fbpx
HOME
Katarzyna Kuczyńska-Koschany

Pod tlenem – 55 sonetów (XI)

Sonet dziesiąty cyklu pierwszego: antyczne sarkofagi, godzina myśli

Ten sonet, jak dziewięć go poprzedzających i kolejne – aż do XX pierwszej partii cyklu włącznie (i jeszcze kilka innych z części pierwszej oraz drugiej), powstał między 2 a 5 lutego 1922 roku. Wszystkie sonety pierwszego i drugiego cyklu orfickiego objawiły się Rainerowi Marii właśnie w tym niezwykłym miesiącu, lutym 1922, czasie poetyckiej epifanii. To właśnie tę, prawie wulkaniczną, erupcję Rilke nazwał w liście do Witolda Hulewicza z 13 listopada 1925 roku, liście powszechnie nazywanym testamentem twórczym poety – wichurą, nawałnicą, czymś, przed czym nie mógł się obronić. Po dekadzie zmagań z elegiami z Duino, nagle nie Rilke musiał zabiegać o natchnienie, to ono porwało poetę. Stało się niebywałe.

Gdy pięćdziesiąt pięć sonetów powstaje w ciągu jednego miesiąca (najkrótszego w roku, a rok 1922 nie był przestępny), można mówić o cudzie twórczym. Można sobie też jednak wyobrazić, że istniały takie chwile, gdy poeta, zwłaszcza piszący kilkadziesiąt wierszy przez cztery dni, musiał wziąć głębszy oddech. Wtedy pojawiał się ów, jedyny w swoim rodzaju, ton uspokojenia, swego rodzaju godzina myśli. Takim czasem, wyjętym z gorączki twórczej, czasem spadku temperatury tworzenia, czasem głębokiej i spokojnej refleksji jest sonet, o którym dziś tutaj piszę.

Przyjrzę się tym razem kolejnym tłumaczeniom w całości. Najpierw temu Mieczysława Jastruna:

 

Was, o których nigdy nie zapomnę,

pozdrawiam, sarkofagi antyczne[1],

co je rzymskich dni wody idylliczne

przepływają jak pieśni wędrowne.

 

Lub otwarte pogodnie jak oko

pasterza, gdy wstaje zbudzony

– pełne ssania pszczół i ciszy – głęboko –

skąd odleciał motyl upojony;

 

pozdrawiam wszystkie wydarte zwątpieniu

usta, gdy znów je życie rozchyla,

które znają się już na milczeniu.

 

Czyż to dla nas, bracia, nic nie waży?

Jedno, drugie zwlekająca chwila

odbija w ludzkiej twarzy.

 

Teraz przyjrzyjmy się spolszczeniu Bernarda Antochewicza:

 

Was, których uczucia me nie zapomniały,

pozdrawiam, grobowce antyczne,

które wody wesołe epoki rzymskiej,

jako pieśń wędrowna przepływały.

 

Ale te tak otwarte jak oczy

radośnie zbudzonego pasterza,

– wewnątrz pełne ciszy i jasności –

z których motyl cudowny uleciał;

 

wszystkie usta wyrwane zwątpieniu

pozdrawiam, znowu otwarte tchem życia,

co wiedziały, co znaczy trwać w milczeniu.

 

Wiemy to, czy nie wiemy o niczym?

Jedno i drugie chwiejna godzina

ukazuje na ludzkim obliczu.

 

I – wreszcie – przeczytajmy ten sonet w przekładzie Adama Pomorskiego:

 

Których pamięć w moim sercu nie zginie,

cześć wam, starożytne sarkofagi:

rzymskich dni wesoła woda bez powagi

jak pieśń zmienna płynie w was i płynie.

 

I wam, tak otwartym, że jak oko

wesołego budzącego się pasterza –

z ciszą we wnętrzu i z kwietną patoką[2]

motyl w zachwycie was odlotem uderza;

 

i wam wszystkim, niepewności wydartym,

cześć wam, ustom na nowo otwartym,

co już martwą poznały ciszę.

