do mnie ostatnio w Tarnowie za sprawą programu teatralnego do przedstawienia, które miało swoją premierę czterdzieści cztery lata temu. Na Strach i zachwyt złożyły się trzy jednoaktówki, a właściwie słuchowiska, Ireneusza Iredyńskiego: Głosy, Panie i Terrarium. Iredyński był wtedy gwiazdą, autorem wielu sztuk teatralnych, w tym Żegnaj Judaszu, przeboju, który przeszedł przez większość scen w Polsce (w krakowskim Starym Teatrze reżyserował tę sztukę Konrad Swinarski), ale także świetnej prozy i znakomitych tekstów do radia, a nawet autorem piosenek, śpiewał je m.in. Czesław Niemen. Spektakl był moim dyplomem reżyserskim w krakowskiej Szkole Teatralnej. Scenografię przygotował Adam Brincken, malarz, który wkrótce został jednym z najważniejszych przedstawicieli współczesnej sztuki polskiej. Na zachowanych fotografiach widać „obiekty opakowane”, które później staną się znakiem rozpoznawczym tego twórcy. Dla nas obu przedstawienie stało się początkiem długiej drogi. Tytuł spektaklu, zaakceptowany przez autora, był cytatem z „Głosów”. Jako rodzaj młodzieńczej deklaracji w jego programie zacytowałem fragment eseju Waltera Hilsbechera Lustro i horyzont: „Horyzont kusi przygodami, rozległością i dalą. Lustro – tajemnicami psychicznego wnętrza. Horyzont należy – patrząc powierzchownie – do geografii, lustro do psychologii. Ale za nimi kryje się coś, czego nie wyczerpiemy ani geograficznie, ani psychologicznie. Wyobrażenie przestrzennej dali, z którym wiąże się czar horyzontu, budzi także myśl o dali czasowej – w kierunku przyszłości. Psychologiczne zagadki lustra wskazują na tajemnicę pochodzenia. Horyzont pobudza do działania, lustro do medytacji”.

Warto wracać do dawnych lektur, aby się jak w lustrze w nich przejrzeć i zobaczyć swoje nowe odbicie, nawet jeśli, podobnie, jak w młodości, znowu nie budzi ono zachwytu, a jedynie otwiera kolejny ciąg pytań, powtarza nigdy nieusuwalny „strach i zachwyt” istnienia… Jak go złagodzić? Ciągle szukając nowych książek. Dziś czytam Hilsbechera równocześnie z węgierskim eseistą Bèlą Hamvasem w znakomitych tłumaczeniach Teresy Worowskiej. Jakże przemawia do mnie choćby to wyznanie z Monologu apokaliptycznego, zamieszczonego w Godzinie owoców: „Dojrzeć. Ripeness is all, mówi Szekspir [„Dojrzałość jest wszystkim”, Król Lir, tłum. M. Słomczyński], najwięcej, co można osiągnąć, to stać się dojrzałym. Być miękkim i łagodnym, kruchym i podatnym, nie uciekać, tylko wyjść naprzeciw temu, czemu i tak trzeba się poddać”…

Tarnów/Kraków, marzec 2024

BOGDAN TOSZA

Warto również przeczytać...