fbpx
HOME
Andrzej Stanisław Kowalczyk

O Giedroyciu i „Kulturze” po francusku

Leży przede mną prawie sześćsetstronicowy tom zatytułowany Penser la démocratie et agir en exil. Leçons de Jerzy Giedroyc et de „Kultura” 1947—2000. Sous la rédaction d’Anna Bernhardt, Anna Ciesielska-Ribard, Iwona H. Pugacewicz. Dzieło wydane zostało kilka miesięcy temu w Paryżu przez Association Institut Littéraire Kultura i Centre de civilisation polonaise Sorbonne-Université. Tom przynosi pokłosie konferencji naukowej, która odbyła się na Sorbonie w październiku 2021 roku.

Tytuł książki można przełożyć jak następuje: „Przemyśleć formułę demokracji i działać na emigracji. Lekcje Jerzego Giedroycia i „Kultury” 1947-2000”. Na tom składają się dwadzieścia cztery artykuły polskich i francuskich badaczy oraz dziesięć świadectw autorów publikujących w miesięczniku Giedroycia, a także kilka fragmentów Autobiografii na cztery ręce samego Redaktora.

Poza Polską nie ma podobnej publikacji. Aspekt polityczny dzieła Giedroycia i jego współpracowników, a więc ten, na którym mu najbardziej zależało, został wszechstronnie scharakteryzowany. Uwzględniony jest również wymiar europejski obecności „Kultury”. Pół roku temu zdarzyło mi się usłyszeć wypowiedź pewnego poety specjalizującego się w utworach patetyczno-uroczystych. Wygłosił on pochwałę Lechonia, ale nie poprzestał na apoteozie autora Karmazynowego poematu, bo chwalić potrafi każdy, a odezwać się pryncypialnie i dać odprawę wrogim siłom mało kto. Poeta przypomniał, że Lechoń reprezentował na powojennym wychodźstwie frakcję emigrantów „niezłomnych”, których zasługi trzeba obecnie szczególnie przypominać, bo zagraża im marginalizacja ze strony określonych środowisk lansujących bezkrytycznie „Kulturę” paryską. Nie wiem, czy naszemu poecie wypowiadającemu się w stylistyce uroczysto-patetycznej starczyłoby cierpliwości, aby przeczytać tom Penser la démocratie… W istocie, nie jest to przewodnik po gabinecie figur woskowych, którymi wielu emigrantów stało się jeszcze zanim kampania wrześniowa 1939 roku pozbawiła ich stanowisk, mandatów poselskich czy oddziałów, jakimi dowodzili (a często nie dowodzili, bo nie umieli). Dodajmy, że program emigrantów „niezłomnych” sprowadzał się do wypatrywania kolejnej wojny światowej, w wyniku której komunizm zostanie starty z powierzchni ziemi, co pozwoli wrócić do Polski panu prezydentowi, ministrom, ambasadorom, wojewodom, generałom, a także innym urzędnikom II RP. Objąć mieli oni dawne stanowiska, które chwilowo utracili w pechowym wrześniu 1939 roku. Terytorialnie miała to być Polska nie tylko z Wrocławiem, Opolem, Królewcem i Szczecinem, ale i ze Lwowem, Baranowiczami i Wilnem. W oczekiwaniu na konflikt światowy, „niezłomni” emigranci zaryglowali się w getcie i kłócili się między sobą jak Cześnik z Rejentem.

„Niezłomni” na ogół nie interesowali się życiem w Polsce w przekonaniu, że dopóki rządzą w niej komuniści, nic istotnego nie może się tam wydarzyć. Natomiast Giedroyc utrzymywał kontakty z przybyszami z Polski i starał się oddziaływać na postawy krajowców. Inspirował myśl wolną, inicjował intelektualny ferment, zachęcał obywatelskiego oporu. Nie miał wątpliwości, że o losie Polski zdecyduje postawa Polaków w kraju.