 

My – czy znamy ją? czy nam daleka?

Chwila wahania na twarzy człowieka

i niewiedzę, i wiedzę wypisze.

 

Wydaje się, że tym razem w żadnej z polskich translacji nie udało się osiągnąć uroczystej, lecz i przejrzystej, krystalicznej, nie epatującej wysokim stylem, tonacji i aury wiersza oryginalnego. U Rilkego rymy są dokładne, czasem nawet – głębokie, lecz nie są nigdy trywialne czy wysilone, tymczasem, nawet przy zachowaniu ich architektury przez Jastruna i (częściowo) Pomorskiego (Antochewicz rezygnuje ze współbrzmień), zdają się zawadą lekturową – kosztem brzmienia lub znaczenia (czasem – niestety – obydwu). Właściwie najbliżej Rilkego – w samym wydźwięku wiersza, w jego nastroju – pozostaje Jastrun. Cóż, kiedy dla rymu poświęca często precyzję (w pierwszej strofie raczej trzeba by spolszczać – jak Pomorski – „pieśń zmienna” – nie: „wędrowna”; w strofie ostatniej mamy zaś do czynienia z „godziną wahania”, godziną myśli właśnie, a nie ze „zwlekającą chwilą”). Lepsze zaś u Jastruna ewidentnie jest „pozdrawiam” (powtórzone u Antochewicza) niż owo „cześć” Pomorskiego (bezosobowe, zbyt uroczyste).

Wyobraźnia lekturowa (a także kulturowa kompetencja) podpowiada osobie czytającej ten wiersz – motyw, czy nawet topos, et in Arcadia ego (z całym jego bagażem wanitatywnym i ocalającym – jednocześnie): dawny rzymski cmentarz, nagrobki antyczne w dzisiejszej południowej Francji, pasterz jako znak idylli, obraz pracujących pszczół i upojnego miodu, spotkanie śmierci z żywym poetą, medytującym nad pięknem i znaczeniem prastarych sarkofagów. Jesteśmy w samym środku tradycji, w centrum kulturowego sensu miejsc cmentarnych, wewnątrz interferencji. I wtedy znaki życia, a także znaki śmierci – spotykające się ze sobą tak wyraźnie i tak bezpośrednio nie powinny podlegać meandrycznej składni (nienaturalnej w polszczyźnie, a jak najbardziej zwyczajnej, nieco podwyższającej ton – w niemczyźnie). U Rilkego powietrze jest klarowne, nieco zatrzymane w kadrze, jak w upalny dzień, w lipcu: pytanie retoryczne akcentuje refleksyjność drugiej partii sonetu, jesteśmy na lekcji milczenia, której udzielają nam niegdysiejsi zmarli (długo już terminujący w domenie śmierci), ich podobizny. Tego wszystkiego, tej ciszy, tego skupienia, tego zamyślenia, zatrzymania się w życiowym biegu – lepiej nie psuć ostentacyjnym rymem, nieco za długim wersem czy zbytnią zawiłością frazy.

Poeta zadumał się, zatrzymał – pod przemożnym wrażeniem pradawnego cmentarza. Tylko tyle, aż tyle. Zapisał ten pasaż życia i śmierci jako jeden z sonetów. W następnym będziemy podnosić już głowę ku niebu i tam wypatrywać znaków.

KATARZYNA KUCZYŃSKA-KOSCHANY

[1] W oryginale „antikische Sarkophage” – z komentarzy, także autokomentarzy Rilkego, z jego przypisów do cyklu orfickiego, wiemy, że mowa o starym cmentarzu w Allyscamps, niedaleko Arles (w Prowansji), o którym mowa także w Maltem. W innych miejscach: „römische Sarkophage”.

[2] Ryzykowny zabieg leksykalny. Tłumacz wybiera słowo, dziś nie funkcjonujące powszechnie w polszczyźnie (notowane we współczesnych słownikach, lecz już specjalistyczne), a oznaczające „miód oczyszczony z wosku”, „ustoiny, fusy” (wg Arcta, 1929).

Warto również przeczytać...