fbpx
HOME
Świadectwa

Józef Czapski „Fragmenty «Dziennika wojennego»”

…że ani chwili się nie wydaje, jak byśmy stawali się lepsi. Jak tylko ubrać trochę, odkarmić te kobiety z dalekich zesłań – jak tylko ci mężczyźni wynędzniali w fufajkach z Kołymy czy Workuty nałożą mundury, podjedzą, wyłazi ta sama stara polska tandeta. Flirty, wódka – brak myśli, inteligencji, zarozumiałość i bezmyślność bezgraniczna. Zaraz takie kobiety jak Rymkiewiczowa patetyczna i wzniośle czuła, jak się napije – w robocie zarozumiała, zależna od humorów i nastrojów, albo jak ten Nowicki rtm. z Tocka, który był w Workucie, który był wieziony tymi strasznymi barkami po Peczorze, a który teraz jest blagierowatym, zresztą dobrodusznym, snobem, szlachciurem kresowym i który urżnąwszy się na wigilię, wypowiada mowę, jak będziemy zarzynali dzieci i kobiety niemieckie – i woli ordynarne antysemickie aluzje w odpowiedzi na mowę trzeźwą i szlachetną […].

To adiut. generała Sikorskiego przywiózł tę anegdotkę „sposobem naturalnym”. Spytali wielkiego rabina, czy Anglicy zwyciężą – „na pewno – odpowiedział rabin – jak? Albo sposobem naturalnym, tzn. jeżeli Aniołowie z nieba zlecą i z karabinów maszynowych wytłuką wszystkich Niemców, albo sposobem cudownym – jeżeli… własnymi siłami”.

Jeżeli nie wrócimy do kraju, jeżeli wróci w najlepszym razie jakaś dziesiąta część, to przecie to może oddziałać na najlepsze w Polsce jednostki. Śmierć każdego z nas więcej mówi, niż powrót człowieka z tymi samymi niewypalonymi cierpieniami, wielkimi czy drobnymi wadami postarzałego i umniejszonego. A przecie większość z nas tak wróci i jeszcze będzie chciała nadrobić czas stracony, więc jeszcze poużywać sobie pospiesznie przed śmiercią. A śmierć to nie jest oszukaństwo i cierpienie wielkie tej śmierci w oderwaniu, to też jest prawda i wzniosła prawda, której żadna ironia się nie ima, bo najmizerniejszy z nas – w chwili cierpienia, rozdarcia i samotnej śmierci w tajdze czy w stepie – może być wielki i mieć naprawdę wagę i być dla tych, co żyją, wiecznym przypomnieniem, podnietą, kolcem w sercu.

(zapis z marca 1942)

 [W szpitalu] Jakże pisać o przeszłości, kiedy pozwolono mi iść na leżak do ogrodu, w cieniu pod wielkim drzewem liściastym, liście piękne jak bukiet drzew, rozłożony dywan, leżaki i naokoło te najbardziej duże dzieciaki i ja z nimi. […] Dzieci na ogół są smutne i jakby przedwcześnie stare, nic radości, grymaszą, niektóre inne jedzą jak z łaski, najlepszy dowód, że chore i wynędzniałe ostatecznie. Przede mną siedzi jeden malec z kokluszem po zapaleniu płuc; co za powaga i naburmuszenie. Obok drugi z nogami jak u trupka, cały w czerwonych plamach z jakiejś maści na głowie, ani razu się nie uśmiechnęli, ani jeden, ani drugi – a ci najmłodsi muszą mieć 3, 4 lata. […]

Po południu zupełnie sam pisałem w ogrodzie i spędziła mnie tylko świeżość zachodu słońca – drzewa i kwiaty – młode wysokie topole – i dziwne drzewo o srebrnych pod spodem liściach, sosny, klony, tylko wiele mniejsze i bardziej zębate – astry, krzaki róż – jedne niepachnące czerwone róże, kwiaty tabaki, słoneczniki, wiele naszych kwiatów – mało nieznanych, trawnik – z gęstą trawą i drobną koniczynką – i dwa miłe psy – jeden seter niemożliwie tłusty i bardzo przyjacielski – Peggy – drugi biały i mały z grubym, gęstym włosem zakrywającym mu oczy. Potem zachód, dziwny różowy – z okien sypialni, mury z gliny szare, rudawe, domy i domy płaskie z gliny, to pole nadwiślańskie i płaszczyzna – z tarasu, piękny łańcuch gór, a tu pod samym oknem i w prawo gęsta zieleń szpitalnego ogrodu.

(zapis z września 1942)

Gdybym [w obozie] w Griazowcu dostał pomarańczę, to byłoby prawie szczęście – kubek herbaty z trochę większym niż zwykle kwadracikiem cukru zaoszczędzonym na końcu miesiąca i pół porcji dnia chleba pod drzewem wieczorem o zachodzie słońca było najwyższą dla mnie – nie tylko gastronomiczną, prawie duchową – rozkoszą. Potem zwykle sam, żeby rozmowa nie przeszkadzała mi w dozowanym ssaniu kawałka cukru, a teraz Hryniewicz z Workuty urąga, że znowu ma jajecznicę z wątróbką. Jak szybko przychodzi przyzwyczajenie i obojętność. Tak samo w dziedzinie, o którą mnie chodzi – może szczęśliwy ten, który pije szklankę herbaty z drobnym kawałeczkiem cukru i naraz otrzymuje „niezapomnianą” pomarańczę, może szczęśliwy ten, kto zna parę kwadransów szczęścia naprawdę niezapomnianego.