„Jest bądź co bądź rzeczą zdumiewającą − pisał w maju 1958 do Redaktora Juliusz Mieroszewski − by dwóch facetów, to jest Pan i ja, za którymi de facto nikt i nic nie stoi, mogło dyskutować jako partnerzy dosłownie z całym Krajem, wpływać na jego politykę, powodować dymisje ministrów itd. To jest przykład potęgi niezależności”. Mieroszewski dał się ponieść wyobraźni, nic nie wiadomo o tym, by z powodu artykułu w „Kulturze” ktoś miał stracić posadę w rządzie. Niemniej prawdziwe jest sformułowanie „potęga niezależności”. Giedroyc korzystał z pomocy amerykańskiej (np. zakupy części nakładu książek czy miesięcznika), ale całkowita suwerenność pozostała dla niego do końca dogmatem.

„Kultura” nigdy nie związała się z żadną partią polityczną, ani Giedroyc, ani Mieroszewski nie byli wyznawcami żadnej ideologii. Celem ich działalności była Polska suwerenna i demokratyczna, tym samym walczyli ze wszystkimi przejawami totalizmu komunistycznego, nacjonalizmu i szowinizmu. Przez wszystkie numery „Kultury” przewija się wątek krytyki tej formuły polityki, jaka sterroryzowała wiek XX, polityki zdominowanej przez przemoc, terror, indoktrynację, kłamstwo, nienawiść, fanatyzm. Było nie do pomyślenia, by na łamach miesięcznika kogoś szkalowano, tak jak to zdarzało się w „Wiadomościach” londyńskich. Po śmierci Tuwima w roku 1953 ukazały się tam paszkwile na poetę. Podobnie atakowany był Miłosz po zerwaniu z rządem komunistycznym w roku 1951. Giedroyc nie tylko wystąpił w obronie pisarza, ale udzielił mu schronienia. Miłosz przez rok mieszkał w domu „Kultury” Maisons-Laffitte i napisał tam m.in. Zniewolony umysł.

Penser la démocratie… ukazuje „Kulturę” jako środowisko intelektualne skupione na najważniejszych sprawach, jakie przed Polską i Europą stanęły w wieku XX. Polskość i europejskość są na łamach „Kultury” ściśle splecione. Giedroyc uważał bowiem, że Polska może odzyskać suwerenność tylko w wyniku zasadniczych zmian politycznych i społecznych na scenie europejskiej (au fond oczywiście: światowej). Sprawa polska była bowiem dla Redaktora ściśle związana ze sprawą niemiecką, ukraińską, rosyjską, czesko-słowacką etc. Odzyskać i zachować suwerenność możemy tylko w ścisłym związku z Europą i tylko w ramach przyszłej federacji obejmującej jak największą liczbę Europejczyków. Dziś, kiedy jesteśmy świadkami odrodzenia się imperializmu rosyjskiego aspirującego do hegemonii w Europie, kiedy Ukraina broni swojej niepodległości wobec zbrojnej agresji, te wielokrotnie powtarzane przez Jerzego Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego zdania ujawniają po raz kolejny swoją trafność.

Tytuł tomu wydanego w Paryżu jest trafnie dobrany. Przełomowe wydarzenia II wojny światowej skłoniły Jerzego Giedroycia do przemyślenia podstaw jego politycznego światopoglądu. Przed rokiem 1939 był zwolennikiem rządów autorytarnych i wyznawał ideę Polski mocarstwowej aspirującej do komenderowania grupą małych i średnich państw położonych między Bałtykiem a Morzem Czarnym. Katastrofa lat 1939-1945 uświadomiła Giedroyciowi, że taka patetyczno-uroczysta wizja polityki ma zasadnicze mankamenty. Po pierwsze: rządy autorytarne, dzielące obywateli na pierwszy i drugi sort, prowadzą do rozpadu więzi w obrębie wspólnoty. W II Rzeczpospolitej obywatelami drugiego sortu byli Ukraińcy, Żydzi, Białorusini, wreszcie wszyscy przeciwnicy reżymu piłsudczykowskiego, dla których utworzono w roku 1934 obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej. Po drugie: mesjanizm polityczny, przypisywanie Polsce misji przewodzenia innym narodom rodzi efekt farsowy, ośmieszający państwo polskie. Po trzecie: faworyzowanie elementów irracjonalnych odwołujących się do szczególnie pojętej dumy narodowej, ksenofobii, antysemityzmu, kultu państwa prowadzi do osłabienia czy zaniku poczucia rzeczywistości. Koszty utraty kontaktu polityków z rzeczywistością ponoszą narody.

