fbpx
HOME
Jacek Hajduk

Życie, śmierć i koło garncarskie

Ach, biada nam! Dlaczego jednak biada?

Wszak doznaliśmy tylko losu ludzkiego.

Eurypides, z zaginionej tragedii Bellerofont

1. Aleksander Wielki zmienił wszystko. Pokonał i zjednoczył Grecję, zwyciężył jej odwieczne nemezis, Persję, i podbił całą oikoumene, jak Hellenowie nazywali „zaludniony świat” – aż po rzekę Indus. Król Macedonii i hegemon Związku Korynckiego, król Persji, Egiptu i Azji zmarł w Babilonie, podczas przygotowań do kolejnej wyprawy i nie skończywszy nawet trzydziestu trzech lat.

Jako uczeń Arystotelesa był ostatnim dziedzicem Grecji klasycznej, rozpolitykowanej Grecji miast-państw, lokalnych kultów, lokalnych narzeczy i lokalnych interesów; jako Macedończyk (zatem pół barbarzyńca!) i założyciel egipskiej Aleksandrii – pierwszym obywatelem Grecji nowej, hellenistycznej, Grecji jednej mowy (koine), ale wielu kultur; Grecji pustyń, stepów, ale i olśniewających, wieloetnicznych metropolii, przy których Ateny zdawać się musiały skromnym miasteczkiem co prawda bogatym w zabytki, ale bez większego już znaczenia. Sic transit gloria mundi, jak mawiamy za Rzymianami, których czas jako globalnego hegemona dopiero miał nadejść…

Świat, który narodził się z tej „awantury” Aleksandra, był nowy. Owszem, poniżył jednych, ale innych wywyższył; wyciszył jedne wartości, cnoty i dążenia, ale innym dał głos i posłuch. To, co wielkie, pokruszył i pokrył pyłem; temu, co małe, dał skrzydła, odwagę i rozmach.

Konstandinos Kawafis, Grek z Aleksandrii i spadkobierca tamtego hellenistycznego świata, pisał w wierszu (W roku 200 przed Chr.):

 

I z tej wspaniałej panhelleńskiej wyprawy,

zwycięskiej, olśniewającej,

sławionej, gloryfikowanej

tak jak żadna inna nie była gloryfikowana,

niezrównanej – wyszliśmy my;

grecki nowy świat, ogromny.

 

My: Aleksandryjczycy, Antiocheńczycy,

Seleucjanie, i rozliczni

pozostali Hellenowie z Egiptu i Syrii,

i ci w Medii, i ci w Persji, i ci wszyscy inni.

Z rozległymi władztwami,

z roztropnymi próbami wielostronnej wymiany.

I ze Wspólną Grecką Mową –

aż do Baktrii ją ponieśliśmy, aż do Indów.

 

2. Nakładem wydawnictwa Austeria ukazała się właśnie „powieść ateńska” Andrzeja Stanisława Kowalczyka Keramejkos. Wydarzenie ważne z dwóch przede wszystkim powodów. Po pierwsze, bo autor to mistrz pióra (znany dotąd głównie z eseistyki), wielki erudyta i prawdziwy humanista – mieszanka arcygrecka! Po drugie, bo zabiera swoich czytelników w świat nie bardzo u nas popularny: do Grecji hellenistycznej. Co więcej: bohaterami czyni nie polityków i generałów, ale… garncarzy!

Keramejkos ukazuje świat grecki w jego fazie poklasycznej. Niegdyś wielkie Ateny to teraz „pipidówka”, a „arcydziełem ducha greckiego” jest Aleksandria w Egipcie (zresztą: jedno z około czterdziestu miast o tej nazwie założonych przez pół Greka półdzikusa z Macedonii!). Historia dzieje się już nie na ateńskiej agorze, ale na rynkach Antiochii, Damaszku czy wyspy Rodos. Polityka nie jest obecnie sztuką słowa i myśli uprawianą z pasją, jawnie i ku zachwytowi słuchaczy, żywo zainteresowanych i żywo zaangażowanych we wspólnotę. Wślizguje się w życie obywateli niepostrzeżenie, niegodnie; „wchodzi do sypialni” i na wszystkim „kładzie łapę”. W stawianych niegdyś, w czasach Peryklesa, za wzór Atenach stała się owa najszlachetniejsza z dziedzin ludzkiej aktywności karykaturą samej siebie. Rozkwitło donosicielstwo, zapanował strach, a Ateńczycy – mówi jeden z bohaterów – „woleli się napić niż rozmawiać ze mną o polityce”. Jest i śmieszno, i bardzo groźnie…

