fbpx
HOME
Dawid Szkoła

Żywiec – Sucha Beskidzka

Od Żywca do Suchej Beskidzkiej trasa kolejowa ma 35 kilometrów. To z tych okolic pochodziła najpewniej Cukrowa Kowalczyk, która przez większość swojego życia przed czymś uciekała. W Stanach Zjednoczonych przyjęła pseudonim Sugar Kane. Tułała się po różnych orkiestrach, grając na ukulele, śpiewając i pijąc. Nie była pijaczką, mogła rzucić alkohol, kiedy chciała, ale nie chciała, szczególnie gdy było jej smutno. A smutno było jej często, bo od życia zawsze dostawała gorzki koniec lizaka.

Gorzki los był codziennością większości uciekinierów z galicyjskiej nędzy do wielkiego świata. Na północno-wschodnich rubieżach cesarstwa nie było im łatwo żyć, zagrażało im ubóstwo, choroby i nie raz śmierć głodowa. Stanisław Szczepanowski szacował około 1888 roku, że na choroby nagminne co roku w Galicji umierało 56 tysięcy ludzi, a średnia życia kobiety wynosiła tam 28,5 roku, co w porównaniu 42 latami w Anglii dawało różnicę cywilizacyjną. Dlatego mieszkańcy Galicji wybierali podróż na Zachód, w nieznane: lepszy rydz niż nic. Za oceanem trzeba było mieć jednak dużo szczęścia, aby wypłynąć na powierzchnię i osiągnąć sukces.

Sugar Kane pragnęła znaleźć bogatego męża, mając dość podstępnych saksofonistów, po których nad ranem zostawała tylko szczoteczka do zębów. Dlatego zapisała się w wieku 25 lat do żeńskiej orkiestry, jadącej na Florydę, liczyła, że tak pozna zamożnego, subtelnego i bezbronnego okularnika posiadającego jacht. Plan ten prawie udało się jej zrealizować, ale ostatecznie zakochała się w kolejnym saksofoniście, który, być może, w końcu okazał się tym jedynym. Tego nie wiemy, bo tu kończą się nam informacje na temat pięknej i umuzykalnionej Sugar Kane Kowalczyk. Wydaje się jednak, że w końcu dostała słodszy koniec lizaka.

Wielu galicyjskich uchodźców nie miało tego szczęścia: byli oszukiwani przez agentów emigracyjnych i naciągaczy, którzy zabierali im wszystkie pieniądze, inni ginęli w trakcie podróży, wielu nie radziło sobie na nowej ziemi, gdzie w kopalniach i hutach wydawali ostatnie tchnienie przy nieludzkiej pracy. Kobiety padały ofiarami stręczycieli. Tylko nieliczni z dziesiątek tysięcy wyjeżdżających rok w rok odnosiło względny sukces czy też mówiąc dokładniej: stan spokoju i dobrobytu.

Udało się to Samuelowi Wilderowi, który urodził się w 1906 roku w Suchej Beskidzkiej, gdzie jego rodzice prowadzili restaurację dworcową, kiedy jeszcze tamtędy kursowały pociągi Kolei Transwersalnej. Następnie rodzina przeprowadziła się do Wiednia. Tam też Samuel planował zdobyć solidne wykształcenie prawnicze, co z jego temperamentem i poczuciem humoru, okazało się trudnym zadaniem. Dlatego, jak wielu młodych ludzi, którzy pragnęli czegoś więcej, ale nie wiedzieli do końca czego, postanowił zostać pisarzem, co naturalnie w owych czasach skierowało go w stronę dziennikarstwa.

Ówczesny Wiedeń był w pewien sposób symbolem upadku starej Austrii, miastem pełnym przybyszów z odległych krain nieistniejącego imperium, powojennych kalek i pokryzysowych biedaków. Nikt nie poświęcił im tak pięknych zdań i pełnych litości stron, jak Joseph Roth, podobnie jak Samuel Wilder, Żyd z terenów pogranicznych, który szukał szczęścia w mieście, będącym kiedyś stolicą cesarstwa Franciszka Józefa, spoczywającego od kilku lat w Krypcie Kapucynów. Roth widział ulice pełne umierających ludzi, którzy z powodu biedy i szalejącej inflacji, nie mogli sobie pozwolić na choćby jeden posiłek dziennie. Pisał o mieszkańcach ulicy w felietonie z 26 maja 1919 roku: „Ludzie codziennie przechodzą obok nich, obojętni i bez współczucia, omijając, tak jak omija się rosnące na poboczu ulicy drzewo lub rynsztok, i zatrzymują się tylko wówczas, gdy taki mebel otworzy usta lub dłoń. Pomimo że ucieleśniają odwieczną niedoskonałość ludzi, a nawet społeczeństwa, to mają też dusze. Tak, także oni, te karykatury Boga, mają serca i mózgi oraz bagaż doświadczeń i przeżyć przekute na ich los. Warto więc wysłuchać, co mają do powiedzenia”.