(zapis z 23 VIII 1943)

 W malarstwie, praca codzienna niezależnie od tego, czy mi się chce, czy mi się nie chce, czy maluję jak szewc, czy maluję genialnie. Źle jest myśleć o malarstwie bez palety w ręku. […]

Obraz się zaczepia tylko tam, gdzie człowiek odda mu całego siebie, na szczycie swego skupienia, o milimetr niżej już obraz jest kiczem, jest bez wizji – jakąś powtórką innych czy siebie.

(zapis z 25 III 1942)

Po wielu, wielu dniach zajęcia, upału, gadania, ludzi, ludzi poszedłem do kąpiących się. Zostałem chwilę na pustej plaży, migotanie, jak migocą niebieskozielonkawe, brązowe wody – ozłocone suchymi krzakami zamarłe wzgórze i o niebie niebieskim, z lekkimi chmurami różowawymi, i chwila odkrywania zapomnianego zupełnie stanu samotności. […] Ale to dziś, siedząc nad wodą, odczułem, że uczucie moje się skończyło, jego magiczność, ból i nieobiektywny, namiętny entuzjazm dla każdego gestu, skurcz serca, troska bolesna. Dziś nagle wszystko to wydało mi się dalekie, właśnie tam, gdzie może z tamtej strony być cień bliskości.

(zapis z 15 VII 1942)

 Samotność jest źródłem, może być źródłem, siły twórczej – nie samotność umyślna – ale samotność właśnie tragiczna. Proust dlatego taki krytyczny miał stosunek do przyjaźni, że zaciera to uczucie samotności, a tak pozytywny do miłości erotycznej, bo to poczucie potęguje.

(zapis 23 VII 1943)

Dlaczego umiem kochać i umiem także przeżywać ten désespoir quotidien [codzienną rozpacz], a nie umiem nigdy wyrazić w słowach tego skurczu serca – znaleźć metaforę, oddać ciężar, „kolor” przeżycia. Dlatego tak się czepiam książek, cytatów, w tym znajduję słowa dla moich uczuć. Jak każda miejska służąca czy aptekarzowa widzi siebie à la Greta czy à la Pola Negri – ja też w książkach szukam siebie, słów dla swoich przeżyć.

(zapis z 25 IX 1943)

Dopiero nie wypowiedziane, ale zapisane, w słowach skrystalizowane, nabiera formy konkretnej i dopiero wtedy można się z niego tak czy inaczej wyzwalać. Już samo uświadomienie jest nieraz prawie wyzwoleniem.

(zapis z 25 IX 1943)

 Coś jest znowu we mnie z Prousta i przez Prousta dochodzę do świadomości swoich możliwości. Takie tylko zestawienie, porównanie jednego przeżycia z czymś innym daje mi poczucie rozkoszy estetycznej – odkrycia czy wprost wyrazu siebie. Tylko że jeżeli u Prousta to jest transponowanie swoich wspomnień, do których on dochodzi przez brioche – u mnie drobny szok – uwaga wobec przeżycia.

(zapis z 26 X 1943)

Wczoraj prasa żydowska w Jerozolimie zaprosiła prasę wojskową, tzn. nas […]. Przypomniało mi się wiele rzeczy. Po pierwsze moje duże, namiętne przeżywanie sprawy żydowskiej. jeszcze w ’20 roku, zaraz po ’20 roku – pamiętam, jak już byłem w Akademii, lato w Mordach, szedłem naprzeciw bramy po tym drewnianym chodniku miasteczka i aż mnie rozpierało, aż bolało, tak chciałem pisać, bronić, zrobić wybór o Żydach z Mickiewicza, jakoś się wyrazić przeciw polskiemu i ówczesnemu endeckiemu nacjonalizmowi, antysemityzmowi – i teraz po więcej niż dwudziestu latach z zebranymi dziennikarzami w Jerozolimie mówię do Żydów o Żydach, kiedy Armia Polska jest tu, kiedy antysemityzm chyba nie słabszy tkwi najbardziej „demokratycznie” wśród nas.

(zapis z 21 XII 1943)

Jak przemijanie przeraża. Co za nicość, nikłość wszystkiego, więc po co kochać, jeżeli się wie, że to jest jeszcze jedno złudzenie, a nie rewelacja wiecznej miłości, której nawet grób nie zniszczy – jak mi się kiedyś, kiedyś zdawało. Przecie J.[asia] T.[arnowskiego] kochałem miłością tak gwałtowną, bolesną, ileż lat zdobywane te szranki i jakie upokorzenia. I to przeszło, pewnie przeze mnie. Zdziwienie, kiedy widzę na stacji te oczy, które na mnie działały jak elektryczny choc, a zobaczyłem nagle oczy jak wiele innych. Żadnego wstrząsu. To samo w Paryżu, kiedy z Pragi przychodził pociąg, po 3-miesięcznym niewidzeniu się tak kochana twarz S.[iergieja Nabokova] i nic, nic, stokrotnie bardziej nic niż z J. T. Tam została bardzo mocna i ważna przyjaźń – tu nic.

(zapis z 23 III 1944)

JÓZEF CZAPSKI

Fragmenty „Dziennika wojennego” Józefa Czapskiego w opracowaniu Mikołaja Nowaka-Rogozińskiego, Warszawa, Próby, 2022, s. 648 + il. Aby zamówić kliknij – tutaj.

 

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek