fbpx
HOME
Irena Grudzińska-Gross

Kruche tradycje

Nowy Jork, tak zmienny, przywiązuje się do najbardziej ulotnych ciągłości – powtarzalność uspokaja. Sklepik na rogu czy bar z trzema krzesłami ma swoją stałą klientelę, pojawiającą się w swoje dni i o stałych godzinach. Ubytki małe i duże notowane są z cichym westchnieniem. Mieszkałam już na górze i dole Manhattanu, na jego wschodniej i zachodniej stronie, w Queensie i w Brooklynie. Niektóre z tych miejsc czasami odwiedzam, zawsze sprawdzam jak sprawy się mają. Choć mnóstwo i gorączkowo się buduje, ciągle jest coś, co było.

Jedną z takich upartych tradycji są urodziny Josifa Brodskiego, który 24 maja skończyłby 81 lat. Co roku albo prawie co roku w restauracji Russian Samovar tego dnia spotykają się przyjaciele, znajomi czy wielbiciele jego twórczości. Leningradczyk Roman Kaplan założył tę restaurację 35 lat temu przy finansowym wsparciu Michaiła Barysznikowa i właśnie świeżo nagrodzonego Noblem Brodskiego. Brodski mieszkał wtedy na Morton Street w dolnym Manhattanie, lubił bywać w Samowarze, miał tam, oczywiście, swój stolik. Na śmiesznych filmikach, które się zachowały widać, jak poeta śpiewa tam przy mikrofonie piosenki z lat 50., a na fortepianie (który kiedyś należał do Barysznikowa) przygrywa mu Aleksander Izbitzer. Lubił także „romantyczne” polskie piosenki, zawsze grano mu tam Czerwone maki na Monte Cassino.

Nie wiem, od kiedy urządzano mu tam urodziny, za życia chyba obchodził je u siebie na Morton Street. Po jego śmierci (1996) tj. dziesięć lat po otwarciu restauracji, tam się je obchodziło. Podczas tegorocznych uroczystości, które oglądałam na zoomie, reżyserka filmowa Natasza Szarymowa pokazała dość ciemny zapis filmowy z 50. urodzin Brodskiego (1990) właśnie na Morton. W tłumie rozbawionych gości byli Dowłatow, Sumerkin, Walcott, Strand, fizyk Jurij Orłow, Susan Sontag. Wymieniam tylko tych i to nie wszystkich, których wśród nas już nie ma. Brodski tryskał energią, dowcipem, był na przemian wzruszony i uśmiechnięty jak zadowolony kot. Jedno z przemówień na jego cześć wygłosił Orłow, który, jak mówił, w życiu spotkał tylko dwóch geniuszy: Sacharowa i Josifa Brodskiego. „No, może jeszcze Landau” – dodał. Wesołość tamtego wieczoru, jego optymizm kontrastowały z niepokornym i smutnym wierszem, który Brodski napisał na swe czterdzieste urodziny (Zastępowałem w klatce dzikie zwierzę…). Pisze tam: „Co mogę powiedzieć o życiu? Że rzecz to w sumie dość długa”. (tłum. St. Barańczak). Dziesięć lat później życie mu się już nie dłużyło. Na koniec lata planował swój ślub.

Podobny kontrast – na plus!—pojawił się między urodzinami Brodskiego w 2018 a tymi sprzed paru dni. Te z 2018 odnotowałam w „Zeszytach Literackich” jako prawdopodobnie ostatnie. Wiersze Brodskiego były esencją tych spotkań, ich powtarzanie było oznaką ciągłości. Tymczasem Roman Kaplan, który te spotkania organizował i im przewodził, od jakiegoś już czasu szwankował ze zdrowiem, wielu obecnych było po wypadkach, chorobach, nad recytacją wierszy przeważały dość ponure i wsobne wspomnienia. Czas przerzedził grupę stałych bywalców, nastrój był, by tak powiedzieć, schyłkowy. Ale moje obawy były jednak przedwczesne. Tegoroczne urodziny były energiczne i wesołe, Kaplan w świetnej formie, Aleksander Genis już bez gipsu, anegdoty śmieszne, wiersze znów wzruszające.