Pasją Giedroycia była polityka, ale sam był politykiem-dyletantem. Rozumiem przez to, że polityki nie pojmował jako techniki zdobycia władzy i utrzymania jej za wszelką cenę. Polityka stała się po wojnie dla Redaktora sposobem obrony ludzkiego świata przed dyktatorami i kandydatami na wielkich i na kieszonkowych tyranów. Giedroyc starał się zachować dystans do samego siebie. Cechowała go skromność, takt, uprzejmość, konsekwentnie unikał stylu uroczysto-patetycznego, nie znosił publicystycznego pustosłowia i tromtadracji.

Giedroyc upominał się o powagę instytucji państwa, często ośmieszanego przez komunistów, notorycznie zależnych od instrukcji płynących z Moskwy, a też uwikłanych w sprzeczności własnej dogmatycznej ideologii. Jednocześnie Redaktor wiedział, że państwo, niezależnie od ustroju, jest straszną machiną, która deprawuje wykonujących władzę, gdy nie potrafią oprzeć się pokusie instrumentalnego traktowania człowieka. Oczywiście, są ustroje, w których po stronie człowieka stoi prawo, jak w demokracji, są ustroje, w których człowiek w obliczu państwa jest bezbronny. Wydaje mi się, że jedną z lekcji „Kultury” jest właśnie przekonanie nas, że nie wolno oddawać państwu żadnej cząstki naszej autonomii, że władzy trzeba patrzeć na ręce, demaskować każde jej kłamstwo i każde naruszenie prawa.

Wśród najbliższych współpracowników Redaktora nigdy nie brakowało twórców – malarzy, poetów, eseistów, powieściopisarzy, filozofów, krytyków. Twórcy, niezależnie od skali talentu, są zawsze dyletantami. Starają się przezwyciężyć rutynę i nudę, dbają, aby to, czym się zajmują, nie tylko im sprawiało przyjemność. Poznanie i komunikowanie się ludzi powinno pomnażać radość. W państwach autorytarnych, w których rządzą ponure typy przekonane o własnej nieomylności, twórczość jest ważna również dlatego, że krzesze iskry polotu, uwydatnia wagę indywidualnej ekspresji.

Nie wątpię, że Jerzy Giedroyc miał poczucie, że dobrze i sensownie przeżył życie. Choć często widzieliśmy go zatroskanego, był szczęśliwy. Pomnożył w świecie sumę radości – jako redaktor, jako człowiek dobrej woli, jako przyjaciel wolności.

Jerzy Giedroyc (1906—2000), Zofia Hertz (1910—2003) i Zygmunt Hertz (1908—1979) w ogrodzie domu przy 1, av. Corneille w Maisons-Laffitte; pierwsza siedziba Instytutu Literackiego; początek lat pięćdziesiątych XX wieku. Fot. Henryk Giedroyć (1922—2010). Żródło: Henryk Giedroyć, „To tylko zabawa. Fotografie z Maisons-Laffitte i okolic”. Koncepcja i wybór zdjęć Stanisław Mancewicz. Fundacja Kultury Paryskiej. Kraków – Maisons-Laffitte 2020.

ANDRZEJ STANISŁAW KOWALCZYK

Warto również przeczytać...