fbpx
HOME
Ewa Bieńkowska

Alchemia Urszuli Honek

Jeśli chcemy przybliżyć się do utworu literackiego, tak gęstego i zaszyfrowanego jak Białe noce, często pomaga nam jakieś słowo, kilka słów, które pozwolą wejść z nim w kontakt bardziej osobisty.
Zastanawiałam się nad tym, jaki to zabieg przeprowadza autorka na swoim pisarskim warsztacie, dający od razu odróżnić jej świat pisarski od wszystkich innych we współczesnej polskiej prozie. Zaproponowałam sobie samej słowo „alchemia”, aby określić rodzaj zdziwienia, budzony przez jej pisarstwo w umyśle czytelnika.
Spotykamy tu realia pozwalające umieścić te historie – czy tę historię! – we współczesnej Polsce. Pierwszym odruchem – najwyraźniej mylnym! – byłoby zaliczenie książki do „małego realizmu”, który próbuje zdać sprawę z przemian w naszym kraju. Mamy bowiem przed sobą wieś i jej mieszkańców, dla których życie dzisiejsze nie okazało się łaskawe, ludzi zastygłych w zaniedbaniu i bezczynności, z której parę razy na rok wyrywają ich prace polowe, przywracające na krótko jakieś więzy wspólnotowe. Dodam, że taka więź odzywa się jeszcze w dwóch podstawowych dla wsi sytuacjach, przy pożarze i przy pogrzebie.
To obraz wypróbowany w polskiej prozie.

Ale to nie tak. Po kilku stronach pierwszego opowiadania, które może być pierwszym rozdziałem konsekwentnej opowieści, odczuwamy niepokój, który będzie narastał. Coś takiego dzieje się z postaciami i wokół nich, że czujemy lekkie, potem śmielsze przesunięcie perspektywy, przesunięcie języka. Im głębiej wchodzimy w opowieść, tym bardziej osoby, o których mowa, mężczyźni, kobiety, dzieci, pokazują, że żyją równolegle w kilku rzeczywistościach. Jest to życie wsi, dzisiejszej, ale zaskoczonej przez pisarkę w swojej archaicznej istocie: w swoich sekretach. To jak zawsze codzienność ciężkiej, dla dzieci nieraz zabójczej pracy. Bezwzględność rodziców, przyczajona wrogość sąsiadów, okrucieństwo dorosłych wobec zwierząt, naśladowane przez dzieci. Jest sposób myślenia i odczuwania, w którym uderza nas brak zmysłu praktycznego, tego, co opłacalne i nieopłacalne, brak woli wydobycia się z beznadziejnego zamknięcia. Ludzie – a może ziemia, na której żyją? – są jak dotknięci czarem. Zgubili zdolność rozumienia siebie, widzenia siebie w przestrzeni i w czasie. Ich myślenie i odczuwanie są rządzone przez składankę wyobrażeń z wiejskiego folkloru, strzępki pamięci po ostatniej wojnie i po komunizmie, wyobrażeń o obcym świecie, który znajduje się tuż obok, z którego można czerpać pieniądze, lecz skąd płynie też niejasna groźba. A zwłaszcza są określeni przez mocną więź ze zmarłymi, która decyduje o ich krokach. Z pozostawionych swemu losowi starców i staruch, krzywdzonych dzieci, dziewczyn, którym nie udał się ożenek, wydobywa się dziwny język, jak osobista melodia szepcząca do ucha – odsłania się inny świat. Świat zbudowany z pamięci, która sięga dalej niż indywidualne wspomnienia, do starych ballad, animistycznych wierzeń, wiedzy znachorskiej, poczucia uzależnienia od życia ciemności, ważniejszego niż życie za dnia. Może tylko tak potrafią oni przetrwać: Maria, bez żadnej wieści o dopiero poślubionym chłopcu, Zofia, która wychodzi nocą na spotkanie z narzeczonym-widmem, malutka Mira posłana po zmierzchu w śnieg na śmierć, Anielka, wokół której rozwija się upiorna historia o balii i topieniu wszystkiego co się rusza… Rzeczywistość już dla nas ledwo zrozumiała, bo odeszliśmy daleko od tych form życia, od tego odczuwania. Od własnej przeszłości wydanej na lęki i znaki płynące ze strony ziemi, drzew i zwierząt, od takiej zależności wobec naturalnego otoczenia, które do niedawna było oczywiste dla niezliczonego ciągu pokoleń.
Tę niezwykłą operację, która pokazuje przebitkę czasową, przebitkę cywilizacyjną w beskidzkiej wsi, wyrzuconej ze swego bytu przez nowoczesność – nazywam „alchemią”. Jej formą przetrwania staje się język tej książki, chwilami halucynacyjny, bliski poezji – lecz poezji gorzkiej, niebezpiecznej. I nie o tradycyjną „alchemię słowa” tu chodzi. Nie o język piękny, wyszukany. Transmutacji magicznej ulega nasze spojrzenie na rzeczy i na ludzi. Jesteśmy przeniesieni „gdzie indziej”, pozostając zarazem w tych samych, niby oswojonych przez nas warunkach. Rzeczywistość jest wielowątkowa, ukrywają się w niej możliwości różnych języków. Zderzenie z nowoczesnością może przybrać postać życia przetykanego snem. Sen paruje z tamtych domów zanurzonych w morderczym letnim upale, który zapala stodoły, z domów zakopanych w śniegu, gdzie ginie ten, kto wychodzi po zmierzchu.
Czy Białe noce Urszuli Honek można nazwać poetycką diagnozą? Metaforycznym ostrzeżeniem? Ten osąd jej pozostawmy, dla nas czytelników ważne jest świadectwo jej wrażliwości i magia jej języka.

EWA BIEŃKOWSKA

Laudacja z okazji przyznania Urszuli Honek Nagrody Kościelskich (2023) za książkę „Białe noce”. Wołowiec, Czarne, 2023.

Warto również przeczytać...