Swoją opowieść ulepił Kowalczyk niczym dawny mistrz garncarstwa: sprawnie, ze znawstwem i fantazją, z wielkim artyzmem. Łatwo poznać, że ruchy ma płynne i pewne. Czytając Keramejkos, odnosi się wrażenie, że autor przyswoił sobie wszystką literaturę spisaną po grecku – od Homera i sentencji delfickich przez Pindara i Platona aż po późną prozę obyczajową. Umiejętnie żongluje gatunkami i formami, a język jego nie udaje hellenistycznej przeszłości, lecz ją ożywia. Autor nie daje się dusić rygoryzmom „przedstawienia historycznego”, czym może nawet podpadnie jakiemuś puryście… Nie ma to jednak znaczenia dla literackiego wymiaru tego dzieła. Nie trzeba tu tłumaczyć się z faktografii i szczegółu, bo Keramejkos to nie „powieść historyczna”, ale – jak głosi podtytuł – „powieść ateńska”, a więc literacka wariacja na temat dziejów pewnej kultury. Prawdziwsza zresztą w swej wymowie od wielu konstruowanych z pomocami naukowymi w ręku. Grecja doby poaleksandryjskiej naprawdę na tych kartach tętni, brzmi rytmem owej światowej Hellady i mieni się w jej słońcu.

Ale realność odmalowana w tej powieści jest to także realność ponadczasowa. Widzimy tu – jak o prozie Pauzaniasza pisał Stanisław Vincenz – przekrój poprzeczny dziejów. Keramejkos to Hellada wieczna i wiecznie poklasyczna. Ta po Peryklesie, po Rzymianach, po Bizantyńczykach, po Turkach. Uchwycona mimochodem. I to jest prawdziwe osiągnięcie Kowalczyka powieściopisarza: zdołał on wysłyszeć w cudzych słowach i oddać swoimi nie tylko prawdę czasu, ale prawdę jako taką. Kto był w Atenach współczesnych, kto przystawał w skwarze na placykach i rogach ulic, by podejrzeć starych Greków, gwarzących, śmiejących się czy troskających, grających w kości przy szklaneczce wina, kto przysłuchiwał się brzmieniu ich mowy i usiłował przeniknąć ich twarze, spalone, pobrużdżone, mądre mądrością wieków, ten dzięki powieści Kowalczyka przeżyje te sceny na nowo.

3. To nie Grecja historyczna jest tematem najpoważniejszym tej powieści, ale greckość, sama istota greckiej myśli, grecka specjalność i obsesja: śmiertelność. Odnajdujemy ten trop już na jednej z pierwszych stronic Keramejku:

„Stąpamy po wąskiej ścieżce, między nicością a nicością. A prawdę mówiąc, o tej ścieżce też nic nie wiadomo. Idę tą ścieżką, bo urodziła mnie matka. Idę, bo mnie nogi niosą. Nie wiem, dokąd i nawet mnie to nie interesuje. Mojej myśli może w każdej chwili położyć kres niedomaganie trzustki albo wątroby. Tam skrada się choroba, która mnie zabije. Czas gra na jej korzyść, bo z każdym rokiem staję się słabszy. Kiedy uzna, że jestem bezbronny, spadnie na mnie jak ostrodzioby jastrząb”.

Keramejkos bohaterów Kowalczyka to biedna dzielnica Aten; miejsce „proste i prostackie”, gdzie żyją w ścisku i w pocie czoła swoje amfory wyrabiają garncarze. Ale odwiedzającym współczesne Ateny nazwa ta kojarzyć się musi z odkrytą tam przed stu laty nekropolią. Keramejkos to nie tylko ceramika, to także cmentarzysko. Groby, groby, groby. I ludzie przechadzający się między nimi… Ta „powieść ateńska” toczy się więc na pograniczu dwóch światów – nie tyle nawet kulturowo czy historycznie, ale w znaczeniu metafizycznym: obcują tu oto ze sobą życie i śmierć. Efekt literacki jest piorunujący.

„O życiu mówimy – pisze bohater powieści w liście – że się toczy, ale dla mnie ważniejsze są obroty koła garncarskiego. Jego wirowanie pozwala mi modelować glinę. Każda z moich waz i amfor jest inna, niektóre opowiadają moje sny. Hojność koła garncarskiego niemal dorównuje hojności życia, które jednak zawsze wydawało mi się rozrzutne i chaotyczne. Kiedy płomień zahartuje moje wazy i amfory, nic nie odbierze im kształtu. Nawet rozbite na kawałki, mogą kiedyś zmartwychwstać dzięki ludzkim dłoniom i zmysłowi ładu”.

Epoki mijają, państwa upadają, ludzie umierają i znikają bez śladu. I jedynie „zahartowane w ogniu” wytwory ludzkich rąk i talentów – dzieła sztuki i opowieści – „spłoną dopiero razem ze światem”.

JACEK HAJDUK

Andrzej Stanisław Kowalczyk „Keramejkos. Powieść ateńska”. Kraków, Austeria, 2024. Aby zamówić – kliknij tutaj

Warto również przeczytać...