Tak wyglądała stolica dawnego imperium, na które składała się niezliczona liczba narodów, a których przedstawiciele teraz zjeżdżali kolejami i szli na piechotę z najodleglejszych części nieistniejących Austro-Węgier. Świat bowiem, według słów poety, nie kończy się hukiem, ale skomleniem. Dlatego trzeba patrzeć i słuchać, jak pisał inny podróżnik po świecie bólu i strachu, gdzieś pomiędzy ostatnim kacem a Karaczowem, „należy uszanować tajniki ludzkich dusz i trzeba się w nie wpatrywać. Nawet jeśli w nich niczego nie ma, tylko sam śmieć. Wszystko jedno: patrzeć i szanować, patrzeć i nie spluwać…”. Na tej drodze, której kres wyznacza nicość, nie mamy innego wyjścia.

Samuel Wilder będąc we Wiedniu bez wątpienia słyszał historię Richarda Coudenhove-Kalergi, pochodzącego – jak samo nazwisko wskazuje – z rodziny szlacheckiej, której korzenie sięgają średniowiecznej Europy. Był pomysłodawcą ruchu paneuropejskiego i wzorem dla postaci Victora Laszlo, bohatera Casablanki. Zanim jednak do tego doszło, podobnie jak wielu Habsburgów, ukochał kobietę niższego stanu, ale w tym wypadku – mówiąc eufemistycznie – przesadził. Jego wybranką była bowiem Ida Roland, starsza od niego o trzynaście lat aktorka i Żydówka, czyli ujmując sprawę prosto: zapewne dama, ale pasująca do zasłużonej dla Austrii rodziny arystokratycznej jak ironia do literatury romantycznej. Richard, kiedy świat w 1915 kompletnie oszalał, postawił jednak na swoim. W końcu monarchia powoli się rozpadała, arystokracja zaś stawała się przeżytkiem.

Nie było to w jego rodzinie nic nowego. Jego ojciec, Heinrich, będąc dyplomatą w Tokio, pokochał nadzwyczajną kobietę pochodzącą z konserwatywnego japońskiego domu. Siedemnastoletnia Mitsuko Aoyama podniosła obcego sobie arystokratę, kiedy ten poślizgnął się bądź spadł z konia nieopodal jej domu. Reszta potoczyła się szybko, Heinrich musiał tylko przekonać swoją rodzinę, rodzinę Mitsuko i cesarza Japonii, aby mógł poślubić i zabrać do Wiednia swoją ukochaną, która już nigdy miała nie ujrzeć kraju swojego urodzenia. Zmarła w roku, kiedy cesarstwo japońskie szykowało się do ataku na Pearl Harbor. Warto jednak wspomnieć, że była największą przeciwniczką ślubu Richarda z Idą, która przeżyła swoją teściową tylko o dziesięć lat.

Richard po I wojnie światowej przyjął obywatelstwo Czechosłowackie. Realizował wtedy swoje pacyfistyczne i paneuropejskie plany, jednak wizje Hitlera na przyszłość były całkowicie odmienne, co skutkowało przymusową emigracją, ale po szaleństwach lat 1933-1945, powrócił na Stary Kontynent, który zaczął się jednoczyć. Przekazał wtedy też władzę nad Unią Paneuropejską Otto von Habsburgowi, wierzącemu w to, że Unia wraz z krajami wschodu może być namiastką Austro-Węgier. Ale nadal byli ludzie, dla których nacjonalizm, podziały i nienawiść są ważniejsze, wszystko bowiem działo się po staremu, chociaż w innych czasach. Dlatego trzeba było robić swoje, jak Richard i Ida Roland, która jeszcze długi czas po ślubie była aktorką.

Samuel Wilder, widząc Wiedeń po upadku monarchii habsburskiej, nie spodziewał się, że za kilkanaście lat przyjdzie mu współpracować z najlepszymi aktorkami na świecie, między innymi z Marylin Monroe czy Audrey Hepburn. Wpierw jednak zamienił dziennikarstwo na film, a Wiedeń na Berlin. Tam też poznał Petera Lorre, kolejnego Żyda z Austro-Węgier, który wsławił się rolami obślizgłych typów w Casablance czy Sokole Maltańskim. Obydwaj, uciekając przed Hitlerem trafili do Hollywood, gdzie ich kariery potoczyły się szybko. Samuel stał się Billym i zaczął pisać scenariusze. Kiedy w Europie zaczynała się wojna, a historia tutejszych Żydów powoli zapadała się w ciemność wraz z sercami Niemców, Wilder zdobył pierwszą nominację do Oscara.

