fbpx
HOME
Joanna Rolińska

Roślinność ruderalna

Pamiętam jakie wrażenie, ponad dekadę temu, zrobiła na mnie wystawa zdjęć Henry’ego Cobba zorganizowana w 2012 roku przez Dom Spotkań z Historią. „1947. Barwy ruin. Warszawa i Polska w odbudowie na zdjęciach Henry’ego N. Cobba”. Kolorowe fotografie – plon podróży studenta architektury Harvardu po europejskich miastach został po ponad 60 latach pierwszy raz pokazany publicznie.

Zdjęcia robione były w sierpniu. Wśród wypalonych, zrujnowanych domów, suchych kikutów drzew i pogiętych latarni – jak z obrazów Linkego, uwagę przyciągała wszechobecna, soczysta, bujnie płożąca się zieleń. Zanurzony w niej był Plac Krasińskich i Plac Napoleona, przyprószone pustynne pagórki getta. Najbardziej utkwiło mi w pamięci zdjęcie ulicy Piwnej widzianej od strony Placu Zamkowego – wąwóz porośnięty wysoko zielskiem, wśród którego wiła się wąska ścieżka.

Zaledwie kilka lat dzieliło tę fotografię od zdjęcia Tadeusz Bukowskiego z pierwszego okresu okupacji. Piwną widzianą z tej samej perspektywy zasłaniał wtedy mur getta.

Zieleń na zdjęciach Cobba, podkreślona sierpniowym słońcem, ma w sobie spokój i ciszę po wielkiej katastrofie, po apokalipsie. A jednocześnie jest ciszą, wśród której zaraz pojawi się ptak, przywędruje człowiek, zacznie się nowe życie.

Tę sakralną, oczyszczającą obecność zieleni miał może na myśli Jerzy Ficowski, gdy w debiutanckim, wydanym w 1948 roku tomiku, pisał: „Ogrody przyjmą ciche śmierć miasta jak komunię / i zieleń jak modlitwę powtarzać będzie szum”. (Piosenka o powrocie, z tomu Ołowiani żołnierze). A Jerzy Waldorff w tekście Żaby na Placu Wareckim (1946) wspominał o spacerze między „łagodnymi, obrośniętymi zielenią pagórkami, które były ulicą Świętokrzyską”.

O ekspansji powojennej zieleni czytamy w opisie reporterskiej wędrówki Mirona Białoszewskiego po ruinach Teatru Wielkiego: „Na czwartym piętrze pełno gruzu i niebo nad głową. […] kotlina widowni, na której między rozsypanymi cegłami zielenią się… jeżyny. Dalej jeszcze olbrzymia, głęboka na dwa piętra kotlina sceny, porośnięta bujnym zielskiem. […] Z czterech pięter, porośniętych brzózkami i dzikim kwieciem, patrzą tylko widma oczu w przedziwną dekorację, hen, w głębi sceny: Plac Zwycięstwa, gruzy Królewskiej, dach świętokrzyskiego kościoła. […] Zamiast podłóg, wspinające się z pierwszego piętra krzewy malin, gałązki białodrzewu, fioletowe kity kwiatów” (Sceny nieme i głuche – przechadzka po ruinach teatrów warszawskich)

I jeszcze Ficowski: „Ruiny bluszcz już obrasta. / Już trawa wypuszcza pędy / na gruzach mojego miasta. / I bluszczu cień staroświecki / cierpienia przemieni w antyk. / Dla innych. Dla mnie tu wiecznie / krwi ślady i śmierci tamtych.” (Wiosna, w: Ołowiani żołnierze)

Roman Kobendza w pracy opublikowanej na początku lat 50. XX w. Roślinność ruderalna na gruzach miast polskich twierdzi, że roślinność, która po wojnie porastała masowo place i ulice miast była typowo podmiejską lub wiejską, w każdym razie rzadko występującą w miastach. „Warunki mikroklimatyczne gruzowisk zbliżone są do pustynnych” – pisał. Działo się tak z powodu dużych różnic temperatur, za dnia gruzy nagrzewały się, a nocą były zimne. Na gruzowiskach Kobendza znajdował roślinność mało charakterystyczną dla polskiej flory, występującą tu czasem po raz pierwszy, jak Lepidium virginicum (pieprzyca wirgińska) przy Al. Niepodległości i Nowym Świecie, Reseda inodora(rezeda bezwonna) na gruzowiskach Żelaznej Bramy, Chenopodium vulvaria L (komosa mierzliwa) na ruinach Zamku Królewskiego, Phalaris canariensis (mozga kanaryjska) na Placu Trzech Krzyży, czy zagrożony dziś wyginięciem łyszczec wiechowaty (Gypsophila paniculata Fisch), który kwitł wówczas na Miodowej.

Na gruzach kwitły maki, słoneczniki i oczywiście pomidory, które, jak twierdził Kobendza, do 1947 roku dawały smaczne, soczyste owoce. W środku miasta pojawiały się gatunki znad Wisły, np. trzcina pospolita na Nowym Świecie. Nie brakło roślin ozdobnych – rosły firletki i mietelnik zakuła (Kochia scoparia Schrad), który wiosną soczyście zielony a jesienią stopniowo czerwieniejący porastał gruzy getta.

Do 21 września tego roku w Warszawie, nieopodal kina Muranów można oglądać łąkę kwietną towarzyszącą wystawie „Korzenie powstania” zorganizowaną przez Żydowski Instytut Historyczny. Wystawa miała swoją inaugurację podczas tegorocznego Marszu Pamięci upamiętniającego ofiary warszawskiego getta. Łąka według projektu Natalii Budnik ma formę kobierca porośniętego roślinnością muranowską, która „jako pierwsza powróciła na gruzowiska i do dzisiaj bywa spotykana w okolicy. Rośliny zostały dobrane na podstawie badań prof. Romana Kobendzy z lat 1945-1949”.

Zaledwie kilka miesięcy temu nakładem Znaku ukazał się zbiór tekstów Michała Książka Atlas dziur i szczelin dedykowany wszystkim, „którzy szukają przyrody w mieście”. Z niezwykłą wrażliwością autor pochyla się w książce nad „zielonymi liniami życia”, które rodzą się w popękanym asfalcie, nad „szczelinami istnienia” między płytami chodnika. Widzi mech prądnik srebrzysty i mech darniowy, pędzliczek wiejski, którego listki mają na końcach długie białe nitki zatrzymujące wodę, konyzę kanadyjską przybyłą do Europy ok. XVI w. i rosnącą dziś na Placu Pięciu Rogów w Warszawie.

Słowo „ruderalia” Książek zastępuje własnym – dzikarium, i wyjaśnia je następująco: „nieużytek, czyli obszar niezwykle użyteczny. […] porośnięty chwastami, czyli cennymi roślinami, które w niektórych wypadkach już wytruto na wsi. Nieużytki spełniają ważną funkcję w łagodzeniu zmian klimatycznych w miastach […]. Dzikaria powstają w wyniku małych katastrof, takich jak kłótnia współwłaścicieli działki […] czy porzucona budowa. Są dowodem na piękno katastrof i wieloznaczność tego słowa”.

Moim zdaniem dzikarium to przede wszystkim dar, który po katastrofach albo w ich obliczu sączy w tkankę ziemi – w homeopatycznych dawkach – zielone lekarstwo.

JOANNA ROLIŃSKA

Warto również przeczytać...