fbpx
HOME
Świadectwa

Via Partenope

Rano spacer do alimentari po mleko, bułki, ser, czekoladę. Słońce nie wspięło się jeszcze ponad dachy domów, ulice pławiły się w cieniu. Szedłem od strony Piazza Dante, a sklep był po drugiej stronie, trzeba więc było przekroczyć Via Toledo. Staję na brzegu rwącego strumienia, badam stopą, czy wir mnie nie porwie. Ostrożnie wstępuję na pasy, wyczekuję chwili, kiedy ruch na moment osłabnie. Nie ma mowy o pierwszeństwie. Chcesz mieć pierwszeństwo, kup sobie samochód albo motocykl, nawet na skuterze jesteś zawsze górą. Jeżdżą z zimną krwią, na szczęście dość wolno.

Oglądam XIX-wieczne kamienice wzorowane na miejskich pałacach arystokracji, wspominam wczorajszy wieczór na Via Partenope, w obliczu św. Wezuwiusza, nad którym wisiał obłok ciemny jak chmura popiołu. Przed nami szła grupa turystów. Nie spacerowali jednak na modłę turystyczną, bezinteresownie, sycąc wzrok miękkim światłem wieczoru, napawając się przyjemnym wiatrem znad zatoki, wartym co najmniej dziesięć euro od osoby. Wydawali się lekceważyć te wszystkie atrakcje, do których będą tęsknić w listopadzie u siebie na Północy. Szli krok w krok za dwiema młodymi neapolitankami w szortach z wysokim stanem, z których jedna była tak zgrabna, że gdyby stanęła do konkursu piękności z posągami Afrodyty w tutejszym Museo Archeologico Nazionale Napoli, to by wygrała.

Bogiem a prawdą, uroda Afrodyt przestała robić wrażenie na ludziach, którzy w prostej linii wywodzili się od barbarzyńców. Nie robiła takiego wrażenia, jakie powinna robić, bo choć nasi artyści z Północy niejedno muzeum zapełnili swoimi dziełami, to prymat urody śródziemnomorskiej przedawnieniu nie podlegał.

No więc ci turyści, co szli przed nami, a właściwie z nami, byli już na pewno w Museo Archeologico i widzieli Afrodytę Kalypygos (tę z piękną pupą) oraz inne Afrodyty, równie nagie i równie boskie, ale teraz na Via Partenope nie mogli oderwać wzroku od tych dwóch neapolitanek, które unieważniały nie tylko kolekcję Farnese, ale – horribile dictu – całą starożytność od Homera po cesarza Konstantyna. Dwie neapolitanki sobie szły, niczego nieświadome, rozmawiając, bynajmniej nie o Ksenofoncie czy Prokopiosie, ani nawet o Ksantypie, lecz pewnie o nowym narzeczonym ich przyjaciółki, który jest wyższy od poprzedniego i ma lepsze auto, nie mówiąc już o innych zaletach. Skandal wisiał w powietrzu, wcale nie dusznym, chłodzonym przez zefirek znad zatoki, wart opłaty klimatycznej co najmniej dziesięć euro od turysty. Skandal, bo w końcu Neapol założyli Hellenowie dwa i pół tysiąca lat temu, a i roli Rzymian nie należy bagatelizować. Skandalu nikt nie chciał, ale dwie neapolitanki uporczywie szły sobie promenadą, a my wszyscy szliśmy za nimi, świadomi konfliktu, jaki wisiał nad nami jak ciemna chmura nad Wezuwiuszem. Bo była jeszcze ta góra o dwóch wierzchołkach, nie ciesząca się najlepszą opinią ani dawniej, ani teraz.

I wówczas, kiedy więdła nadzieja na uratowanie hierarchii, autorytet marniał w oczach, akcje Museo Archeologico spadały na łeb, na szyję, pani, która szła z nami, powiedziała do kogoś, ale tak, aby wszyscy słyszeli, aby usłyszał każdy, kto był świadomy wiszącej nad nami katastrofy: schöne Beine. Tak właśnie: schöne Beine, piękne nogi.

Ośmielam się twierdzić, że te dwa słowa zapobiegły nieszczęściu, uratowały sezon, przywróciły ład, na którego straży stało Museo Archeologico. Nie były to przypadkowe wyrazy, lecz te konieczne, niemal zaklęcie przemieniające żabę w księcia czy też odwrotnie. Nikt zresztą nie chciał zamieniać młodych neapolitanek w cokolwiek, bo to, kim były, pozwoliło im być w stopniu doskonałym i nawet budzącym euforię.

Dwie piękne neapolitanki wciąż szły przed nami, ale dynamitem być przestały, bo schöne Beine, jakkolwiek alarmujące, dynamitem nie bywają. Barbarzyńcy z przyzwyczajenia nie mogli oderwać wzroku od szortów z wysokim stanem, ale w erotycznej atmosferze dała się słyszeć nuta, którą nazywam krawiecką.

– Te szorty – powiedział jeden z turystów pisujący felietony o modzie w tygodniku „Stern”, a może nam się zdawało, że powiedział – są doskonale skrojone.

Niejednemu przemknęło przez głowę straszne słówko „Kapitulacja”, ale nikt nie zawołał w obliczu Wezuwiusza: A talia, biodra, pupa! Harmonia tych żywiołów! Obyś nigdy nie wylazł spod wulkanicznego popiołu.

Dwie neapolitanki prowadziły ożywioną rozmowę swoimi ładnymi głosami, ale, Bogiem a prawdą, nikogo już nie obchodził ani timbre ich głosów, ani temat rozmowy. Porządek został uratowany, a ja nazajutrz mogłem pójść rano do mojego ulubionego alimentari przy Via Toledo po mleko, ser i bułki. Dziś uświadomiłem sobie, że był to nie tylko sklep, ale placówka, gdzie każdy przedmiot znał swoje miejsce na półce, a każdy pracownik swoje obowiązki. I już nie śmieszyły mnie słowa pani kasjerki, która podając mi paragon, mówiła: Grazie mille, dottore (bo skąd ona mogła wiedzieć), ale pani kasjerce chodziło o coś więcej. Na Via Partenope zostałem zaprzysiężony do europejskiej konspiracji. Klamka zapadła. Ja – konspirator? Niezbyt dobrze czułem się w tej roli, ale wyboru mi nie pozostawiono.

PROKOPIOS

Warto również przeczytać...