Chciałbym z tej podróży uchwycić więcej, ale wydaje się to niemożliwe. W owym czasie przepadały całe państwa, miasta, miasteczka, grupy ludzi; wszystko to opisywano już wielokrotnie, ale niewiele z tych wydarzeń jesteśmy w stanie uchwycić i zrozumieć. Można bowiem pokazywać suche liczby, jak również doświadczenie indywidualnych jednostek, ale zanikają one w ciemności i wydają się wynikiem jakiegoś niezwykłego obłędu. Setki tysięcy Żydów uciekało przed śmiercią, ale przecież nie było gdzie; miliony ludzi przeróżnych nacji umierało w wyniku decyzji innych ludzi. Świat dążył do samozagłady lub urojonego celu, który był przeciwieństwem wspólnej Europy czy wielonarodowego państwa Habsburgów, bez żadnych mniejszości, bez wielokulturowości.

Jak mi się zdaje, to nie przypadek, że Billy Wilder w 1945 nakręcił film o człowieku, którego „barometr emocji wskazywał burzę”, więc dążył do całkowitej autodestrukcji pijąc i pijąc coraz większe ilości alkoholu. Ówczesny świat wydawał się być w podobnym ciągu, perwersyjnie krocząc do samozagłady. Gargantuiczne plany nazistów obejmowały wszystkie kontynenty, w swojej żądzy zadawania cierpienia byli nienasyceni. Namiętność bowiem zawsze jest wymówką dla braku uczuć, dlatego tak łatwo przychodziło im zabijanie. Wydaje się, że nie miało ono końca, podobnie jak alkoholik nie zna w piciu umiaru. Słusznie pisze Terry Eagleton: „Ile alkoholik chce wypić? Odpowiedź brzmi: nieskończenie wiele. Gdyby tylko nie stało mu na drodze śmiertelne ciało, piłby przez całą drogę stąd to nieskończoności. Jego pragnienie alkoholu przeraża, jest wiecznie niewyczerpane”.

Niewyczerpane pragnienie alkoholu przyświeca Donowi Birnamowi, który jest bohaterem Straconego weekendu. Za ten film w 1946 Billy Wilder dostał Oscara. Przejmujący obraz człowieka, który pragnął tylko jednego – morza alkoholu – został doceniony przez akademię filmową i zdobył uznanie widzów. Nie bez powodu, wydaje się bowiem, że film okazał się lepszy niż książka, na podstawie której powstał.

Wilder przez kolejne lata kina tworzył niezapomniane filmy: Bulwar zachodzącego słońca, Sabrinę z Bogartem, który w Casablance na pytanie jaka jest jego narodowość, odpowiada, że jest pijakiem, Pół żartem, pół serio, z rolą Marylin Monroe jako Sugar Kane Kowalczyk, czy oscarową Garsonierę. Chłopiec z Suchej przebył więc daleką drogę, pisząc scenariusze i kręcąc filmy, których główna zasada brzmiała, aby nigdy nie nudzić, a jeśli można, to również bawić. Tworzenie bowiem nie jest niszczeniem, podobnie jak miłość nie jest cierpieniem, chociaż oddziela je często niewyraźna granica. Naziści tego nie rozumieli, zmieniając ziemię w piekło i mordując matkę Samuela Billy’ego Wildera w Auschwitz.

W 1960 roku, kiedy Wilder dostał dwa Oscary za Garsonierę, Szymon Wiesenthal, inny obywatel Galicji, urodzony w Buczaczu na drugim końcu kolei Transwersalnej, doprowadził do złapania Adolfa Eichmanna, głównego koordynatora i logistyka ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Został on powieszony dwa lata później, chociaż do ostatnich dni przed wykonaniem wyroku twierdził, że jest niewinny, bo tylko wykonywał rozkazy.

Jeden z największych pijaków w dziejach ludzkości, kroczący bez skarpetek pomiędzy wulkanami, porażony meksykańskim słońcem, stwierdził w 1938 roku: „Mój Boże, gdyby nasza cywilizacja miała wytrzeźwieć na dwa dni, trzeciego umarłaby z wyrzutów sumienia…”.

DAWID SZKOŁA

Warto również przeczytać...