Mało jest zalet spotykania się na zoomie, ale przy tej okazji można było je docenić. W Nowym Jorku wciąż panują częściowe obostrzenia. Bez zoomowej transmisji nie mogłabym „wpaść” na te urodziny, dla wielu osób przerwałaby się ta jakże przecież istotna tradycja. Restauracja wyglądała jak zawsze, stoliki zajęte (z covidowymi odstępami), w maskach tylko obsługa, goście wyraźnie szczęśliwi, że mogą się ściskać i rozmawiać. Dzięki zoomowi odwiedziliśmy na chwilę „Półtora pokoju”, czyli muzeum Brodskiego w Sankt Petersburgu. Wracając do Samowara zobaczyliśmy (siwego!) Barysznikowa pokazującego coś (zdjęcia?) Kaplanowi na telefonie. Tak, technologia odegrała dużą rolę przy tej okazji. Do niedawna podczas każdej uroczystości poeci recytowali wiersze z pamięci. Celował w tym sam Kaplan, który w głowie ma antologię poezji rosyjskiej. Powoli jednak poeci zaczynali wiersze czytać a nie recytować. Podczas ostatnich urodzin czytali już nie z kartek papieru a ze swoich telefonów. Zauważyłam wtedy, że są młodsi. Ćwiczenia pamięci odeszły w przeszłość.

Tylko Kaplan wyrecytował dwa wiersze rytmicznie, w stylu Brodskiego, podpierając się laską, jak gdyby dla ilustracji fragmentu z Piątej rocznicy – „Skrzyp, pióro, mój kosturze, skrzyp, prowadź mnie po świecie” (tłum. St. Barańczak). Wybrane przez niego wiersze to bardzo trudne Nunc Dimittis i Miłość. Przy pierwszym wierszu pomogła mu trochę młoda organizatorka wieczoru, zaglądając co chwila do swego iPhone’a. To właśnie oni, ci młodsi nadawali ton wieczorowi. Pierwszy czytał ze swego telefonu rzutki przedsiębiorca i fundator tego wieczoru, Edward Szenderowicz. Wybrał najstarszy z drukowanych wierszy Brodskiego, jego debiut, poemat dla dzieci Ballada o malien’kom buksirie (Ballada o małym holowniku). To wesołe otwarcie potwierdziło nastrój nadziei. Widać już, że ci co czytają z telefonów pociągną tę tradycję. Zadomowieni w obu światach – rosyjskim i amerykańskim – czyli zadomowieni w świecie, przejęli nad nią opiekę. I chyba z całym bagażem, bo wieczór się zamknął granymi przez (siwego) Izbizera Czerwonymi makami.

Rocznicowe pisanie o Brodskim jest także moją małą tradycją. Za każdym razem zauważam, że ci, których jeszcze nie ubyło są coraz starsi i bardziej przezroczyści. Gdzieś z tyłu czai się strach, że piszę to po raz ostatni. Dziesięć lat temu odnotowałam w „Dwutygodniku” rocznicę nie urodzin, ale śmierci poety.  Bo Roman Kaplan obchodzi także 28 stycznia tę bardzo smutną rocznicę. W tamtym tekście przytoczyłam wiersz Marka Stranda Pamięci Josifa Brodskiego. Strand pisze tam o żywych, że czas dla nas „jest tylko miarą międzyczasu”. Dobrze więc mieć w swym międzyczasie stałe daty, które jak budzik przypominają ważne dla nas wiersze i zmarłego poetę. Daty, które przez swą powtarzalność przerywają głuche, mechaniczne przemijanie. Wyznaczają nasz teren. Odrzucają absurdalny nadmiar wszechświata.

IRENA GRUDZIŃSKA-GROSS

Warto również przeczytać...